Artykuły

Unikam pewnych imprez

- Odrzucam telewizyjne propozycje nie dlatego, że uważam je za niegodne, zwyczajnie nie mam na nie ochoty ani czasu. Wolę grać w teatrze niż ćwiczyć tańce - mówi warszawska aktorka MARIA SEWERYN.

Z Marią Seweryn rozmawia Paulina Wilk

RZ: Reprezentuje pani ginący gatunek aktorów, którzy nie tańczą na lodzie i nie występują w teleturniejach. Czuje się pani jak dinozaur?

- Wbrew pozorom nie jest nas tak znowu mało. Odrzucam telewizyjne propozycje nie dlatego, że uważam je za niegodne, zwyczajnie nie mam na nie ochoty ani czasu. Wolę grać w teatrze niż ćwiczyć tańce. Zresztą mam obawy, że pogubiłabym się w świecie SMS-owych głosowań i tych wszystkich zasad rządzących popularnością. Są jednak aktorzy, którym przygoda z komercyjną machiną służy. Potrafią z niej korzystać, a jednocześnie z pasją pracują w kinie i teatrze.

Ale czy to, że coraz więcej aktorów rozmienia się na drobne, nie szkodzi prestiżowi was wszystkich?

- Zaczynałam pracę w teatrze dziesięć lat temu i już wtedy krążyły anegdoty o tym, jak widzowie postrzegają serialowych idoli, kiedy ci pojawiają się w dramatycznych rolach. To temat przedstawienia "Bóg" Woody'ego Allena, które gramy w Teatrze Polonia. Bohaterowie: aktor i pisarz, występują w sztuce bez zakończenia. Nagle zdają sobie sprawę, że są postaciami wymyślonymi. Na scenie zjawia się autor, który wymyślił także publiczność i jej reakcje. Spektakl pokazuje jeden z najważniejszych aspektów pracy aktora: rozumienie, kim jesteśmy w oczach odbiorców i co im przekazujemy.

Chyba niewiele możecie przekazać komuś, kto ekscytuje się już na sam widok twarzy znanej z kolorowych gazet.

- Aktor serialowy na pewno musi się postarać, by wciągnąć odbiorcę w swoją kreację. Ale to nie znaczy, że relacje między widzami a aktorami drastycznie się zmieniły. Już 200 lat temu z widowni leciały na scenę pomidory. Był ponoć widz, który tak uwierzył w oglądaną opowieść, że zabił aktora. Nie odróżniał rzeczywistości od fikcji.

A jednak jeszcze niedawno w Polsce uważano was za ludzi wyjątkowych: obcujących z wyższymi wartościami, doświadczających życia w sposób głębszy niż większość śmiertelników.

- Aktorzy nadal pracują z tekstami literackimi, studiują naturę ludzką, poszukują nowych środków artystycznych. Ale ich publiczna rola niewątpliwie się zmieniła. Bo jeśli media mówią okropnym językiem o rzeczach intymnych i niezwykle ważnych dotyczących życia aktorów, kompromitują ich... W okresie transformacji mówiło się, że gwałtowne zmiany spiszą na straty jedno pokolenie Polaków, cała generacja będzie zmuszona przedzierać się przez dżunglę. I tak się dzieje.

Ale aktorzy mają chyba wpływ na to, jak są postrzegani?

- Ja znam tylko jeden sposób - nie udawać. To banalne, ale działa. Trzeba wiedzieć, jakich imprez unikać. Sztuką też jest sprawić, by jakaś część naszego życia wydała się mediom nieciekawa, a inna - pochłonęła ich uwagę. Staram się wykorzystywać wywiady, by rozmawiać o teatrze, o rolach, nie o sobie.

W takim razie pomówmy o misji...

- To zawód z wielką wspaniałą tradycją, z tajemnicami, opowieściami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. Ale świat się zmienia, pędzi i zapomina się o etyce tego zawodu, o hierarchii w teatrze, nikogo to nie interesuje. Większość aktorów chce szybko wyrobić sobie nazwisko, szybko zarobić pieniądze. I być gwiazdą. Jak tu rozmawiać o misji? Wszyscy pracujemy jak oszalali, rzadko pojawia się chwila na prawdziwą głęboką refleksję. Niedawno graliśmy gościnny spektakl w nocnym klubie. Nic się nie zgadzało: światło złe, aktorzy wchodzili i schodzili ze sceny w złych momentach. W pewnej chwili jeden z kolegów zapytał: "Czym my się różnimy od kuglarzy?". I to też jest prawdą. Bo aktor istnieje, jeśli jest widz i jakaś historia do przekazania. W sumie na niczym innym to nie polega. Ale były czasy, gdy teatr miał większą wagę..

Były? Czyli to definitywnie czas przeszły?

- Żyliśmy w państwie totalitarnym i teatr był jedynym miejscem wolności publicznej. Teraz w demokracji musi definiować się codziennie na nowo, szukać wciąż nowych sposobów, rozwiązań na rozmowę z widzem. Czy ta rozmowa nie jest zbyt poważna?

Jak to: zbyt poważna?

- Kiedy wychodziłam ze szkoły aktorskiej, miałam wrażenie, że grając zmienię świat. Tymczasem teatr to żmudna praca, tę samą rolę gra się kilka lat, przychodzą kryzysy, znużenie. Nabrałam dystansu, dziś wierzę, że na sali siedzi jeden człowiek, który coś poczuje.

Moja misja polega na przekazaniu jednej z wielu myśli, które mają stworzyć historię. Tylko czasami zdarza się, że ta historia jest wyjątkowa, mądra. Przeżyłam wiele rozczarowań, ale myślę, że wszystko, co robiłam, było wartościowe i ważne. Nie tylko dla mnie, dla teatru w ogóle.

Zagrała pani w pierwszym u nas spektaklu brutalistów "Shopping and Fucking". Czy te prowokujące, bulwersujące przedstawienia zmieniły polski teatr?

- "Shopping and Fucking" Teatru Rozmaitości był nie tylko pierwszym, ale też najbardziej naturalistycznym i brudnym przedstawieniem tego nurtu. Później pojawiły się kolejne adaptacje sztuk Marka Ravenhilla, Sarah Kane. Wraz z nimi zobaczyliśmy inne aktorstwo - brutalne, bezkompromisowe i gwałtowne. Z czasem te środki wyrazu przeniosły się do filmu. Brutaliści podzielili polskich widzów. Część kategorycznie nie chciała przeżywać w teatrze takich wstrząsów. Ale znaleźli się też wyznawcy, którzy wszystko inne uważali za przestarzałe, bulwarowe. Mnie takie kategoryczne sądy drażnią.

Dlaczego odeszła pani od tych odważnych ról? Gra pani w Polonii - teatrze, który nie zajmuje się artystycznymi poszukiwaniami, ale daje pierwszeństwo oczekiwaniom widzów.

- Siła Teatru Rozmaitości tkwi w jego zespole. To konstelacja wyjątkowych osobowości, ja nie znalazłam wśród nich miejsca. Nie wiem, co będzie w przyszłości, ale teraz w Polonii czuję się dobrze. Z każdą rolą się uczę. Poza tym mówienie, że Polonia wychodzi naprzeciw oczekiwaniom widzów wydaje mi się niesprawiedliwe. "Ucho, Gardło, Nóż", "Miss HIV" czy takie próby jak "Miłość Fedry" zaprzeczają temu całkowicie.

Wyjątkowym wyzwaniem były "Trzy siostry". Miałam z rolą Maszy ogromny problem: jak stworzyć postać tak osobną, głęboko oddzieloną od innych? Chyba dopiero teraz, po dwóch latach grania spektaklu, znalazłam odpowiedź. "Trzy siostry" to niezwykły materiał. Im więcej z niego rozumiem, tym mniej muszę grać. Geniusz Czechowa polega na tym, że jeśli aktor zdoła zgłębić tekst, historia opowie się sama. Tymczasem większość współczesnych tekstów wymaga od aktora wymyślania, kombinowania, ekwilibrystyki.

Wzięła pani kiedyś taką ekwilibrystyczną rolę dla pieniędzy?

- Jeszcze się nie zdarzyło. Zresztą intratne oferty bywają przekleństwem. Jednym ze sposobów ich odrzucania jest żądanie bardzo wysokiego wynagrodzenia, ale to niebezpieczna metoda. Moja znajoma wpadła we własne sidła: rzuciła zaporową stawkę, a producenci się zgodzili. I zagrała, choć nie chciała. Ja swoje wcielenia serialowe traktowałam jak trening, szansę obycia z kamerą. Ale czasem dialogi dostawałam marne - sama je zmieniałem, żeby w ogóle mieć co zagrać.

Czy notowania serialowych gwiazd rosną w teatrze? Dyrektorzy zabiegają o popularne nazwiska?

- Na pewno. Ale żaden dyrektor nie zatrudni aktora, którego nie będzie na połowie prób, bo ma plan zdjęciowy. Popularność telewizyjna nie wpływa też na wysokość gaży, w teatrze się nie zarabia. A poza tym w przeszłości też chodziło się do teatru "na aktorów".

Często siada pani na widowni?

- Staram się śledzić nowe spektakle i myślę, że polski teatr ma się dobrze, nasi aktorzy także. Z góry zakładamy, że na Zachodzie dzieją się rzeczy ciekawsze. Ale widziałam ostatnio przedstawienie zachodnie pozbawione emocji, rozczarowujące. W Polsce zawsze znajdzie się ktoś, kto próbuje poruszyć widza, zrobić coś nowego.

Powiedziała pani kiedyś, że jest aktorką na śmierć i życie. Co to znaczy?

- W chwili, gdy wychodzę na scenę, mam poczucie, że waży się mój los. Rzucam na szalę wszystko, co mam, w pełni oddaję się grze. Ale teraz po premierze "Boga" Allena użyłabym innego określenia, powiedziałabym, że wejście na scenę to czysta radość, aktorstwo bywa bardzo przyjemne.

Tylko bywa?

- Tak, bo na scenie przydarzają się też potworności. Zdarza się zapomnieć tekstu, pogubić. To okropny stres. Kiedyś w trakcie spektaklu wszystko zapomniałam, ze strachu siarczyście zaklęłam i zdołałam wskoczyć w rolę. Ale słyszałam o aktorze, który w podobnej sytuacji powiedział tylko: "Przepraszam bardzo", zszedł ze sceny i nigdy nie wrócił.

Maria Seweryn

Gdy miała cztery lata, zagrała w "Dyrygencie" Marysię, córkę Marty i Adama, w których role wcielili się jej prawdziwi rodzice: Krystyna Janda i Andrzej Seweryn. Mówi, że kariery aktorskiej nie planowała, a Radosław Piwowarski zaproponował jej rolę w "Kolejności uczuć" przypadkowo. Zagrała u boku Daniela Olbrychskiego Julię, uczennicę, która zakochuje się w dużo starszym aktorze. O filmie było głośno, Seweryn dostała nagrodę im. Zbigniewa Cybulskiego i zaczęła studia w warszawskiej Akademii Teatralnej. Grała w Teatrze Powszechnym, później w kontrowersyjnych spektaklach "Shopping and Fucking", "Polaroidy". Od trzech lat jest związana z Teatrem Polonia, wystąpiła tam m.in. w "Trzech siostrach", ostatnio w "Bogu" według Woody'ego Allena. Po przerwie wróciła na duży ekran: można ją zobaczyć w "Boisku bezdomnych" i "0_1_0".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji