Artykuły

Pan Bóg obdarzył mnie obficie różnymi talentami

- Pamiętam, gdy się dostałam do szkoły teatralnej, po prostu frunęłam! Wydawało mi się zresztą, że zdałam olśniewająco, ale gdy już pod koniec studiów zgrzeszyliśmy i zajrzeliśmy w protokoły z egzaminów wstępnych, okazało się, że dostałam same tróje! - mówi STANISŁAWA CELIŃSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

Warszawski Teatr Współczesny. Właśnie skończył się dwugodzinny spektakl "Udając ofiarę". Na twarzy grającej w nim Stanisławy Celińskiej nie ma jednak nawet cienia zmęczenia. - Tę sztukę gramy już od roku - tłumaczy - zresztą moja rola nie jest zbyt duża. Choć oczywiście zawsze można się stremować. Tym razem poszło gładko, ale różnie z tym bywa... W dniu, w którym gram w teatrze, po prostu staram się być w dobrej formie. Odpocząć przed spektaklem, najlepiej rano dłużej pospać. Dziś się udało... - dodaje z promiennym uśmiechem. Wąziutkimi, stromymi schodami aktorka prowadzi mnie do garderoby. Gdy w foyer cichnie gwar, a za kulisami nie ma nikogo, zaczynamy rozmawiać.

Ostatnio podkładała Pani głos Esther, jednej z bohaterek w filmie animowanym "Piorun" (...). Grając bajkowego bohatera, myślała Pani o swoich wnukach?

- Pewnie, że tak! Mam ich troje - dwóch chłopców i malutką, dziesięciomiesięczną wnuczkę, więc mam komu czytać te bajki. I w ogóle mam dla kogo żyć.

Nie żal dziś, że Pani dzieciństwo, spędzone we wczesnych latach 50. na warszawskiej Pradze, nie było aż tak kolorowe? Tak kolorowe jak wnuków?

- Niby żal. Ale myślę też sobie, że ich dzisiejsze zabawki, w których zawsze wiadomo, co i gdzie nacisnąć, ich dzisiejsze rozrywki, nie rozwijają wyobraźni jak te nasze, sprzed lat. Może nie przypadkiem moja wnuczka najlepiej bawi się plastikową butelką? Czy dziś jest lepszy świat? Nie wiem - coś jest, ale też czegoś nie ma. Dziś wprawdzie można w sklepie wszystko dostać, ale trawi nas pogoń za pieniądzem, niezdrowa rywalizacja między ludźmi, mamy mniej czasu dla siebie. Z drugiej strony - wtedy przecież byłam młoda, silna... Tak już jest - były rzeczy gorsze, ale były też lepsze.

Co było lepszego w dzieciństwie spędzonym w jakiejś klitce na Stalowej, w tamtych ponurych czasach?

- Ojciec i muzyka. Muzyka w świetnym wykonaniu, bo ojciec był pianistą. Bardzo go kochałam. I mam nadzieję, że on mnie też kochał, choć dosyć szybko mnie opuścił... Ale że w życiu bywa coś za coś, więc wkrótce po odejściu ojca pojawiła się w moim życiu inna niezwykła osoba - babcia, matka mojej matki. Nadzwyczajnie mądra życiowo kobieta, która przeszła obóz koncentracyjny Ravensbriick i dobrze wiedziała, co jest dobre, co złe. Przyznam się pani, że i dziś zadaję jej w myśli pytania: Jakby się zachowała w danym momencie? Jakiego by dokonała wyboru na moim miejscu? I niemal słyszę jej odpowiedzi... Tak się składa, że jeśli posłucham rady - wybieram odpowiednią drogę.

- Podobno Pani babcia dzwoniła do teatru, do dyrektora Erwina Axera z pytaniem jak na szkolnej wywiadówce: - A jak tam moja Stasiulka? Czy to prawda?

- Tak!

I pewnie dziś juz nikt nie zwraca się do Pani tak jak ona?

- Stasiulka? Już nie, niestety.

Czy to właśnie dzięki podpowiedziom babci wylądowała Pani w szkole teatralnej?

- Dość szybko się zorientowałam, że chcę żyć w świecie piękniejszym i czystszym niż ten codzienny. I prostszym, bo ten mój był dla mnie zbyt skomplikowany. Byłam i jestem osobą dość wrażliwą, gdzieś tam w środku mam trudności z przystosowaniem się do otoczenia - zawód, tak mi się wydawało, miał być dla mnie azylem.

I jest?

- Tak. Aktor wchodząc w kogoś innego, chcąc nie chcąc, musi zapominać o swoich prywatnych problemach...

Dziś myślę, że wybierając szkołę teatralną, chciałam sobie udowodnić także coś innego. Bo przecież babcia nie chciała, żeby mi się przewróciło w głowie, więc mówiła na przykład: - Stasiulka, ładna to ty nie jesteś, ale masz dużo wdzięku...

To rana na całe życie.

- Gdy byłam mała, byłam zabiedzona, więc babcia w całej swojej do mnie miłości trochę mnie upasła. Mając 12 lat, byłam sporym antałkiem z kompleksami. Ale że bardzo chciałam być inna, więc jako 15-latka fantastycznie się odchudziłam. Byłam naprawdę urodziwa. A jednocześnie marzyłam o teatrze... Pamiętam, gdy się dostałam do szkoły teatralnej, po prostu frunęłam! Wydawało mi się zresztą, że zdałam olśniewająco, ale gdy już pod koniec studiów zgrzeszyliśmy i zajrzeliśmy w protokoły z egzaminów wstępnych, okazało się, że dostałam same tróje! Niemniej nie wiem, co by było, gdybym się w ogóle nie dostała. Wtedy to była dla mnie sprawa życia albo śmierci.

Żadnych wyjść awaryjnych, wątpliwości?

- Myślałam: mam analityczny umysł, może w połowie XX wieku trzeba zająć się fizyką? Ale pomysł upadł. Byłam grando furioso, żywe srebro...

Każdą pracownię fizyczną rozniosłaby Pani na strzępy?

- (śmiech) Miałam też pomysł, żeby zostać zakonnicą, ale wiem, że zakon też byłby rozniesiony. Czułam, że muszę wybrać zawód, który wymaga analitycznego umysłu, ale też ruchu. I tak się stało: oddałam moje ciało innym postaciom...

Pierwszy Pani film to "Krajobraz po bitwie". Jak to się stało, że zagrała Pani u Wajdy?

- Właściwie wszystko zaczęło się od... Opola. W 1969 roku zaśpiewałam na festiwalu piosenkę "Ptakom podobni" i wygrałam koncert "Debiuty". Na ekranie zobaczył mnie Jan Budkiewicz, asystent Wajdy, który akurat szukał dziewczyny, najlepiej o wyglądzie Żydówki, do roli Niny w "Krajobrazie...". Mam wrażenie, że Janek skądś mnie znał, chyba był znajomym mojej mamy...

Ha! Więc dostała Pani tę rolę po znajomości!

- (śmiech) Widziałam, jak na spotkaniu, nazajutrz po powrocie z Opola, Jankowi mina zrzedła. Na ekranie wydawałam się dużą chmurną dziewczyną, a wcale nie byłam ani taka posągowa, ani cudna...

Ale się udało.

- Zaproszono mnie na zdjęcia próbne. Przeczytałam kilka zdań z roli Niny i od razu wiedziałam, że ona jest moja! Daniel Olbrychski, który dostał główną rolę, też był za mną - znał mnie jeszcze ze szkoły. Jakież było moje rozczarowanie, gdy wybrano jednak inną aktorkę...

Wściekła się Pani?

- Nawet nie. Powiedziałam sobie: ich strata. Właśnie dostałam angaż do Teatru Współczesnego, więc sama przed sobą udawałam, że kicham na tamto. Ale na jesieni dostałam telegram od Wajdy: "Stasiu, przyjeżdżaj, ratuj nasz film". Niedawno mistrz pytał mnie nawet, czy jeszcze mam ten telegram. Niestety, gdzieś przepadł.

Jak znalazła Pani klucz do tej roli?

- Odkryłam, że Nina to dzikie, zaszczute, nikomu niepotrzebne zwierzątko, takie jak ja jako mała dziewczynka na Stalowej... Wajda mówił: - Graj z podniesioną głową, Stasiu! Wysoko! A ja ją spuszczałam, grałam po swojemu. Ale i tak wiele wzięłam od Mistrza...

O filmie zrobiło się głośno, zwłaszcza gdy Wajda, Olbrychski i śliczna Stasia z Pragi, pojechali do Cannes. Oszalała Pani z radości?

- Wcale nie. Jakoś wtedy nie potrafiłam cieszyć się życiem. Oglądałam filmy An-tonioniego, Bergmana i cierpiałam za ludzkość. Zamiast cieszyć się morzem i palmami martwiłam się, co to będzie, skoro to dopiero my wieziemy na festiwal ulotki ó filmie. Cierpiałam za całą polską kinematografię. Wielką radość sprawiły mi za to słowa krytyków. Któryś z dziennikarzy napisał, że nagroda należy się albo mi albo Monice Vitti...

Na planie "Katynia" wracaliście z Andrzejem Wajdą do tej historii?

- Wtedy też. A wcześniej przy okazji "Oczyszczonych", których w 2002 roku zagrałam w Teatrze Rozmaitości. Dostałam list od mistrza z gratulacjami. Napisał, że o graną przeze mnie w tym spektaklu kobietę z peep-show walczyłam z tą samą determinacja jak o Ninę.

To była jedna z tych ról teatralnych, o których nie sposób zapomnieć. Skąd w Pani w ogóle tyle pary, tyle siły, energii i jednocześnie spokoju?

- Pewnie od Pana Boga. Obdarzył mnie obficie różnymi talentami, także do śpiewania, i rysowania, które częściowo pomarnowałam. Staram się o nie dbać. Przynajmniej teraz...

Teraz. Ale był początek lat 80., kiedy zdarzyło się w Pani życiu coś, w co dziś trudno uwierzyć - alkoholizm.

- Ale po czterech latach doznałam cudu. Nie musiałam robić żadnego zaszywania się, terapii AA. Dzięki głębokiej wierze zostało mi to przez Pana Boga odjęte.

Mówi Pani o tym tak otwarcie?

- Mówiłam o tym kiedyś często i czasem mówię o tym jeszcze i dziś - żeby dać świadectwo. Czuję się w obowiązku opowiadać o dobrym Bogu. Warto wierzyć, że można się wydobyć z najgorszej opresji. I że nigdy nie warto tracić nadziei.

Od tamtego czasu minęło już prawie 30 lat, szmat życia. Zastanawiała się Pani, dlaczego to się w ogóle przytrafito? Przecież wszystko szło tak dobrze. I miała Pani już dzieci...

- Pycha. To się nazywa pycha Wydawało mi się, że już jestem taka świetna, że już zawsze będą mnie angażować, że mogę sobie na wszystko pozwolić. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jestem otoczona boską opieką. A jednak przestałam o siebie dbać. Przestałam się szanować. Zaczęłam szkodzić swojemu ciału, zaczęłam niszczyć swój talent, swoje zdrowie. A tego nie wolno robić... A potem już weszłam w jakieś błędne koło. Na szczęście bardzo chciałam się zatrzymać. Prosiłam o boską pomoc i zostałam wysłuchana.

To brzmi jak bajka.

- Organizm był wyniszczony - wrzody, nerwowość - więc zaczęłam brać leki. Moja nastoletnia wtedy córka tłumaczyła mi, że nie warto palić papierosów, więc i palić przestałam, bo chciałam śpiewać. Każdego dnia trzeba walczyć o siebie, żeby nie stracić siebie we własnych oczach.

No i udało się Pani po tych ciężkich przejściach wrócić do zawodu.

- Na początku pomógł mi Jurek Satanowski, dzięki któremu pojechałam na Przegląd Piosenki Aktorskiej do Wrocławia. I potem to już jakoś poszło. Pojechałam na rok do Poznania...

Miała Pani 41 lat i zaczęła wszystko od nowa. To się udało i to jak!

- Po wyjściu z mroku, szłam już właściwą drogą. Opatrzność czuwała - na każdym kroku zaczęłam dostawać pomoc. Coś sobie zażyczyłam i prawie zaraz miałam! - Może to za szybko? - myślałam nawet. - Boże, czy ty nie przesadzasz? Ale wszystko rzeczywiście zaczęło się układać. Choć były też trudne momenty...

Mówiła Pani kiedyś, że gdy nie było z czego żyć, musiała Pani wynająć nawet swój dom...

- Część domu - najpierw większą, potem mniejszą, bo bym sobie nie dała rady finansowo. Po powrocie z Poznania byłam bez etatu. Na szczęście wszystko się zmieniło, kiedy zaczęłam kręcić "Samo życie". To się tak mówi, że to tylko serial, ale dla większości aktorów to jest ważna część dochodu... Wkrótce już nie musiałam wynajmować domu. Co było dla mnie ważne, bo miałam dla siebie na dole jakiś kąt - do tej pory byłam w jednym pokoju z córką... Wie pani? Zafundowałam sobie swoje własne narodziny. Urodziłam się po raz drugi...

Jak Pani sobie radzi w trudnych chwilach? Ma Pani jakąś swoją receptę na szczęście?

- Dziesięć przykazań. Nic więcej.

I czuje się Pani szczęśliwa?

- Przeważnie jestem szczęśliwa. Ja na to pracuję po prostu. Wiem, jak to się robi, żeby to szczęście mieć.

Jak?

- Kochać siebie i mieć do siebie szacunek. Żyć godnie i szlachetnie, zwłaszcza w tych dzisiejszych, tak strasznie sprzedaj nych czasach. Nie przesadzać z pracą, choćby - jak w moim przypadku - była największą pasją. Był taki moment w moim życiu, kiedy nawet grosza nie miałam w portmonetce, bo wszystko było wydane - wiadomo, na co. Byłam kompletnie naga. Ale szłam w dobrą stronę, więc i tak byłam szczęśliwa...

URODZONA

29.03.1947

w Warszawie

(...)

DEBIUT

W teatrze debiutowała jeszcze na studiach, rolą Abigail w "Czarownicach z Salem" (1968). Debiutem filmowym była rola Niny w "Krajobrazie po bitwie" (1970) Andrzeja Wajdy.

W SKRÓCIE

Pierwszą nagrodę zdobyta w 1977 roku na XVII Kaliskich Spotkaniach Teatralnych za rolę Synowej we "Wcześniaku".

Często pracowała z Andrzejem Wajdą i Stanisławem Bareja. U pierwszego - oprócz debiutu - zagrała w "Pannach z Wilka" (1979), "Korczaku" (1990), ..Pannie Nikt" (1996) i..Katyniu" (2007). Bareja obsadził ją w filmie "Nie ma róży bez ognia" (1974) oraz serialach "Alternatywy 4" (1983) i "Zmiennicy" (1986).

Od połowy lat 90. gra w popularnych serialach, m.in.: "Złotopolskich", "Bulionerach", "Samym życiu" i "Mamuśkach".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji