Artykuły

Bez owijania w operowo-bieliźnianą bawełnę

"Diabły z Loudun" w reż. Laco Adamika w Operze Krakowskiej. Pisze Magda Huzarska w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Wyobraźcie sobie wannę, w której pluska się piękna kobieta. W intymnym świetle widzimy jej nagie ramię, wysuwające się z imaginowanej piany. Wprawdzie owa dama tak naprawdę spowita jest niebieską materią, ale czegoż nie wymyślą kobiety, by wywołać u mężczyzn pożądanie.

W końcu taka kąpiel w sukience może być całkiem ekscytująca. Tym bardziej że erotyczne napięcie zaczyna rosnąc, bo zbliża się wyczekiwany kochanek. Posuwistym krokiem niczym pantera podchodzi do wanny, by, zrzuciwszy prześcieradło okrywające intymne części ciała, zanurzyć się w wodnej rozkoszy. Tylko że okazuje się, iż on też jest wielbicielem tekstyliów, bowiem pod białym okryciem pysznią się zwykłe majtasy. Nie żadne tam perwersyjne stringi, tylko najnormalniejsze na świecie majtki, które nie wymagają owijania w bawełnę.

Nie owijając więc w bawełnę, powiem otwarcie. Opera Krakowska po przeprowadzce do nowego gmachu ma taki sam problem z "majtkami", jak wtedy, gdy grała w Teatrze im. J. Słowackiego. Udowodniły to "Diabły z Loudun", które na inaugurację przygotował reżyser Laco Adamik i scenograf Barbara Kędzierska. Artystyczny duet po raz kolejny pokazał w Krakowskiej Opery zachowawcze, przaśne niczym barchany widowisko, które ma się nijak do nowych operowych prądów i trąci najzwyczajniej myszką. Na pewno nie pomógł tu fakt wzięcia na tapetę trudnego dzieła Krzysztofa Pendereckiego, muzycznie zresztą całkiem przyzwoicie poprowadzonego przez Andrzeja Straszyńskiego, choć - jak wyobrażam sobie - nastręczającego śpiewakom niemałych trudności wokalnych. Poradzili sobie z nimi jednak całkiem nieźle i to zarówno grający księdza Grandiera Artur Ruciński, jak i wcielająca się w Joannę Ewa Biegas [na zdjęciu].

Gorzej było z aktorstwem śpiewaków, które zamiast emocji wywoływało u mnie irytację. A powinno być odwrotnie, bo "Diabły" to opowieść o wielkich namiętnościach, erotycznym niespełnieniu, szaleństwie opętanych zakonnic i obłędzie politycznych intryg, kończących się spaleniem na stosie głównego bohatera. Kiedy jednak zabrakło na scenie prawdziwych uczuć, a zastąpiły je erzatze w postaci dziwacznych ruchów kobiet w białych kornetach i min strojonych przez męską część zespołu, czy wyrywanie paznokci odbywające się w konwencji teatru cieni, trudno było mi przeżywać tragedię bohaterów.

Dlatego też życzę Operze Krakowskiej, by w nowym gmachu ściągnęła wreszcie rzeczone "majtki" i zaczęła dotykać widzów do żywego, poruszać najcieńsze struny wrażliwości, radykalnie i bez hipokryzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji