Artykuły

Wszystko na sprzedaż Eugene O'Neill?

Rada miejska Connecticut - rodzinnego miasta O'Neillów - postanowiła w dowód hołdu dla wielkiego pisarza Eugene'a {#au#825}O'Neilla{/#}, twórcy współczesnego dramatu amerykańskiego, laureata Nagrody Nobla - nazwać jedną z ulic jego imieniem. Uchwała nie została podjęta jednomyślnie, gdyż jeden z rajców zgłosił votum separatum - O'Neillowie byli znani z notorycznego pijaństwa. Prawda! Lecz - jak wiemy świat wielkim i utalentowanym już nie takie grzechy wybaczał. Znakomitość poezji francuskiej Franciszek {#au#1115}Villon{/#} - był pospolitym rzezimieszkiem, subtelny esteta Oskar {#au#98}Wilde{/#} znalazł ssę za kratami karany za ścigane przez prawodawstwo wiktoriańskiej Anglii, zboczenia seksualne, sławny dramaturg awangardowy Jean {#au#471}Genet{/#} odsiedział lata w więzieniach za kradzieże, gwałty i morderstwo. Narkomanów, alkoholików, gwałcicieli i innych tego typu wykolejeńców historia literatury i sztuki odnotowała mrowie. My również mieliśmy swoich. Connecticut miało więc "ojca miasta" o szczególnie ciasnej mentalności, skoro odmawiał O'Neillowi "własnej" ulicy tylko z racji pociągu do kieliszka. Problem nałogu, ciemne i gorzkie wspomnienia młodości, kładące piętno na życie tego wielkiego pisarza; zaowocowały dziełem niezwykłym i wielkim. Ponurym, lecz pod warstwą tragizmu kryjącym krzepiące wezwanie do walki ze sobą i światem. Walki o ocalenie.

Napisana w 1940 roku, a wystawiona: dopiero po śmierci autora (w 1956), sztuka "Zmierzch długiego dnia", którą zaprezentował na otwarcie sezonu 1972/73 Teatr Współczesny (scena przy ul. Czackiego) jest autobiograficzną opowieścią o rodzinie O'Neillów. Smutne, tragicznie bolesne doświadczenia swej młodości wypełnionej teatrem, marynarskimi włóczęgami, chaotyczną nauką, przerzucaniem się od zawodu do zawodu - zawarł O'Neill w "Zmierzchu długiego dnia". Dokonał tego z tak bezwzględnym autentyzmem, że czyniono mu zarzuty (wprawdzie po śmierci, jako że za życia nie pozwalał tej sztuki ani drukować, ani też grać) iż nie oszczędził pamięci swych najbliższych, z własnej biografii i klęski rodzinnego domu czyniąc "wszystko na sprzedaż".

"Zmierzch długiego dnia" to najgłębsze, we współczesnej dramaturgii amerykańskiej, studium obsesji pieniądza i jeden z najsugestywniejszych obrazów ukazujących rozkład psychiki człowieka spowodowany narkomanią. Ale przecież nie naturalistyczny konterfekt grążącej się w otchłani morfinistki, ani jej rozpitego męża, nie tragedia chorego na suchoty wrażliwego chłopca, czy beznadziejność egzystencji wykolejonego brata, trzeciorzędnego "aktorusa", łowcy burdelowych emocji stanowią o wartości "Zmierzchu długiego dnia". W tej czarnej sztuce rozgrywającej się na dnie ludzkiej klęski błyska przecież iskra nadziei. To właśnie owa podejmowana przez bohaterów walka z losem. Rozpoczynana z każdej pozycji. To nieustanne poszukiwanie przez nich punktu zaczepienia pozwalającego zaczynać wszystko od nowa. Raz jeszcze. To naiwna częstokroć wiara, że przecież nasza wola zdoła przełamać okrutne fatum, przeciwny los, zawistne przeznaczenie. Mimo klęsk, mimo niepowodzeń, mimo wszystko... Czyżby kryła się za tą postawą wiara samego O'Neilla, trawionego w czasie pisania sztuki straszliwą, obezwładniającą jego ciało, śmiertelną chorobą? Wiara, jaką chciał przekazać nam, jego przyszłym widzom?

"Zmierzch długiego dnia" wystawił Teatr Współczesny w znakomitej obsadzie z Zofią Mrozowską (Mary Tyrone) i Władysławem Hańczą (James Tyrone) na czele. Mrozowska dała wstrząsający obraz człowieka staczającego się w przepaść nałogu i psychicznej aberacji. Rozpad jej osobowości, uleganie głodowi narkotycznemu i klęska obłędu pokazana zostały z mistrzowską precyzją i nieodpartą siłą przekonania. A przy tym efekt osiągnięto używając śródków oszczędnych i subtelnych.

W nieco innej, lecz mieszczącej się doskonale w konwencji spektaklu, tonacji gra rolę ojca Władysław Hańcza. Dokonuje on niezrównanej autopsji psychiki aktorskiej. Jego analiza jest tyle prawdziwa co okrutna, postać zaś równie śmieszna jak tragiczna. Hańcza przekazuje nam swe ogromne doświadczenie i wiedzą o życiu ludzi swego zawodu. Bez upiększenia, bez cienia minoderii, czy patosu. Niczym koronny świadek mówi prawdę, samą prawdę i całą prawdę...

W grze tej pary aktorskiej spotykamy się ze sztuką najwyższej próby, sztuką, jaką nie często przychodzi nam oglądać, na scenie. Niestety brak ołówka reżyserskiego, nużące dłużyzny, zwłaszcza w ostatnim akcie, stanowią przysłowiową łyżkę dziegciu w beczce miodu, jaką mogłaby być premiera na Czackiego.

Na stronie tytułowej "Zmierzchu długiego dnia" O'Neill napisał swej żonie następującą dedykację: "Kochana, daję ci oryginalny rękopis tej sztuki, sztuki o dawnych cierpieniach, pisanej łzami i krwią. Wydawałoby się, że jest to prezent niewiele mający wspólnego z dniem poświęconym szczęściu. Lecz ty to zrozumiesz. Uważam go za daninę złożoną twojej miłości i twojej czułości, które przywróciły mi wiarę w miłość. Dzięki niej mogłem w końcu spojrzeć w twarz moim zmarłym i napisać tę sztukę, napisać ją z głęboką litością, ze zrozumieniem, przebaczając całej czwórce "opętanych" Tyronów. Tych dwanaście lat, kochana, było podróżą do światła, do miłości. Znasz moją wdzięczność i moją miłość." A więc nie wszystko na sprzedaż!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji