Artykuły

Jestem ikoną gejów

- Kiedyś zrobiłem ciotę w "Szymon Majewski Show". Po tym występie moja córka Olga dostała polecenie od gejów, żeby mi powiedzieć, że jestem teraz ich ikoną - mówi warszawski aktor BOHDAN ŁAZUKA.

31 października skończył pan 70 lat, ale pomówmy najpierw o pana artystycznych początkach. Do szkoły aktorskiej trafił pan ze szkoły muzycznej.

- Uczyłem się w klasie oboju, choć chciałem grać na saksofonie, tylko że ten instrument był wtedy uznawany za wroga socjalizmu. Imponował mi saksofonista z mojego rodzinnego Lublina Tadeusz Münch, który miał szalone powodzenie u kobiet. Gdy trafiłem do warszawskiego akademika Dziekanka, z muzykami mieszkali tam plastycy, aktorzy i tancerze. Studenci PWST Marian Kociniak i Andrzej Gawroński mówili mi: 'Co ty w tę rurkę dmuchasz? Zgrywus jesteś, chodź do nas'. No to poszedłem na ulicę Miodową, a oni - znając skład komisji egzaminacyjnej - powiedzieli mi, kto jaki repertuar lubi: że Bielicka lubi satyry Rodocia-Biernackiego, Wiercińska Turgieniewa, a Rudzki - humor abstrakcyjny. Z egzaminami wymagającymi poczucia rytmu nie miałem kłopotów. Potem trzeba było zaimprowizować scenkę - co się dzieje, gdy wybucha pożar. Inni zdający zaczęli dzwonić po straż, a ja patrzę, że jesteśmy na parterze, no to wyszedłem przez okno. To się spodobało.

W szkole teatralnej pana mistrzem i opiekunem był Ludwik Sempoliński.

- To był człowiek, który sam siebie narysował cienką kreską. Artysta wielkiej intuicji, bo on przecież fin de siecle'u nie pamiętał. Jemu się po prostu ta epoka podobała, pasowała mu ta elegancja. O 13 spotykał się w kawiarni Hotelu Europejskiego z kolegami: Wiechem, spikerem Adamowskim, dokumentalistą Ludwikiem Perskim i scenarzystą Ludwikiem Starskim. Jak przyszedł za wcześnie, to czekał z boku, żeby mieć swoje entrée. Uwielbiał słuchać Głosu Ameryki. Kiedyś zaprosił mnie do domu. Trzy pokoje: jeden większy, jeden mały i jeden pusty. O co chodzi z tym pustym? - zdziwiłem się. Patrzę, a tu w każdym rogu stoi takie samo radio. Potem okazało się, że to była łotewska spidola. Tamtejsi inżynierowie, wiedząc, że towar będzie szedł do Polski, od razu tak stroili, żeby było słychać Głos Ameryki. Zapytałem: Panie profesorze, ale po co aż cztery? 'Bo jak głos mi ucieka, to ja pędem do drugiego i łapię sens, a jak drugie zawodzi, to do trzeciego, i tak naokoło słucham'. Gdy Sempoliński wchodził do Europejskiego, mówił: 'Jezus Maria, panowie słyszeli, co to Sowiety wyprawiają?'. Więc żeby go wyciszyć, wzywano go do Ministerstwa Kultury i dawano jakąś nagrodę albo dyplom. Na chwilę się uspokajał.

Sempoliński nie miał dzieci, więc traktował pana trochę jak syna. Czy pana strofował?

- Jemu się czasem nie podobało, jak się ubrałem. Był niezadowolony z moich częstych pobytów w Klubie Aktora. Ale ja nie jestem ani takim bon vivantem, jak się podejrzewa, ani takim księdzem, jakim by być należało. Cóż, młody człowiek przyjechał z Lublina, zobaczył Warszawę, piękne kobiety. Może się trochę we łbie pokiełbasić. W szkole Sempoliński, może ze względów czysto emocjonalnych, starał mi się jak najwięcej przekazać. Gdy był zakaz występów, bo rektor Kreczmar nie pozwalał, żeby studenci gdzieś się produkowali, to on załatwił, że się z nim pojawiałem na różnych koncercikach. To był okres, że w szkole studentowi się chciało. Wstawałem po nocach i chodząc po Dziekance, wymyślałem sobie gesty i kroki. Potem z gotowymi pomysłami przychodziłem do Sempolińskiego - on to korygował. Szybko zwrócił uwagę, że mam dosyć dobre ręce, w sensie gestu. I że nie jest mi obca ballada typu francuskiego, jak choćby ta o fryzjerze z Saint-Denis.

Innym z pana mistrzów był Adolf Dymsza. W Teatrze Syrena mieliście wspólną garderobę.

- Dymsza to był talent do wszystkiego. Buty zrobić - proszę bardzo, meble - proszę bardzo. Dostawał piany, jak ktoś złapał więcej ryb od niego. Na ryby chodził z inżynierem, mężem Heleny Grossówny. W niedzielę nad Jeziorko Czerniakowskie. Tam po ciężkiej sobocie panowie siedzieli z patykami, a inżynier nagle się wychyla: 'Ja bardzo serdecznie panów przepraszam, czy panowie posiadają karty wędkarskie?'. Na co jeden się odwraca: 'Dawno się pan kąpał?'. Dymsza kiedyś sam kupił sobie dowcip. W Syrenie grał codziennie poza poniedziałkami. Z Międzylesia dojeżdżał starą warszawą, którą dostał od Cyrankiewicza. I przed domem zawsze nagabywał go miejscowy lump: 'Mistrzuniu, na małe piwko'. Więc Dymsza mówi mu kiedyś: 'Słuchaj, jak ja będę wracał przed 10, to ty będziesz stał za tym chojakiem, wyskakujesz i mnie straszysz: Mistrzuniu, hu! '. Zapłacił mu pensję za cały miesiąc, na te piwka. No i Dymsza wraca, lump wyskakuje zza chojaka i robi: 'Mistrzuniu, hu!', a Dymsza wtedy: 'Pierdol się'. Tak bohatera udawał, i to bez publiczności.

W historii polskiego kina zostanie pan dzięki scenie z 'Nie lubię poniedziałku' z 1971 roku, w której idzie pan wzdłuż torów tramwajowych.

- Tadzio Chmielewski to wymyślił, świetny facet, grzeczny i skromny. Zwrócił się do mnie przez Bareję, z którym studiował - że niby byłem wtedy na topie i że bał się, żebym się nie obraził. Myślę sobie: cholera, będę grał w filmie podciętego. Ale nic. Zgodziłem się. Tę korbę, z którą tam idę, to wciąż mam. Mam nawet dwie, bo drugą dostałem w Krakowie. Trzecia wisi w 'Teleexpressie' jako 'korba Łazuki'. Zaczęliśmy zdjęcia z krótszą korbą, ale nie pasowała operatorowi Mieczysławowi Jahodzie, bo musiałem się bardzo schylać. I wtedy dostaliśmy dłuższą, od tramwajarza. Miałem w tym filmie samochód Triumph Spitfire. Należał do aktora Witka Dębickiego. Za jego wynajem dostawał dziennie więcej, niż wynosiła aktorska dniówka.

Jak się panu pracowało ze Stanisławem Bareją?

- Bareja to było wyjątkowe cudo. On się zachowywał 'pomiędzy'. To było coś takiego jak to, co w dobrej literaturze czyta się między wierszami. To białe, co czyta wyobraźnia. Stasiek mówił np.: 'No i ty tu wchodzisz, no i potem, rozumiesz, z drugiej strony, ona szybciutko cię... eeeech'. Przerywał, bo znudził się w połowie zdania. To była potęga! W 'Małżeństwie z rozsądku' ja i Daniel Olbrychski cały czas za nim chodziliśmy i wydawało się nam, że go świetnie rozumiemy. A Stasiek potrafił powiedzieć: 'Wiesz co, od jutra będę do ciebie mówił Dindon' - bo wiedział, że Daniel chciał być Jamesem Deanem. 'A do ciebie Bongo'. Bo on wszystko tak wymyślał, żeby brzmiało jak w cyrku. 'No dobrze, Stasiu, a jak my mamy do ciebie mówić?' - spytałem. 'Mówcie mi Stanik'. To niby nic nie znaczy, ale jaki on był cudownie dziecinny!

Część zdjęć do 'Przygody z piosenką' z 1968 roku kręciliście w Paryżu.

- Zresztą bez grosza i całkowicie nielegalnie, bo tam trzeba dostać od prefekta zgodę na filmowanie. A u nas jak kamera chwyciła, tak było. W jednej scenie niosłem ulicą parę rzeczy, w tym bagietkę, dla Poli Raksy. Tłum się zebrał, bo jak mówił Dudek Dziewoński, wszędzie, jak ludzie widzą kamerę, to się z ciekawości zatrzymują. Wchodząc do domu przez wąskie secesyjne drzwi, wymyśliłem sobie, że będę tą bagietką kręcił. No i drzwi przycięły mi końcówkę bagietki. Bagietka poszła na chodnik. A to był dopiero drugi dubel. Więc jest burza mózgów - do Warszawy dzwonią, co zrobić, bo nie ma forsy na drugą bagietkę. Na szczęście uratował nas przyglądający się temu paryski kloszard - wyjął gumkę i spiął końcówkę z resztą bagietki.

A jak to było z tym występem za Sinatrę w Cleveland?

- Wystąpiłem zamiast niego, bo on był akurat podcięty. Burmistrzem Cleveland był wtedy Słowak. Od rana gościli Sinatrę, przyjaciela prezydentów. On z nimi siedział, owszem, ale żeby śpiewać, to już niekoniecznie. Wtedy ktoś wstał i mówi: 'Tu Polak przyjechał z wizytą, to może niech on zaśpiewa'. Szybciutko znaleźli moją płytę i wykonałem 'Bo to się zwykle tak zaczyna'. Pierwszy raz w życiu z orkiestrą o przewadze Murzynów. Był tam też Edzio Olejnik, jeden z organizatorów koncertów Engelberta Humperdincka. Oni się znali z Sinatrą. Powiedział: 'Bohdanowi tak zależy, żeby Franek coś mu skrobnął'. I Sinatra dał mi szuflę, a na swoim zdjęciu napisał: 'To Bohdan Łazuka. All the best'. I już. Sinatra to był geniusz. Kiedyś zapytali go: 'Dlaczego pan tak cicho śpiewa?'. 'Bo umiem'.

To ciekawe, że pan, znany z wielkiej słabości do kobiet, świetnie wypada w rolach homoseksualistów - a to w 'Motylem jestem, czyli romans 40-latka', a to w 'Karierze Nikodema Dyzmy'.

- Mnie Dymsza mówił: 'Panie Łazuko - bo on się tak do mnie zwracał - w tym fachu najtrudniej jest prawdziwie zagrać - zwłaszcza w lapidarnym, kabaretowym ujęciu - chłopa, pijanego i ciotę'. Dlaczego? Bo my, udając ich, zwykle coś dokładamy, tymczasem trzeba postępować wprost przeciwnie. Kiedyś siedzimy z Wieśkiem Gołasem w Malinowej w łódzkim Grand Hotelu. Wtedy schodziło się z planu filmowego koło 14.15, bo o 15.10 był pospieszny do Warszawy, żeby zdążyć na przedstawienie w teatrze. Siorbiemy zupiny, a kierowca czeka, żeby nas podrzucić na Łódź Fabryczną. Patrzę, po drugiej stronie sali siedzą stuprocentowe cioty. Jeden szepcze: "Obserwują nas, udawajmy męskie'. A potem podnosi głos i mówi: 'No więc, proszę ciebie...'. Kiedyś zrobiłem ciotę w 'Szymon Majewski Show'. Po tym występie moja córka Olga dostała polecenie od gejów, żeby mi powiedzieć, że jestem teraz ich ikoną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji