Artykuły

Od Wesela do Wesela

- Zmieniali się dyrektorzy i repertuar, ale ja ciągle miałem sporo do grania. Nie czułem potrzeby zmiany teatralnego adresu. Nie mam ochoty zrzucać winy na dyrektorów i zły los. Żyję dobrym "dzisiaj" i jeszcze lepszym ,jutro" - mówi MARIAN DZIĘDZIEL, od 39 lat aktor Teatru im. Słowackiego w Krakowie.

Z MARIANEM DZIĘDZIELEM rozmawia Łukasz Maciejewski

Marian Dziędziel, ur. w 1947 roku w Gotkowicach. Absolwent PWST w Krakowie (1969). Aktor Teatru im. Juliusza Słowackiego od 1969 roku. Zagrał kilkadziesiąt ról filmowych i telewizyjnych, m.in. Kuna w "Grach ulicznych", reż. Krzysztof Krauze, Wojnar w "Weselu", rez. Wojciech Smarzowski i Kościejny w "Winie truskawkowym", reż. Dariusz Jabłoński. Wśród kreacji teatralnych Dziędziela z ostatnich lat warto wyróżnić m.in. Iwołgina w "Idiocie" Fiodora Dostojewskiego, reż. Barbara Sass, Patrycjana w "Kaliguli" Alberta Camusa, reż. Agata Duda-Gracz, a także role w "Bułhakowie" Macieja Wojtyszki, "Śnie o jesieni" Jona Fossego, reż. Mariusz Wojciechowski i w "Życiu w teatrze" Davida Mameta, reż. Marcin Kuźmiński. Obecnie przygotowuje się do roli Abrahama Van Helsinga w "Raculi" Brama Stockera w reż. Artura Tyszkiewicza.

Szklany stół, na nim żółte gerbery i białe goździki. Za chwilę zaśpiewa Dalida... Moje wspomnienie z pierwszego spotkania z Marianem Dziędzielem to telewizyjny Koncert życzeń.

- Naprawdę to pamiętasz? Boże święty, myślałem, że wszyscy zapomnieli. Trochę się tej fuchy wstydziłem. W telewizji nie było jeszcze reklam, nie zdążyliśmy się przyzwyczaić. Środowisko niechętnie przyjmowało podobne pomysły.

W programie zawsze byłeś nienagannie "wyfraczony". Skąd brałeś te wszystkie garnitury?

- Z domu brałem. Żadne firmy nas nie sponsorowały. Miałem dwa eleganckie, szyte na miarę, smokingi. Pozostałe przynosiłem z teatralnego magazynu. Dzisiaj ciepło wspominam tamte lata. W życiu robiłem potem o wiele gorsze i mniej chwalebne rzeczy niż prowadzenie Koncertu życzeń.

Za rok w Teatrze im. Juliusza Słowackiego rozpoczynasz czterdziesty sezon. Długodystansowiec.

- Zmieniali się dyrektorzy i repertuar, ale ja ciągle miałem sporo do grania. Nie czułem potrzeby zmiany teatralnego adresu.

Nigdy nie byłeś w niełaskach dyrektora?

- Za pewne wybory - zawodowe i życiowe - sam odpowiadam. Nie mam ochoty zrzucać winy na dyrektorów i zły los. Żyję dobrym "dzisiaj" i jeszcze lepszym ,jutro".

No to przewrotnie zacznijmy od zawodowego wczoraj. Pierwsze ważne role zagrałeś w spektaklach Jerzego Golińskiego.

- Myślę, że od Golińskiego nauczyłem się najwięcej. Jako młody człowiek spotkałem się od razu z artystą o niezwykłej inteligencji, dużych umiejętnościach zawodowych i wysokiej kulturze teatralnej. Golo wymagał od aktorów właśnie profesjonalizmu. W 1971 roku grałem u Golińskiego Jozafata w "Księdzu Marku" Słowackiego. Rola była niewielka, ale wymagania ogromne. Goliński katując mnie wtedy, nauczył zawodowstwa. Pokazał, że każda rola jest tak samo ważna, każdy epizod.

Byłeś obsadzany głównie w klasycznym repertuarze.

- Bo takie spektakle robił Goliński: grałem w jego "Złotej czaszce" i "Księdzu Marku" Słowackiego, "Achilles" Wyspiańskiego, w "Metafizyce dwugłowego cielęcia" Witkacego. Z tamtego okresu zapamiętałem także spektakl muzyczny: "Kulig" Józefa Wybickiego. Śpiewałem w nim: "Nadziejo / tyle razy mnie zdradziłaś /ja zawsze tęsknię za tobą". Zagrałem tyle ról, wygłosiłem na scenie tysiące dialogów, z których większość od dawna uleciała z pamięci, a pioseneczkę z "Kuligu" mógłbym śpiewać codziennie. Nie pozwoliła o sobie zapomnieć.

Śpiewałeś przecież także w Piwnicy pod Baranami.

- Było wesoło. Czasami lirycznie, częściej rubasznie. Wtedy sławny Zbigniew Preisner to był jeszcze nasz Zbysiu Kowalski. Nie pamiętam, czy jego pierwszą piosenkę śpiewała siostra Preisnera - Tamara Kalinowska, czy ja? W każdym razie dostałem od Zbyszka piosenkę "Sadźmy przyjacielu róże" do tekstu Seweryna Goszczyńskiego. Taki kujawiaczek. A potem z Piwnicy przeniosłem się na dłużej do Jamy Michalikowej.

Masz dobry głos?

- Miałem. Może gdybym mniej palił, mógłbym jeszcze coś zaśpiewać. Aktorski nałóg. Niestety.

Pisali także dla ciebie Jan Kanty Pawluśkiewicz, Zygmunt Konieczny, Piotr Wysocki. Ale kariery w branży muzycznej nie zrobiłeś.

- Nie byłem chyba dostatecznie zdolny i trochę leniwy. W każdym razie nie zostałem piosenkarzem. I dzięki Bogu.

Przez wiele lat byłeś w Krakowie aktorem doskonale rozpoznawalnym, ale raczej użytecznym, rzadko obsadzanym w głównych rolach.

- Nie były to na pewno Hamlety ani Kordiany. Drugi plan plus mnóstwo epizodów. Ale taki właśnie jest teatr.

Czy trzeba polubić bohatera (nawet negatywnego) albo chociaż próbować zrozumieć jego życiowe intuicje, żeby zagrać wiarygodnie?

- Mogę mówić tylko w swoim imieniu. W trakcie prób staram się nigdy nie sprzeniewierzać literze tekstu i wizji reżysera, a jednocześnie - indywidualnie i osobiście - próbuję rozeznać mechanizmy, które nakazały bądź zabroniły mi zachować się tak, a nie inaczej. Uzbrojony w tę wiedzę wychodzę na scenę. Przed spektaklem z reguły jestem w kontrze, trochę najeżony, nieprzystępny; walczę ze sobą i z rolą. W trakcie przedstawienia wszystko jednak mija. Staję się postacią. Na dobre i na złe.

Czy któryś z tych artystycznych związków - na złe i na dobre - jakoś szczególnie utkwił ci w pamięci?

- Mam sentyment do prawie wszystkich ról. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi - są jak dzieci. Wymagały ode mnie czułości i opieki. Lubiłem grać Nosa w "Weselu" Wyspiańskiego w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, a w ostatnich latach także na przykład Ardaliona Iwołkina w "Idiocie" Dostojewskiego w adaptacji Barbary Sass, ale każdą rolę mógłbym w tym kontekście wymienić.

Z ostatnich bardzo cenię twoją kreację w "Życiu w teatrze" Davida Mameta w reżyserii Marcina Kuźmińskiego. To spektakl, w którym udało się chyba zawrzeć dużo prawdy o życiu aktora w teatrze. Twoim życiu.

- Mógłbym to przedstawienie grać codziennie. Traktuję ten spektakl, w którym występuję obok niezwykle utalentowanego Grzesia Mielczarka, jako podsumowanie teatralnej drogi. Rejestrację momentu granicznego, w którym aktor zaczyna się zastanawiać, co miało sens w jego zawodowym życiu... Czy coś uda się w nim jeszcze naprawić?

W zespole Słowackiego jest teraz duża grupa młodych aktorów, którzy robią kariery w filmie i w serialach. Czy podobnie jak Robert, bohater "Życia w teatrze", udzielasz im zawodowych rad?

- Oni są świetni, walczą o swoje, mają talent, a ja wyznaję zasadę: nie pchaj się z butami tam, gdzie cię nie chcą. Nie ma sensu zmuszanie młodych aktorów, żeby wysłuchiwali naszych mądrości życiowych. Natomiast jeżeli ktoś mnie o to poprosi, na pewno powiem, co myślę.

A co myślisz o tabloidyzacji zawodu aktora? Niektórzy, z reguły właśnie młodzi aktorzy pchają się do mediów drzwiami i oknami. Nie mają żadnych oporów ani sekretów. Kariera jest dla nich najważniejsza.

- Nie znoszę w aktorstwie bezczelności, lichego cwaniactwa. Ale bardzo lubię cwaniactwo zawodowe. Uwielbiam moment, w którym rozpoczynam próby w teatrze albo zdjęcia do filmu i widzę młodego człowieka, któremu niesamowicie błyszczą oczy, który wie, że teraz musi zrobić wszystko za każdą cenę.

Ale sam jesteś akurat odwrotnym przykładem. Karierę zrobiłeś dopiero niedawno. Teraz, w wieku sześćdziesięciu lat naprawdę możesz wszystko...

- Rzeczywiście jestem rozpoznawalny. Ciekawe, że widzowie polubili mnie zwłaszcza za role gangsterów. W trakcie niedawnych rodzinnych wakacji w Bieszczadach, jako Franciszek Żuk "Ptasiek", szef gangu wołomińskiego z serialu "Odwróceni", byłem I nieustannie zapraszany na tak zwane "polskie poczęstunki". Nie odmawiałem tylko deserów (śmiech).

Przed "Odwróconymi", "Gliną", "Oficerami" i przede wszystkim "Weselem"grałeś przecież w wielu filmach.

- Tak, ale wtedy nie było tylu kolorowych gazet, typowo rozrywkowych seriali, nikt specjalnie nie promował młodych aktorów. Kiedy w 1979 roku zagrałem Aleksego w "Chamie" według Orzeszkowej w reżyserii Laco Adamika, moje zdjęcie pojawiło się na okładce "Zielonego Sztandaru". To było wielkie wydarzenie. Potem nigdy nie miałem dłuższych filmowych przestojów, ale też ciągle czekałem na "swoją" rolę i "swojego" reżysera. No i doczekałem się. Tym przełomem było oczywiście "Wesele" Wojtka Smarzowskiego.

Wcześniej, w "Grach ulicznych" Krzysztofa Krauze przejmująco zagrałeś Kunę, byłego pracownika SB.

- Chyba wtedy po raz pierwszy przygotowania do filmu naprawdę mnie zafascynowały. Otrzymałem od Krzysztofa mnóstwo materiałów na temat bohatera. Zrozumiałem dramat tego wykształconego przecież człowieka, który na własne życzenie znalazł się na dnie ludzkiej hierarchii.

Wielkie wrażenie robiła w Grach ulicznych znakomita scena pijackiej rozmowy Kuny z Jankiem (Redbad Klynstra) na "tle kołyszących się zbóż i żytniej wyborowej.

- Kiedy pierwszy raz przyszedłem na casting do szkoły teatralnej, Krzysztof Krauze niespodziewanie zapytał mnie, czy umiem kosić zboże? A ja, chłopak ze wsi, akurat kosiłem świetnie. "Gry uliczne" to był zwielokrotniony zbieg okoliczności; późniejszy autor "Wesela", Wojtek Smarzowski robił fotosy i kręcił reportaż z planu, Łukasz Kośmicki, operator Gier, napisał scenariusz do "Sezonu na leszcza" i polecił mnie reżyserowi tego filmu Bogusiowi Lindzie. Współautorem scenariusza "Sezonu na leszcza" był też Wojtek Smarzowski, który zaproponował mi role w Kuracji, Małżowinie, wreszcie w Weselu.

Gdybym nie wiedział, że w "Weselu" grają zawodowi aktorzy, byłbym przekonany, że to byli naturszczycy.

- Zwłaszcza za granicą, gdzie nasze twarze są anonimowe, Wojtek często słyszał to pytanie. Myślę, że on doskonale wiedział, jakich chce obsadzić aktorów. Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy w pierwszym dniu zdjęciowym, z moją filmową żoną Iwoną Bielską usiedliśmy obok siebie w remizie, żeby pooglądać ludzi, przypatrzeć się im. Powoli budynek zapełniał się aktorami. Specyficznymi... Iwona siedzi - patrzy, patrzy, wreszcie mówi do mnie: - Rany boskie, Maniek, brzydszych to już u nas nie było!

Lubisz wesela?

- Nie za bardzo, ale coraz częściej mnie prześladują. Rodzina się powiększa, dzieci i kuzyni dorastają, coraz więcej wesel...

Niektóre "polskie wesela" przypominają to z filmu Smarzowskiego.

- Nie jestem pewien, chyba jednak nie. Dzisiaj prymitywizm z tamtego filmu zastępuje tandetny szpan. W myśl zasady: zastaw się, a postaw się i udowodnij, że masz dużo kasy i (nie masz) klasy. Prawdę mówiąc: z dwojga złego nie wiem, co jest gorsze.

Wojnar z "Wesela" jest w gruncie rzeczy podobny do Kuny z "Gier ulicznych", Ferka z "Mojego Nikifora" czy Banasia z "Gliny". Ani dobry, ani zły.

- Za wszelką cenę chciałem obronić Wojnara przed karykaturą. Budzi zażenowanie, politowanie, ale nie jest zły. Pieniądze, które zarobił, stworzyły mu pewne życiowe wygody, dlatego chociaż raz w życiu postanowił pokazać się w możliwie najlepszym świetle, korzystnie sprzedać. Nie wyszło.

Wojnar wzbudza litość, jest ludzki. Płacze.

- Mężczyźni, wbrew pozorom, płaczą często. Może tylko robią to bez dodatkowych fanfar, po cichu, w kącie. Nie mogę słuchać tych bredni, że prawdziwy mężczyzna nie powinien płakać. A niby dlaczego? Nie powinien lamentować, ale płacz ma moc oczyszczającą. Płacząc dajemy upust wewnętrznemu bólowi. Wojnar przeżył tragedię, dlatego się rozpłakał.

Wytańczyłeś sobie to filmowe "Wesele" grając w licznych "Weselach" na scenie.

- W 1969 roku w zastępstwie Jerzego Woźniaka, który przeniósł się do Warszawy, zagrałem Narzeczonego w "Weselu" Wyspiańskiego w reż. Lidii Zamków, potem m.in. Nosa we wspomnianym "Weselu" Mikołaja Grabowskiego, Segenreicha w "Weselu" Canettiego w reżyserii Bogdana Hussakowskiego, także Cherubina w "Weselu..." Beaumarchaisa wyreżyserowanym przez Piotra Paradowskiego, u niego zagrałem także Kaspra w kanonicznym "Weselu" Wyspiańskiego... Można zatem powiedzieć, że idę z "weselem przez życie".

Wracając do Wyspiańskiego - jednym z oczywistych kryteriów trwałości i wartości dzieła pisarskiego jest jego obecność w mowie potocznej.

- Zdania, frazy, epitety zaanektowane do naszego języka na ogół jak najlepiej świadczą o utworach, z których je zaczerpnęliśmy. Podobnie z "Weselem" Wyspiańskiego. Ten "Polaków portret własny" jest bodaj najbardziej znanym zbiorem cytatów. Mówimy cytatami z "Wesela", myślimy "Weselem". To ciągle jest sztuka o nas, smutnym kraju nad Wisłą. Wyspiański przeczuł i zapisał nasze nieuleczalne polskie choroby - niemożność porozumienia ponad podziałami, prywatę, egoizm.

Twoją pierwszą rolą, jeszcze na studiach, był epizod w "Stawce większej niż życie".

- To prawda, debiutowałem w Klossie, w bardzo miłym towarzystwie - prawie wszyscy młodzi aktorzy z mojego pokolenia debiutowali w tym serialu, brakowało ludzi do epizodów, dlatego zwożono nas wtedy z Krakowa niemal hurtem. Razem z Leszkiem Piskorzem graliśmy dwóch łączników w odcinku pod tytułem "Liść dębu". W tym samym odcinku debiutował inny kolega ze szkoły teatralnej - Mikołaj Grabowski, także Teresa Kamińska, później znana jako Teresa Marczewska. A na moim roku studiowali także Urszula Popiel, Jurek Trela, Leszek Teleszyński, Henryk Talar, Halina Wyrodek, Jerzy Fedorowicz, Andrzej Kierc... Świetna ekipa.

Artystowski Kraków pod koniec lat sześćdziesiątych musiał wyglądać dla ciebie - chłopaka z prowincji -jak piekło i raj jednocześnie: hippisowska, intelektualna mekka.

- Trafnie to ująłeś. Kraków był jednocześnie piekłem i niebem. Pochodzę z Gołkowic pod Wodzisławiem: z tradycyjnej, śląskiej rodziny. Pewne rzeczy wydawały mi się nie do pojęcia. Szczęśliwie z reguły "te rzeczy" okazywały się w końcu bardzo przyjemne.

Twój ojciec był górnikiem?

- Ojciec pracował w kopalni, jak wszyscy.

Pewnie wybór drogi życiowej syna niezbyt go ucieszył.

- Przeciwnie, nie miał nic przeciwko tej decyzji. To był wspaniały człowiek. Pracował jako stolarz, ale kochał teatr i literaturę. Kiedy dowiedział się, że będę zdawał do szkoły teatralnej, skierował mnie do swojego znajomego, u którego mogłem - po raz pierwszy w życiu - posłuchać płyt z recytacjami wierszy, bo byłem prawie zielony.

To skąd ta dziwaczna decyzja?

- Czyja wiem - może ze wstydu, może z przekory? Na pewno w jej podjęciu utwierdzał mnie mój przyjaciel z liceum, dzisiaj uczony, Andrzej Dragon. Andrzej bardzo interesował się literaturą, był inteligentny, oczytany, wiersze też recytował dużo lepiej ode mnie. Same egzaminy do PWST z moim udziałem przypominały jednak farsę.

Dlaczego?

- Byłem Ślązakiem i mówiłem czystą gwarą - pochylając samogłoski. Także na egzaminie. Nie potrafiłem inaczej. Recytowałem "Stepy akermańskie", a cała komisja umierała ze śmiechu. Zamiast frazy "Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu", mówiłem coś w rodzaju - "wpłynołem na suchego przestwór oceanu / Jadymy nikt nie wolo". Wszyscy leżeli na stole, zasłaniali oczy, tylko jeden profesor Fulde dopytywał mnie dalej. Myślę, że ich po prostu rozbawiałem do tego stopnia, że postanowili dać mi szansę. Kiedy bezradny stałem w korytarzu, podszedł do mnie profesor Krzemiński i powiedział: "Dobrze, przyjmiemy pana, ale pod warunkiem, że w pół roku nauczy się pan mówić porządnie po polsku". Popatrzyłem mu prosto w oczy, chwilę się zastanowiłem i odpowiedziałem: "Ja, naucza się". Spróbowałem...

W wywiadach wielokrotnie opowiadałeś o swoich śląskich korzeniach, mniej osób wie, że twoim krajanem jest Franciszek Pieczka.

- Kiedy zdawałem do PWST, Franciszek Pieczka był już wyśmienitym aktorem, ale niezbyt znanym. Sława przyszła dopiero po roli Gustlika w "Czterech pancernych". Przyjeżdżałem wtedy do domu, na święta i weekendy, i mówiłem: "Co tam Gustlik, trzeba zobaczyć Pieczkę w tytułowej roli "Woyzecka" Buchnera u Konrada Swinarskiego, żeby zrozumieć, na czym polega wielkość tego aktora", ale siła telewizji już wtedy była ogromna. Potem kilka razy występowałem wspólnie z Pieczką - na przykład w serialu "Blisko, coraz bliżej" Tadeusza Chmielewskiego, w filmie Janusza Kidawy "Sprawa się rypła". Niedawno spotkaliśmy się z Frankiem na jakiejś dużej imprezie. Pieczka podszedł do mnie i mówi: "Patrzę za tobą, patrzę za pięknym chłopakiem z czarnymi włosami, podchodzę - a tyś bracie już siwy - jako ja". No i w ten sposób w końcu się zrównaliśmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji