Artykuły

Diabły w nowej Operze

"Diabły z Loudun" w reż. Laco Adamika w Operze Krakowskiej. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Opera Krakowska ma długo oczekiwaną nową siedzibę. "Diabły z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego to inauguracja na dobrym poziomie, ale i znak, że w Krakowie na eksperymenty nie ma co liczyć.

Uroczyste otwarcie odbyło się w sobotę, 13 grudnia, w obecności ministra kultury, arcybiskupa Dziwisza, włodarzy miasta i województwa małopolskiego oraz krakowskiego świata kultury. Na inaugurację wybrano operę "Diabły z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego, której premiera odbyła się w 1969 roku. Nie bez powodu. Spektakl dedykowano kompozytorowi z okazji przypadającej w tym roku 75. rocznicy urodzin.

Fakty z XVII wieku

"Diabły z Loudun" to pierwsza z czterech oper Pendereckiego. Jej libretto, skonstruowane przez samego kompozytora, opiera się na dokumentalnym eseju Aldousa Huxleya oraz dramacie "Diabły" Johna Whitinga. Rzecz dotyczy wydarzeń sprzed wieków - 18 sierpnia 1634 roku w niewielkim francuskim Loudun, niedaleko Poitiers, spalono na stosie po sfingowanym procesie proboszcza parafii Saint-Pierre-du-Marché, zarzucając mu opętanie diabłem urszulanek z miejscowego klasztoru. Fakty z XVII wieku stały się kanwą do opowiedzenia historii, która w latach 60. otrzymała wyraźny podtekst polityczny, obnażając mechanizmy systemu totalitarnego. "Diabły z Loudun" - które w 1969 roku miały dwie premiery: w Hamburgu i Stuttgarcie - są do dziś jedną z najczęściej wystawianych oper XX wieku.

"Sceniczne dzieje >>Diabłów z Loudun<< - pisał prof. Mieczysław Tomaszewski - począwszy od swej podwójnej prapremiery przebiegają najczęściej jedną z dwu (...) dróg: drogą odczytań historycznych albo obyczajowych. W interpretacjach słownych zaistniała również droga trzecia: odczytania symbolicznego". W przypadku nowej inscenizacji, przygotowanej przez Laco Adamika - głównego reżysera Opery Krakowskiej - podział ten nie wydaje się oczywisty. Spektakl, który odwołuje się do przeszłości, nie jest widowiskiem historycznym. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, tak jak poszczególne sceny i wątki - świetnie rozplanowane przez Pendereckiego - nakładają się na siebie.

Misterium z Loudun

Całość spinają sceny obłąkania matki Joanny, przeoryszy urszulanek, której namiętność do Urbana Grandiera rozpala wyobraźnię całego zgromadzenia. Jej erotyczno-diabelskimi wizjami obarczany jest Bogu ducha winny ksiądz, który na oczy jej nie widział. Na to nakładają się wątki obyczajowe skłóconego miasteczka oraz problemy polityczne (sprzeciw wobec nakazu burzenia murów, który nadszedł z Paryża od króla i kardynała Richelieu). Wszystkie one prowadzą do Grandiera...

Symultaniczność koncepcji Adamika jest najsilniejszą stroną spektaklu - na dwóch, trzech planach obserwujemy zdarzenia, które przenikają się wzajemnie, składając na jedną opowieść, rodzaj misterium, paraliturgicznego oratorium. To spektakl logiczny, trzymający w napięciu. Adamik zręcznie pokazał różne typy charakterologiczne przewijające się przez kościół, klasztor i plac z Loudun.

Emocje planu dramatycznego topią się jednak w dość bezbarwnej scenografii. Poza kilkoma ładnymi detalami - np. scena w konfesjonale - siedzimy w klaustrofobicznej przestrzeni obwarowanego murami Loudun, w której jedyne kontrasty to biel i czerń. Adamik zachowuje umiar, nie prowokuje (choć mógłby), nie dając się ponieść wyobraźni (niczym urszulanki z Loudun) - jego scenom szaleństwa mniszek czy tortur Grandiera brakuje metafory, większość pomysłów jest łatwo przewidywalna.

Mocną stroną spektaklu są główni protagoniści. Urbana Grandiera znakomicie kreował Artur Ruciński, pewny wokalnie, przekonujący zarówno w scenach uwodzenia kolejnych niewiast, jak i wtedy, gdy do końca bronił swej godności przed zniesławieniem inkwizycji. Bardzo dobrze wypadła też Ewa Biegas jako Joanna - prawdziwie szalona, obłąkana, nieobliczalna. Pozostała obsada była równa, co pod względem wokalnym przyniosło udany spektakl. Szkoda tylko, że śpiewakom nie pomagała orkiestra. W jej grze nie było ognia, emocji, wreszcie dramatu, który przecież rozgrywał się tuż obok. W sumie inauguracja na dobrym poziomie, wiele mówiąca o dalszych estetycznych wyborach tej instytucji. W Krakowie na nowinki i eksperymenty nie ma co liczyć.

Opera czy galeria handlowa?

A sama nowa Opera, której otwarcie tak hucznie świętowano? Gmach, którego realizacja trwała od 2001 roku, to de facto kompleks trzech budynków zaprojektowanych przez Romualda Loeglera (i jego współpracowników), tego samego, który skutecznie "zepsuł" akustykę w nowej Filharmonii Łódzkiej. Na szczęście w Operze akustyka jest przyzwoita (zwłaszcza w amfiteatrze i w lożach na pierwszym balkonie) - salę na 760 osób wyłożono drewnem. Budynek za 130 milionów złotych do reprezentacyjnych jednak nie należy. Hala dworcowa to czy może galeria handlowa? Nie pomaga też czerwony kolor, który zdominował wnętrze. Ale cóż, ważne, że jest - ostatnio opery wystawiano w Krakowie w dziewiętnastowiecznym Teatrze im. Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji