Nie tylko Salem
"Czarownice z Salem" napisał Arthur {#au#7}Miller{/#} w roku 1953, przyjęło się więc uważać tę sztukę, powstałą, w okresie apogeum "zimnej wojny" i amerykańskiego "polowania na czarownice", aranżowanego pod auspicjami słynnej komisji MacCarthy'ego, przede wszystkim za metaforę tamtego czasu, umieszczoną w XVII stuleciu. Istotnie, jeśli przyłożyć do Czarownic z Salem ten klucz, wydaje się on wyjaśniać wiele, omalże wszystko. Mamy tu więc zarówno obraz fanatyzmu ideowego, tropiącego zakamuflowanego podstępnie szatana, jak i histerię gawiedzi, mamy interes materialny bogaczy, ukryty pod pozorem ideologicznej krucjaty, mamy wreszcie komentarze do ówczesnych postaw politycznych. Takich jak np. postawa subiektywnie uczciwych, konserwatystów, którzy, niczym pastor Hale w tej sztuce, ugięli się jednak pod presją obłędu, lub postawa amerykańskich liberałów, których zajadłość prześladowań popchnęła na drogę radykalizacji i wyzbycia się naiwnych złudzeń, że wystarczy pilnować jedynie czystości własnej postawy (taką na przykład ewolucję przeszedł w tym czasie Chaplin, a również sam Miller, autor sztuki). "Czarownice z Salem" dają się więc odczytywać jako przekaz z czasów minionych, choć nie tak odległych, jako głos w polemice politycznej.
Myślę jednak, że takie odczytanie wyjaśnia jedynie część treści, jakie przynosi ta sztuka, że jest ono trafne, lecz przykrótkie, i to w obie strony - zarówno w stronę współczesności jak i w stronę historii społeczeństwa amerykańskiego. Oryginalny, angielski tytuł sztuki Millera nie brzmi Czarownice z Salem, pod którą to nazwą sztuka ta zdobyła popularność w Europie, lecz Crucible, co oznaczać może zarówno "próbę ognia", jak i "tygiel". Tyglem - określanym zazwyczaj jako "the melting-pot" - nazywa chętnie historiografia amerykańska Amerykę w ogóle, nowy kontynent, na którym, jak w tyglu, z mieszaniny rozmaitych wpływów, kultur i narodowości wytopiła się nowa jakość tego narodu, jego współczesne oblicze. A więc, być może, Arthur Miller nazywając w ten sposób sztukę chciał również zwrócić uwagę nie tylko na "ogniową próbę", którą przeszło społeczeństwo amerykańskie w latach pięćdziesiątych, ale także na coś dawniejszego, coś, co istotnie - a nie jedynie w sensie metaforycznym - sięga aż XVII wieku, na jakiś błąd lub skazę, tkwiące u samych początków społeczeństwa amerykańskiego.
Koncepcja "błędu początkowego", czegoś w rodzaju grzechu pierworodnego, nie jest obca myśli amerykańskiej, która - pamiętajmy - przez długie okresy rozwijała się w kręgu różnych wpływów protestanckich i sekciarskich, a wiec silnie przeżywających doktrynę determinizmu. Glosy takie, np. odezwały się dość licznie w okresie wielkich zabójstw politycznych - Johna i Roberta Kennedych czy Martina Luthra Kinga. Mówiono wtedy, że naród powstały na gruncie zbiorowej zbrodni, jaką było wycięcie w pień Indian amerykańskich, nie może być wolny od Kainowego piętna, popychającego go w stronę morderstw jako instrumentu walki politycznej.
Były to głosy wyrzutu i rozpaczy, podobne w istocie do tego, jakim jest głos Arthura Millera w "Czarownicach z Salem". A więc, być może, ów wiek XVII, który stanowi teren akcji dramatu, nie jest jedynie bezpieczną przesłoną, skrywającą treści współczesne; być może wiek ów traktować należy także znacznie realniej: jako ro d/aj przekleństwa, które ciąży nad współczesnością, jako początek skazy która - powstawszy na samym dni amerykańskiego tygla - powraca później z cykliczną regularnością aż do czasów nam współczesnych.
Myślę, że tę wątpliwość czy tę dwuznaczność wyczul znakomicie Zygmunt Hubner, realizując w Teatrze Telewizji jedno z najznakomitszych przedsta-1 wień "Czarownic z Salem", jakie można było oglądać w Polsce, a także, w i moim odczuciu, przedstawienie przewyższające swoją jakością znaną francuską wersję filmową. Jego "Czarownice z Salem" nie są jedynie sztukj współczesną, rozgrywającą się w pi braniu historycznym, lecz można je rozumieć także jako studium historii nie w tym znaczeniu oczywiście, by wnosiło ono jakieś nowe elementy do rozumienia epoki, lecz w sensie psychologicznym i moralnym.
Chodzi po prostu o to, że ani przez moment nie odczuwamy tu, by spod historycznego kostiumu czy peruki mrugało do nas porozumiewawczo czyjeś oko, jak to się dość często dzieje w podobnych sytuacjach, lecz że w wydarzeniach dramatu przeglądają się przede wszystkim ludzkie dylematy moralne, a także zbiorowe odruchy społeczności, równie doniosłe i złożone przed wiekami, jak przed ćwierćwieczem czy wreszcie w czasach nam współczesnych. Dzięki akcentowi, położonemu na psychologię i moralistykę, a także mechanizm psychozy zbiorowej "Czarownice z Salem" zyskały więc przedłużenia niejako w obu kierunkach - zarówno w stronę przeszłości, jak i teraźniejszości, zyskały również wymiar uniwersalny.
Z zawiłości postaw i reakcji, prezentowanych w tym dramacie, Hübner wyprowadził w istocie dramat o oczyszczeniu. Jest to w efekcie opowieść o granicy, do której człowiek godzić się może z okolicznościami, presją otoczenia, wreszcie własną małością i zwyczajnym strachem, a od której - nawet za cenę życia - rodzi się potrzeba oczyszczenia, a więc przede wszystkim zgody z własnym sumieniem, własną prawdą, własnym zmysłem moralnym.
Tę linię dramatu bardzo pięknie wyakcentował w swojej kreacji Roman Wilhelmi, grający rolę Proctora. Widzimy tu nieomal naocznie, jak posiać pogodnego i nie gardzącego urokami życia farmera stopniowo traci swoją rodzajowość, by krystalizować się w osobę bohatera, odnajdującego na końcu jedyną wartość moralną, jaką jest wartość prawdy. Jakby negatywem tego losu jest postać pastora-egzorcysty, którą gra Zbigniew Zapasiewicz. W pierwszych scenach sztuki z subiektywnie uczciwym przekonaniem o powadze swojej misji przystępuje on do walki z szatanem, w ostatnich, złamany, z pełną świadomością swojej roli, stara się namawiać ludzi do kłamstwa i tchórzostwa, uważając, że nic nie jest warte ludzkiego życia. Znowu - po "separacji", o której pisałem niedawno - świetną rolę zagrała w telewizji Joanna Żółkowska jako Mary Warren - jedna z dziewcząt, wykorzystywanych przez trybunał do mnożenia oskarżeń. Spektakl ten zresztą mieni się od bardzo trafnie rysowanych ról, jest popisem aktorstwa przenikliwego, realistycznego, które przybliża i uwspółcześnia treści sztuki, czyniąc ją tym, czym chciał ją uczynić zarówno autor, jak i reżyser - przeżyciem moralnym, dotyczącym prób, jakim poddany może być każdy, w każdym czasie, nie tylko w Salem.