Artykuły

Przypomniany Różewicz

Jest to sztuka o smutnym zwycięstwie krytyków. Tade­usz Różewicz cytuje nazwiska szanowane, Klaczkę i Lessinga (w oryginale), a obok tego jakiegoś Weigerta, także w oryginale - ale to nie o nich tylko traktuje poeta w sztuce. "Grupa Laokoona" - to jak gdyby wernisaż wystawy ma­larskiej: przed obrazami, ow­szem, przechadza się publicz­ność, ale nikt nie mówi o tym, co widzi, tak jak widzi, tylko tak, jak sądzi, że przeczyta za tydzień w niektórym subtel­nym tygodniku. Wielkie, oder­wane bajdurzenie w wyśrubo­wanym stylu, bez związku ze sztuką, która skromnie sierocieje na uboczu, i bez związku z rzeczywistym odczuciem sztuki. W tej sytuacji nie warto nawet myśleć, czy sztuka, o której się paple, jest autentyczna, czy może jest tyl­ko falsyfikatem: gdy zwycięża styl mówienia i odczuwania a la Weigert, wszystko staje się "kopią w gipsie", różą z nawoskowanego papieru, masową reprodukcją "Słoneczników" van Gogha.

Ten trop został polskiej dra­maturgii nadany przez Gom­browicza i, jak widać, owocu­je. Rytuał przeżywania i mó­wienia o przeżyciu zastępuje rzeczywiste przeżycie, stajemy się nieautentyczni i śmieszni - zwłaszcza, gdy nagle zde­rzyć napuszoną konwencję z zapachem czegoś tak realnego, jak dobry ser...

"Grupa Laokoona" nie na­leży do faworyzowanych przez teatry i krytykę sztuk Różewicza, ale - jak dowiodło przed­stawienie w Teatrze Współczesnym - niesłusznie. I to podwójnie: bo oto stosunkowo wczesny Różewicz nie tylko antycypował w tej grotesce wiele elementów z późniejszej dyskusji literackiej o sobie sa­mym, o swej "otwartej" dra­maturgii, ale dał jednocześnie scenariusz "zamknięty", szcze­rze zabawny, i nie pozbawiony żądeł głębszych, odnoszących się zresztą nie tylko do sfery sztuki. Dlatego teatrowi i re­żyserowi, Zygmuntowi Hübnerowi, należy się uznanie za wybór (a może za ponowne od­krycie?) sztuki. Za przedsta­wienie zresztą także. Jest pro­ste, chciałoby się rzec - ufne wobec tekstu pisarza. Sceno­grafia Jana Banuchy podob­nie, a przecież jest zarazem oryginalna. Przedstawia wnę­trze mieszkalne, całe wytapetowane reprodukcjami "Sło­neczników", ale oto jedna z reprodukcji nieoczekiwanie objęta secesyjną złoconą ramą, bardziej niż inne - bo zwiększą powagą - udaje oryginał. Tak samo aktorzy - udają z powagą, celebrują, wygłaszają i są nieodparcie komiczni. Ktoś nowie, że Zofia Mrozowska, Henryk Borowski i Wies­ław Michnikowski ujawnili raz jeszcze dyspozycje charak­terystyczne - ale i to będzie nieprawda: grają głęboko psychologicznie, w stylu powiedz­my ibsenowskim, i właśnie dzięki temu mamy zabawę wyborną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji