Artykuły

Czy gra w zabijanego?

W sztuce odwagę ceni się równie wysoko jak w życiu. Dlatego chylę czoła przed realizatorami, którzy w poniedziałkowym teatrze telewizyjnym zdecydowali się na pokazanie nowej adaptacji "Popiołu i diamentu" Jerzego Andrzejewskiego. Trzeba jednak zaznaczyć, iż odwaga nie polegała na zmierzeniu się z powieścią zaliczaną do powojennej klasyki literackiej, lecz głównie na konfrontacji ze znakomitym filmem Andrzeja Wajdy, wg powszechnej opinii najlepszym filmem polskim w ogóle, chociaż w sztuce przeprowadzanie takich nieco sportowych klasyfikacji jest zabiegiem ryzykownym. Wajda trafił jednak nie tyle w problematykę - bo to zasługa przede wszystkim Andrzejewskiego - co w główny ton polskiej problematyki powojennej, nadał jej filmowy wyraz taki, że "Popiół i diament" stał się filmem nie tylko najbardziej polskim, ale i najbardziej uniwersalnym, w myśl zasady, że dziełem sztuki najbardziej uniwersalnym jest to, które sięga najgłębiej do problematyki własnego regionu i jest w swoim kształcie najbardziej z kulturą tego regionu związane.

Jakie więc szanse mieli autorzy widowiska wystawionego w teatrze telewizyjnym w konfrontacji z filmem Wajdy? Prawie żadne, zaś możliwość klęski olbrzymia. Decydują tu również właściwości teatru telewizyjnego, głównie jego kameralność, narzucająca dość duże ograniczenia, a zarazem pozwalająca obserwować przedstawiany świat precyzyjnie jak w laboratorium.

Zygmunt Hubner, reżyser widowiska postanowił "obronić" się wykorzystaniem właśnie tego atutu, stąd utrata w telewizyjnym "Popiele i diamencie" niepowtarzalnego napięcia lirycznego, emocjonalnego, które miał film Wajdy. Liryzm usiłowała zastąpić precyzyjna, niemal chłodna obserwacja.

Różnica, nie leży jednak tylko w kategoriach odmiennych metod stosowanych w dziełach Wajdy i Hubnera. Oba widowiska posługują się tym samym schematem fabularnym, lecz mówią o czymś innym.

Hubner pokazuje krzątaninę ludzi spragnionych małej chociaż stabilizacji, Wajda - miotanie się zaczadzonych wojną oraz tworzeniem nowej rzeczywistości. Dlatego u Hubnera problem głównego bohatera wypadł niesłychanie płytko. Maciek grany przez Krzysztofa Kolbergera na początku jest szczeniakiem, dla którego wojna jest jedynie wojenką, a w psychice nie zostawia żadnych śladów - tu pierwsze spłycenie. Maciek przekształca się pod wpływem, nocy spędzonej z Krystyną, ponieważ nagle odkrywa uroki życia normalnego, bez ukrywania się, bez zagrożenia. Nie chce wykonać rozkazu nie z powodu oporów moralnych, lecz po prostu dlatego, że wykonanie wyroku oznacza dalsze brnięcie w sprawach podziemia, a tym samym odsuwa perspektywy stabilizacji. Maciek zgadza się wykonać rozkaz, ponieważ potem dadzą mu już spokój i będzie mógł prowadzić normalne życie z Krystyną. Jest to następne spłycenie.

Podobnym ciśnieniom podlega u Hubnera Krystyna (Ewa Żukowska), dziewczyna wymęczona wojną, wielokrotnym traceniem osób bliskich, Maciek jest dla niej szansą normalnego życia i to ją pcha w jego ramiona.

Jak widzimy, w tej wiwisekcji hubnerowskiej gdzieś się zagubiły uczucia, wątpliwości moralne, pozostała całkiem trzeźwa kalkulacja.

Można pokusić się o podsumowanie: u Wajdy bohaterowie przede wszystkim czują, natomiast u Hubnera jedynie kalkulują. U Wajdy wojna domowa powoduje, rozdarcia moralne; u Hubnera jedynie obawę przed zaangażowaniem się po stronie, która jest skazana na przegranie.

Dlatego też Hubnerowi udało się znakomicie pokazać karierowiczów, ludzi przypadkowych. Z dużą precyzją zaznaczył reżyser odrębność swojego punktu widzenia w kluczowej scenie poloneza. U Wajdy polonez wybucha siłą świeżo wyzwolonej polskości, ma w sobie siłę transu "Wesela." (ta scena w "Popiele i diamencie" pozwala zrozumieć, dlaczego Wajda w tyle lat później nakręcił "Wesele"). U Hubnera przy dźwiękach poloneza zostaje na placu boju stół bankietowy z poprzewracanymi szklankami i butelkami. Metafora charakterystyczna dla właściwości teatru telewizyjnego.

Wydaje się, że ludzie odpowiedzialni za teatr w TV częściowo polepili sprawę. Jak to jest u nas popularne - nie przemyśleli jej do końca. Osoby bowiem adaptatorów i aktorów grających główne postaci każą domniemywać, że usiłowano pokazać w roku trzydziestolecia, jak widzi problemy powstawania naszej rzeczywistości następne pokolenie twórców. Zamierzenie słuszne oraz interesujące. Tylko wobec tego, dlaczego reżyserię powierzono Hubnerowi - przy całym uznaniu dla jego maestrii - człowiekowi należącemu właśnie do pokolenia Wajdy, a nie któremuś z młodszych reżyserów? Nieprawda, że nie ma pośród nich takich, którzy potrafiliby ten zamiar zrealizować. Ot, choćby w niedzielę poprzedzającą pokazanie hubnerowskiego "Popiołu i diamentu" oglądaliśmy w drugim programie inscenizację przebrzmiałych sporów o Sienkiewicza. Wojciech Brzozowicz zrobił rzecz perfekcjonalnie. Lecz czy ten wysiłek nie poszedł na marne? Czy on lub ktoś inny z pokolenia trzydziestolatków nie mógłby zrealizować nowej wersji "Popiołu i diamentu"? Dlaczego u nas czasem trzeba się najpierw zestarzeć, zanim się uzyska możliwość robienia czegoś naprawdę ważnego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji