Artykuły

Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora. Podsumowanie

Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora podsumowuje Emilia Adamiszyn z Nowej Siły Krytycznej.

Spotkania okazały się bardzo zróżnicowane pod każdym względem. Zaprezentowali się młodzi twórcy i także ci, mający długoletnie doświadczenie sceniczne. Prócz spektakli przeciętnych, mało interesujących tematyką czy aktorstwem, pojawiły się wykonania porywające, budzące podziw poprzez wirtuozerię gry aktorskiej czy podjęcie bardzo aktualnej i złożonej problematyki. Trudno by szukać myśli nadrzędnej sugerującej dobór spektakli. Jednak owa różnorodność stała się atutem. Pokazała, jak na wiele sposobów można radzić sobie z formą monodramu - trudną, bo nie mogącą czarować widza wizualnością, przepychem środków inscenizacyjnych. Intensywność festiwalu wynikała nie tylko ze skondensowania kilkunastu spektakli w zaledwie trzech dniach spotkań, ale z formy kontaktu aktora z widzem, bardzo intymnego i bezpośredniego.

Festiwal rozpoczął znakomity monodram Małgorzaty Rożniatowskiej "Uwaga - złe psy!", przedstawiający historię związku Anity Szatkowskiej, chorej psychicznie malarki, z Jerzym Szaniawskim. Wyznanie artystki przybrało formę konferencji prasowej. Kobieta dopuszczona do głosu, przedstawia swoją wersję wydarzeń, w kontrapunkcie do oficjalnych notatek, jakie ukazały się w prasie. Opanowana, siedzi przy stole. Jej bardzo spokojna gestykulacja, stonowany głos i wyjaśniający ton sprzyjają racjonalnemu przedstawieniu wersji wydarzeń z perspektywy zakochanej i cierpiącej kobiety. Siłą kreacji Rożniatowskiej, budującej niezwykłe napięcie, stało się zderzenie na pozór zwykłej i opanowanej kobiety z płynąca z jej ust i rozwijającą się przerażającą historią. Opowieścią o obłędzie prowadzącym do podwójnego zabójstwa (spalenia młodych mężczyzn) i przyczynieniu się do śmierci męża, którego karmiła rozpuszczonym gipsem. W rezultacie aktorce udało się zbudować postać wstrząsającą, pełną sprzeczności, łączącą destrukcję z pragnieniem miłości, mającej wprowadzić ład w życie.

Mniej porywający okazał się monodram Tadeusza Malaka "Zapasy Pana Cogito ze światem" stanowiący próbę przeniesienia poezji Herberta na scenę, co okazało się zadaniem karkołomnym. Rytm spektaklu oparty o przeplatanie części mówionej z partiami śpiewanymi z czasem stał się nieznośnie nużący. Mimo czytelnych i interesujących interpretacji poszczególnych wierszy, to widz prowadził zapasy z próbą szukania spójności między przedstawionymi różnymi formami poetyckimi i listami poety oraz musiał podjąć wysiłek przyswojenia tak zaprojektowanego świata.

W zupełnie odmienny nastrój, lekki, pełen zabawy, absurdalnego poczucia humoru i żartu wprowadził Jarosław Gajewski "Opowieścią o okrutnym zbójniku Folsztyńskim i nieszczęsnym kacie Holczuszce". Aktor, przenosząc na scenę prozę Milana Zelinki, wcielał się na przemian we wszystkie postaci opowieści. A robił to z dużym wdziękiem, energią i fantazją. Galerię wyrazistych i skontrastowanych postaci zbudował i zróżnicował przy pomocy głosu, gry ciała, użycia drobnych rekwizytów i elementów kostiumu, wydobywając w ten sposób ogromne pokłady komizmu. Zwariowana i anarchistyczna opowieść o zbójniku prowadzącym walkę z monarchią, nie tylko obnażała zasady działania systemu, ale też prowadziła do optymistycznej konkluzji, będącej ostatnimi słowami umierającego Folsztyńskiego - po prostu "życie jest piękne". Monodram śmiało można przyrównać do zagranego z wirtuozerią koncertu, co też doceniła publiczność, nagradzając aktora owacjami na stojąco.

Drugi dzień festiwalu poziomem zróżnicowania nie odbiegał od poprzedniego. Pierwszy spektakl węgierskiego artysty zagrany został w przestrzeni szkolnej klasy. Usadzenie widzów w ławkach narzuciło im rolę uczniów. W tym przypadku relacje między nauczycielem (Peter Scherer) a klasą były naznaczone wrogością, niezrozumieniem, sam tytuł monodramu "Wojna Klamma" zapowiadał takie ujęcie. Zaczyna się niewinnie - sympatyczny nauczyciel literatury niemieckiej wchodzi do klasy, by przeprowadzić lekcję. Jednak prędko okazuje się, ze wcale nie ma ochoty wypełniać swoich nauczycielskich obowiązków. Ważniejszy staje się list uczniów, oskarżający nauczyciela o przyczynienie się do samobójczej śmierci kolegi, spowodowanej wystawieniem złego stopnia. Scherer w umiejętny sposób różnicuje emocje. Prowadzi ją od spokojnego, pewnego siebie wygłaszania poglądów ku coraz bardziej gorączkowemu, zaczepnemu wykrzykiwaniu zdań. Postać Klamma drąży problem, przeprowadza wnikliwą introspekcję w poszukiwaniu winy i usprawiedliwienia. Przebywa trudną drogę od wymuszenia przeprosin i próby zastraszenia klasy do błagania o wybaczenie zakończone samobójstwem. Monodram jest propozycją nie tylko przyjrzenia się wciąż obecnemu w szkole problemowi agresywnych relacji uczniów i nauczycieli, także proponuje ciekawą formę wciągnięcia widza w świat sceniczny. Widzowie w roli uczniów, usytuowani bardzo blisko konfliktu, zmuszeni zostają do bycia równorzędnymi partnerami Klamma. Mur milczenia, na jaki trafiają wypowiedzi nauczyciela, pogłębia jego wyobcowanie i tragiczną sytuację. Brak reakcji uczniów twórcy monodramu sprytnie zamieniają w dialog zaostrzający atmosferę konfliktu.

Kolejne dwa monodramy wykonane zostały przez młode artystki. Marta Milczarczyk, laureatka OKR, Turnieju Teatrów Jednego Aktora "SAM NA SCENIE" pokazała "4 x miłość. Egoistycznie" według sztuki "Ja" Iwana Wyrypajewa". W niezwykle subtelny sposób i pełen skupienia opowiedziała gorzką historię czterech osób poszukujących miłości i akceptacji. Odmienną obecność sceniczną, żywiołową i drapieżną pokazała Wioletta Komarówna w monodramie wyreżyserowanym przez Stanisława Miedziewskiego "Przyj, dziewczyno, przyj," według tekstów Tadeusza Różewicza. Gra aktorska współgrała z tekstami poety, równie drapieżnymi i szyderczymi obnażającymi współczesną praktykę językową, wyśmiewającą absurdy kultury popularnej obecnej w środkach masowego przekazu. Popisowe aktorstwo, znakomicie napisany tekst i niezwykle trafna diagnoza współczesności pokazały, jak powinien wyglądać przepis na porywający publiczność teatr jednego aktora.

Monodram "Spektakl po spektaklu" wyreżyserowany przez Stanislawa Rubinovasa dotknął tematu samego teatru i aktorstwa, dokładnie relacji aktora z widzem. Po zakończonym spektaklu aktor wychodzi do publiczności, by podjąć rozmowę, pożalić się na trudny fach aktorski, ale i opowiedzieć o zaletach i pięknych chwilach związanych z wykonywaniem zawodu. Ze sceny popłynęły stare, dobrze znane historie. Publiczność oświetlona równie jasnym światłem jak scena, znalazła się we wspólnej przestrzeni z aktorem (kreacja Aleksandra Rubinovasa). Momentami monodram przeistaczał się w swobodny, sympatyczny dialog aktora z widzami. Dużym ukłonem w stronę publiczności stało się zwracanie się do widza w języku polskim. Ułatwiło dialog, choć w momencie wplatania w strukturę monodramu głoszonych po rosyjsku monologów szekspirowskich, pojawiała się niezamierzona bariera i niezrozumienie.

Jeszcze większy dystans między sceną a widownią pojawił się podczas rosyjskiego monodramu "Kicia". Organizatorzy nie poradzili sobie z przystosowaniem zagranicznego spektaklu dla widowni polskiej. Z głośników symultanicznie płynęło tłumaczenie. Głosy nakładały się na siebie, co wprowadzało dysonans. A szkoda, bo zaszkodziło to w kontemplacji rewelacyjnej gry Wsiewołoda Czubenko. Pełnej skupienia, barwnej. Aktor żywo zarysował opowieść o spojrzeniu na świat z kociej perspektywy. Sam na dużej scenie, tylko z jednym elementem scenograficznym - rozpiętym hamakiem, uruchomił cały zasób wyważonych środków aktorskich. Uwagę zwracała szczególnie wypracowana mimika aktora, także precyzyjne operowanie głosem, gestem, relacja z rekwizytem, przybliżające barwny świat postaci sensacyjnej opowieści.

Trzeci dzień, tematyczny, w całości został poświęcony Szekspirowi. Dwa pierwsze monodramy z Armenii wyreżyserowane na podstawie "Hamleta" ciekawie ze sobą kontrastowały. Z jednej strony młodziutka Ofelia dopiero mająca wkroczyć w życie i ekspresyjna, nasycona emocjami gra Mariam Ghazanchian, z drugiej Hamlet w dojrzałym wieku rozprawiający o śmierci i stonowany, ze spokojem wygłaszający kwestie Aram Hovhannisian. Aktorka ukazała Ofelię jako przeżywającą chwile rozpaczy i buntu, próbującą pogodzić się ze swoim tragicznym położeniem. Jej biała, podarta sukienka ilustrowała stan destrukcji. Świat Ofelii po śmierci ojca, odwróceniu się Hamleta i utraty pozycji na dworze rozpada się na kawałeczki nie do pozbierania, podobnie jak rozsypane po podłodze kartki - listy od Hamleta, słowa, które straciły znaczenie. Ulubioną zabawką Ofelii jest trzymana w kurczowo w ręku grzechotka - dźwięk instrumentu wtóruje jej słowom. Każda próba szukania rytmu kończy się przyspieszeniem i chaosem, krzykiem i powrotem rozpaczy. Jednocześnie wyznacza szarpany, nierówny rytm spektaklu, odpowiadający emocjom dziewczyny. Artystka pokazała dość przejmujące studium rozpaczy. Zdecydowanie inne emocje wywoływał Hamlet. W ujęciu armeńskiego aktora raczej filozof rozprawiający o śmierci, nicości i marności życia. Pytający i dochodzący do przekonania, że każda próba znalezienia odpowiedzi to tylko "słowa, słowa, słowa". Łagodna, wschodnio brzmiąca muzyka budowała aurę zadumy, tajemnicy. Centralny element scenografii stanowiła ogromna płachta, animowana przez aktora. Różnym monologom z "Hamleta" towarzyszyło inne ułożenie materiału, mogącego przeistoczyć się w purpurę płaszcza królewskiego albo matową ziemię pochłaniającą ciała zmarłych. Jednak już po kilkunastu minutach spektaklu wiadomo było, że zmagania aktora z materią płachty zamieniły się w niezamierzoną groteskowość. Irytowało kolejne zawieszanie płótna na hakach czy rzucanie się aktora i tarzanie po ziemi. W końcu postać Hamleta zupełnie zgubiła się przesłonięta niezrozumiałymi działaniami z rekwizytem.

Ostatni spektakl, "Ryszard po Ryszardzie" ukraińskiego duetu - reżyserki Ireny Wolickiej i aktorki Lidii Danylczuk był bardzo mocnym i zadziwiającym siłą kreacji scenicznej zwieńczeniem Spotkań. Wyraźnie różnił się od festiwalowych pokazów rodzajem gry aktorskiej. Aktorstwo Lidii Danylczuk pełne ekspresji, przerysowanych gestów i mimiki, mocno osadzone w plastyce ruchu, dalekie od subtelnego i oszczędnego psychologizmu uderzało falą energii płynąca ze sceny. Pomysł na historię inspirowaną najkrwawszą sztuką Szekspira, "Ryszardem III", oparty został na dość zaskakującej metaforze. Tym razem jak najbardziej zamierzona groteska wynikała ze zderzenia tragicznego, podniosłego tematu z formą jej kuchennego przedstawienia. Aktorka ubrana w garnitur i krawat, żółte gumowe rękawice, wykreowała postać trochę znajdująca się pomiędzy płcią i niemalże przez większość trwania spektaklu rozprawiała się z kapustą za pomocą kuchennych noży. Performatywne działania, które dopełniły sztukę aktorską Danylczuk, polegały na długotrwałym ostrzeniu noży, będącym jednocześnie wybijaniem rytmu i podkładem do miarowego wypowiadania słów, lecz przede wszystkim opierały się o wykonywanie czynności szatkowania kilkunastu główek kapusty, uwzględniając przeróżne metody posługiwania się nożem. Działania, komentowały kwestie z "Ryszarda III" wygłaszane bądź śpiewane. W rezultacie zbudowana została plastyczna i mocna metafora unicestwienia i krwawej drogi do władzy. Wyłonił się porażający obraz upojenia i opętania szaleństwem zagłady. Obnażony został także mechanizm zbrodni - zabójstwo prowokujące kolejne zabójstwo i tak bez końca. Autorki spektaklu zamknęły Ryszarda III w błędnym kole, z którego nie ma wyjścia. Otwiera i zamyka spektakl słynny cytat z tragedii: "Konia. Królestwo za konia!". To nawoływania Ryszarda zmierzającego po torze okręgu i z wielkim udręczeniem ciągnącego ze sobą ciężki wór zbrodni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji