Artykuły

Pan od piosenki

Ma w głowie teatr i szkołę teatralną. Na jej punkcie, i studentów, ma wręcz bzika. Ten rok jest dla niego podwójnie jubileuszowy: 35 lat temu zadebiutował w Starym Teatrze a przed ćwierćwieczem rozpoczął w krakowskiej PWST karierę belfra. MIECZYSŁAW GRĄBKA, aktor Starego Teatru.

a w głowie teatr, teatr i jeszcze raz teatr. I szkołę teatralną. Na jej punkcie, i studentów, ma wręcz bzika. Oni go uwielbiają, choć wiedzą, że jest bardzo wymagający, nikomu nie odpuszcza. Wie wszystko o piosence, musicalu i pantomimie. Ten rok jest dla niego podwójnie jubileuszowy: 35 lat temu zadebiutował w Starym Teatrze w "Procesie" zrealizowanym przez Jerzego Jarockiego, a przed ćwierćwieczem rozpoczął w krakowskiej PWST karierę belfra. Mieczysław Grabka, aktor Starego Teatru wierny tej scenie, Krakowowi, bez niego byłby on zdecydowanie uboższy.

Jestem rodowitym krakowianinem i od razu powiem, że w mojej rodzinie nie ma teatralnych tradycji. Jednak miałem bardzo utalentowanego muzycznie dziadka, grywał na fortepianie, trochę na gitarze, głównie podczas zjazdów rodzinnych. Miał piękny niski głos - był jedynym talentem w rodzinie - wspomina aktor.

- A jak to ze mną było na początku, to zaraz pani opowiem. Przez pewien czas mieszkałem na płacu Wita Stwosza. Do mojego sąsiada, a byłem wtedy pięcioletnim malcem, przychodziła dwunastoletnia pannica, która powiedziała mojej mamie, że przy Poczcie Głównej jest teatrzyk dla dzieci. Mama mnie tam zaprowadziła. O tym teatrzyku, prowadzonym wówczas przez Jana Niwińskiego, aktora teatru Rozmaitości, brata pani Zofii, wspaniałej aktorki, można by napisać książkę. Ten pocztowy teatrzyk kończyli m.in. Ewa Wawrzoń, Anna Polony, Anna Seniuk, Anna Dymna, Rysiek Filipski, Jasiu Frycz - ostatni "absolwent" tego teatralnego przybytku. Aha, i jeszcze jedno. Właściwie to mój debiut przypada na łata wcześniejsze, niż oficjalnie się podaje. Otóż miałem 12 lat, jak Jerzy Jarocki robił w Starym Teatrze "Fizyków " Dürrenmatta. Pani Zofia Niwińska przyszła do naszego teatrzyku, prosząc brata o wypożyczenie chłopca do spektaklu. Wybrano mnie. Tym sposobem zadebiutowałem w 1963 roku, a więc powinienem obchodzić 45-lecie pracy. A rok później, w " Weselu" Wajdy, zagrałem Kubę. I jeszcze na nieszczęście chodziłem do V Liceum, czyli musiałem zaliczyć słynny teatr szkolny dyrektora Potoczka. Po takich początkach trudno, bym nie zdawał do szkoły teatralnej.

Kiedy Mieczysław Grabka kończył szkołę teatralną, bardzo zainteresował się reżyserią filmową. Nawet chciał zdawać do łódzkiej "Filmówki". No, chyba żeby dostał angaż do "Starego"... Dostał. Od Jana Pawła Gawlika, który zaangażował również jego koleżanki z roku: Annę Dymną i Ewę Kolasińską.

- Pamiętam Mietka jak przyszedł do naszego teatru: to była szczupła, drobna chłopina, nie to, co dziś - wspomina Tadeusz Malak, kolega ze Starego Teatru. - Mieciu jest bardzo umuzykalniony, dlatego w szkole teatralnej zajmuje się piosenką. Wielka szkoda, że nie poszedł w kierunku estradowym, bo jest fantastycznym parodystą i mógł zrobić wielką karierę. Mój Boże, jak on potrafi zmieniać głos! W teatrze zaczynał od delikatnego amancika - pamiętam go jako chłopaczka w białym kostiumiku. W czym to było? Nie pamiętam. A potem coraz bardziej tężał, tężał i zrobił się z niego taki solidny facet. No, mamy drugiego takiego w teatrze - to Krzyś Globisz. Pracowaliśmy razem nad Herbertem, śpiewał z nami piosenki i cechował się w tym dużą dozą charakterystyczności. Życzliwy kolega. Dobrze się z Mieciem istnieje, zwariował na punkcie szkoły teatralnej, chyba z 50 lat kolaboruje przy piosence z Leszkiem Licem, wspaniałym pianistą i robią wspólnie bardzo udane spektakle dyplomowe. W "Starym" spełnia swoją rolę znakomicie, ma komediowe zacięcie, jest taki z cicha pęk. Twardy, zdyscyplinowany, nigdy nikogo nie chce zwolnić z zajęć, nawet Lica. Bardzo zdolny chłopak: i babę zagra, i chłopa, Mieczysław Grąbka ma w swym dorobku wiele ról, choć trzeba przyznać, że teatr nie obarczał go nadmiarem obowiązków. Grał u mistrzów: Jarockiego, Wajdy, Grzegorzewskiego, Bradeckiego, Lupy. Wielu z nas pamięta jego znakomitą rolę Antoniego Relskiego w spektaklu i serialu "Z biegiem lat, z biegiem dni...", Dyrektora Filharmonii w "Rzeźni" Sławomira Mrożka, Hansa Schniera w reżyserowanych przez niego i nagrodzonych "Zwierzeniach clowna". Pan Mietek chętnie i z sentymentem wspomina rolę Józefa w "Sklepach cynamonowych" Schultza - jedną z ulubionych w swoim dorobku. - Nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką literaturą na scenie. To była bardzo twórcza i inspirująca praca. A z reżyserów? Najwięcej nauczyłem się od Jurka Grzegorzewskiego. Jego autorski świat - jego ręką pisany był fascynujący. Wciągał jak magnes. Wśród reżyserów jest wielu bardzo dobrych rzemieślników, ale niewielu artystów. Jurek artystą był zawsze. I zawsze to, co robił, fascynowało innych, pobudzało naszą wyobraźnię. A do tego wspaniały malarz, który czuł w teatrze przestrzeń i wynikające napięcia między nią a aktorem. Zagrałem u niego Konstantego w "Dziesięciu portretach z czajką w tle", za którą dostałem nagrodę, i Nosa w "Weselu". Miał niezwykły pomysł na tę postać. Zwykłe Nosa gra się charakterystycznie, wydobywając komizm postaci. Byłem wtedy młody, szczupły, niecharakterystyczny... Wykorzystał moje warunki i poprowadził mnie w kierunku roli tragicznej, w poprzek zamiarom Wyspiańskiego. Powiedział mi: "Nos ma być jak pewien nasz znajomy - tu padło nazwisko, który po trzech dniach picia wpada w doły psychiczne i wyrzuca z siebie wszystko. Ma być straceńcem gotowym wyskoczyć przez okno". Poszedłem tym tropem i efekt był, no, nie powiem, niezły.

Bardzo ważnym artystą w życiu Mieczysława Grąbki jest Andrzej Wajda - Panie Mieczysławie, jak Pan nie powie monologu Odźwiernego w "Makbecie", to ja... - usłyszałem przed próbami. I powiedziałem. W tych wspominkach nie możemy pominąć Grzegorza Jarzyny - to wybitnie zdolny reżyser. Jego talent poznałem już podczas egzaminów w szkole, kiedy byłem prodziekanem. Potem zagrałem u niego Króla Ignacego w "Iwonie, księżniczce Burgunda". Gombrowicza wszyscy uczyliśmy się od Jarockiego, on go odkrył dła teatru. Jarzyna zupełnie inaczej czytał i rozumiał ten tekst. Jak przeczytałem przygotowany przez niego scenariusz reżyserski - wiedziałem, że ten chłopak ma już swój teatralny charakter pisma.

Mieczysław Grąbka miał w swoim teatralnym życiorysie przerwę. Wyjechał do Anglii na zaproszenie Lorda Hamiltona i jego żony, licealnej koleżanki pana Mieczysława. - W Anglii przede wszystkim urodziła mi się córka. Czym się zajmowałem na Wyspach? Pantomimą, czyli tym, co zawsze było i jest moją pasją. Ustawiałem ruch do spektakłi w pomniejszych teatrach. Pantomima to rzeczywiście moja miłość. Był taki czas, że Henryk Tomaszewski proponował mi przyjęcie do jego zespołu. Nie zdecydowałem się, choć potem uczyłem pantomimy i tańca w szkole teatralnej.

A co z Pańskimi zdolnościami parodystycznymi, dlaczego tak je Pan marnuje?

Wykorzystałem je w pierwszych "Spotkaniach z bałladą", prowadzonych przez Jurka Stuhra. Tam też zaśpiewałem wraz z moją ówczesną żoną, Agnieszką Mandat, także aktorką Starego Teatru, słynny szlagier "Money, Money". A poza tym parodiowałem wielu aktorów, m.in. Wojciecha Siemiona, Władysława Hańczę, Freda Astairea. W filmie Wajdy "Człowiek z marmuru" - w części kronik - podkładałem głos za młodego Łapickiego - lektora kronik z tamtych lat. Pamiętam, że Jaroszewicz osobiście cenzurował ten film, ale to osobna opowieść.

Mieczysław Grąbka przestał zajmować się oficjalnie ruchem scenicznym pod koniec lat 70.

Wówczas zrobił w Teatrze Muzycznym spektakl "Pierrot Luner" - 50 minut pantomimy na scenie... - chwatit. Sprawdziłem się w tym i postanowiłem skończyć z pantomimą. Wtedy poszedłem w stronę piosenki. Czasami przyjaciołom - reżyserom ustawiam ruch sceniczny po koleżeńsku, bez nazwiska na afiszu.

Pan Mieczysław próbował również swych sił w roli reżysera. Zrealizował w "Starym" wspomniane "Zwierzenia clowna" i "Korowód". - Lubię pracę reżysera. Ona daje wiele frajdy. Chociaż nie wyobrażam sobie, bym musiał żyć z tej pracy i być zmuszonym do trzech realizacji pod rząd na tzw. zawołanie. Udało nam się w tym spektaklu połączyć formę dramatyczną z muzyczną i z kabaretową. Wielkim sentymentem darzę spektakl dyplomowy "Chicago", który zrobiłem kilkanaście lat temu. Wtedy jeszcze nie śniło się o filmie, a musical był gatunkiem zapomnianym. Zrobiłem to jako pastisz z show-biznesu. Przekładu piosenek - świetnego - dokonali Michał Ronikier i Wojtek Młynarski. Wojtek siedział w hotelu "Royal", pisał teksty, a ja je sukcesywnie odbierałem. Ostatnie chyba na kilka chwil przed premierą.

Po 30 latach pracy niewiele rzeczy może go zaskoczyć. A przecież najważniejsze są te chwile, kiedy ktoś i coś rozbudza artystyczną ciekawość.

- One zdarzają się rzadko, ale najważniejsze, że się zdarzają. Ostatnio dreszczyk emocji przeżyłem w filmie. Najpierw po przeczytaniu scenariusza " Vinci" Machulskiego - od razu wiedziałem, że film będzie hitem. I drugi raz w filmie " Wino truskawkowe", gdzie gram policjanta skonfliktowanego z proboszczem - Jurkiem Radziwiłowiczem. Natomiast w teatrze w ostatnich latach przeżyłem negatywny dreszczyk emocji - po czterech próbach zrezygnowałem z pracy z młodą reżyserką. Próżnia, brak przygotowania, dywagacje na tzw. ogólne tematy - szkoda było czasu. Rozstaliśmy się "za porozumieniem stron".

Niebawem zobaczymy Mieczysława Grabkę w niewielkiej rólce w filmie Juliusza Machulskiego. - Świetnie czuję się w komedii, a Machulski to mistrz tego gatunku. Myślę, że mam duże poczucie humoru, również na własny temat. Sądzę, że udowodniłem to grając wielką babę w "Sejmie kobiet", choć przyznam, że chłop w roli i w sukni baby to nie najbliższe mi poczucie humoru. Zdecydowanie wolę abstrakcyjny humor Gombrowicza. A z kabaretu bliższy mi jest Monty Python niż Benny Hill.

A co poza teatrem i szkołą teatralną robi nasz Jubilat?

Gotuję, i to dobrze, a nauczyła mnie tego babcia. Najczęściej pitraszę według własnego pomysłu i tym się zachwycam. Robię np. świetną rybę w winie, z sosem na mleku kokosowym, z curry, z kardamonem. To jest po prostu pyszne. I naprawdę sam to wymyśliłem A gotując, słucham muzyki. Czyli znów jestem blisko spraw zawodowych. Słucham każdej muzyki poza tą, która do mnie nie przemawia, a nie przemawia do mnie np. heavy metal. Powiem pani szczerze, że teraz to najwięcej czasu będzie mi zajmowała wnuczka Zosia. Na jej punkcie też zwariowałem. To córka jednego syna, Przemka. Drugi natomiast, Piotr, ma dość nietypowe piany jak na dzisiejsze czasy: chce iść do zakonu bernardynów. Tę decyzję podjął prawie dziesięć lat temu. To on mnie namówił, bym wraz z nim i z Agnieszką, jego matką, zrealizował w szkole teatralnej spektakl o św. Faustynie. No więc napisałem scenariusz. Ja i spektakl o świętej? Jeszcze miesiąc wcześniej to było nie do pomyślenia,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji