Artykuły

Aktor i widz!

Przyszłość polskiego aktorstwa napawa mnie troską z pozoru nieuzasadnioną. Bo dzisiaj to wszystko, co się rusza, wydaje z siebie cieniutki głosik, wciska twarze na okładki ilustrowanych pism, przeciętnemu odbiorcy kojarzy się z aktorstwem. Sam już nie wiem, gdzie szukać początku stopniowej demoralizacji polskiego widza i polskiego aktora. Kto rozpoczął proceder zmierzający do postępującego kultu bylejakości? Komu zależało na tym, aby to, co piękne, profesjonalne, oparte na tradycji, wypracowane przez pokolenia polskich aktorów, zamieniać teraz na coś bez większej rangi? - pisze JAN NOWICKI w Polsce The Times.

Przyszłość polskiego aktorstwa napawa mnie troską z pozoru nieuzasadnioną. Bo dzisiaj to wszystko, co się rusza, wydaje z siebie cieniutki głosik, wciska twarze na okładki ilustrowanych pism, przeciętnemu odbiorcy kojarzy się z aktorstwem.

Sam już nie wiem, gdzie szukać początku stopniowej demoralizacji polskiego widza i polskiego aktora. Kto rozpoczął proceder zmierzający do postępującego kultu bylejakości? Komu zależało na tym, aby to, co piękne, profesjonalne, oparte na tradycji, wypracowane przez po-kolenia polskich aktorów, zamieniać teraz na coś bez większej rangi? Komu zależy na tym, aby nie liczył się rezultat, tylko nieudolne dążenie do niego? Od jakiego diabła wykupiono licencję na programy telewizyjne, gdzie tańczą i ślizgają się po lodzie kreowani na gwiazdy pół-amatorzy? Komu zależało na tym, żeby młody aktor zamiast marzyć o wielkich rolach, stawał się od razu nadmiernie nagradzanym "rolorobem", łyżwiarzem, treserem, tancerzem?

Psieje w moim fachu. Z grubsza wiadomo za czyją sprawą. Czy się nam to podoba, czy nie, okres komunistycznego zniewolenia był znakomitym czasem dla rozwoju polskiej sztuki. Widzimy to na podstawie triumfu tamtej kinematografii, tamtego teatru, muzyki, malarstwa. W rozmowach z kolegami żartuję często, że upadek polskiego aktorstwa zaczął się w chwili dźwigania złotego. Kiedyś byliśmy pięknie biedni, dziś jesteśmy - jakby bez sensu - brzydziej zamożni. W przeszłości podrywało się dziewczyny na ilość przeczytanych książek, udane role. Dzisiaj na zagarniętą niesłusznie wielką kasę i demoralizującą popularność.

Czas się przyjrzeć, kto temu zawinił. Myślę, że w dużej mierze okres, w którym przyszło nam żyć. Przejście od komunistycznego bełkotu ekonomicznego do kapitalistycznego sensu spowodowało w kulturze, o dziwo, nieodwracalne zmiany na gorsze. Przestały się opłacać domy kultury, poniedziałkowy Teatr Telewizji (ewenement na skalę światową), nie starcza pieniędzy na rozwój szkolnych teatrów amatorskich, bibliotek. W niebyt odchodzą miejsca, w których kształtował się młody polski widz. Ten stawiający wysokie wymagania młodemu polskiemu aktorowi.

Kiedyś - można powiedzieć - otoczenie tworzyło króla. Dzisiaj król jest nagi i otoczeniu to wystarcza. Zaczęło się opłacać wszystko, co głupie. Reklamodawcom proszków do prania nie zależy na ludziach, co proszki już kupują i kupować będą. Oni celują w tych zwłaszcza, którzy proszek kupią pierwszy raz w życiu. Z czego prosty wniosek, że programy telewizyjne (rozrywkowe zwłaszcza), gdzie znajdują pracę młodzi polscy aktorzy, adresowane są z całą premedytacją do? brudnej bielizny. I nikt się tego nie wstydzi. Cel uświęca środki. A celem, wiadomo, są wielkie pieniądze.

Ktoś powie, że bez nich żyć się nie da. Nieprawda - można! I to znakomicie. Artysta, aktor powinien o tym wiedzieć najlepiej. W latach 70. żyłem w jednopokojowym mieszkanku z Basią i małym synkiem. Roli wielkiego ks. Konstantego z "Nocy Listopadowej" uczyłem się z papierosem w zębach - na sedesie. Stawrogina przygotowywałem na ławce krakowskich Plant. Co w niczym nie przeszkadzało mi odmówić głównej roli w serialu, za którą zarobiłbym na zbudowanie willi. Nie zrobiłem tego, bo Jerzy Jarocki zaproponował mi w teatrze rolę Józefa K. w "Procesie".

W moim wyborze nie widziałem nic dramatycznego, szczególnego, wyjątkowego. W tamtych czasach ta decyzja wydawała się oczywista. Bo sensu bycia aktorem upatrywaliśmy tylko w dokonaniach najwyższej rangi. Tego uczyli nas Konrad Swinarski, młody Wajda, Jerzy Jarocki. I do tego trzeba wrócić. Jeżeli aktor nie uświadomi sobie, że do jego pasji pieniądze (nawet te największe) mogą być tylko mile widzianym dodatkiem, nigdy nie będzie prawdziwym aktorem.

Ale najważniejsze to odbudowanie poziomu widowni, podwyższenie jej oczekiwań. Przecież to właśnie ona staje się ostatnim reżyserem swojego aktora. Jego współtwórcą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji