Artykuły

Teatr z płyty

"Hagith" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. O realizacji telewizyjnej pisze Tomasz Cyz w Ruchu Muzycznym.

Znów przyszło mi pisać o polskim przedstawieniu, o polskiej operze (po "Carmen" w reżyserii Pawła Szkotaka z Gliwic, po historycznej rejestracji "Diabłów z Loudun" Pendereckiego w reż. Konrada Swinarskiego z Hamburga). Tym razem na płycie - i na ekranie - "Hagith" Karola Szymanowskiego z Opery Wrocławskiej, spektakl odwołanego właśnie z funkcji dyrektora artystycznego Opery Narodowej w Warszawie Michała Znanieckiego.

Nagranie pochodzi z 2007 roku (premiera "Hagith" odbyła się w lutym 2006 roku, w połączeniu z "Ester" młodego polskiego kompozytora Tomasza Praszczałka); w Roku Szymanowskiego, kiedy to - ona jedna tylko! - Opera Wrocławska uświetniała jubileusz inscenizacjami związanymi z autorem "Króla Rogera" (w ubiegłym roku nagrana i wydana przez Polskie Wydawnictwo Audiowizualne została także ta opera Szymanowskiego).

"Hagith" wydaje się dziełem pękniętym, jakby niepełnym, (nie tylko ze względu na czas trwania, wymagający właśnie dopełnienia inną operą). Opowiada o mrocznych pragnieniach, o namiętnościach, które prowadzą do zniszczenia, do śmierci (czyż to nie był ukochany temat Szymanowskiego, dręczący jego duszę przez całe życie?).

Oto Stary Król kończy swój żywot, ale ślepo przywiązany do świata, do władzy, do własnych pragnień, zamyśla zrobić wszystko, byle tylko żyć dalej. Jest świadkiem koronacji swojego syna na króla. Dowiaduje się także, że jest sposób przedłużenia życia. Musi jedynie znaleźć dziewczynę, której ciepło pobudzi jego lodowatą krew, a jej śmierć stanie się ofiarą dającą mu życie. Przywołuje więc młodą Hagith, nie wiedząc, że ta (z wzajemnością) kocha jego syna, młodego króla.

Na scenie (scenografia Ryszard Kaja, światła Bogumił Palewicz) widzimy jedynie łóżko z baldachimem, na którym leży umierający Stary Król (Taras Ivaniv). Jego ciało (głowę, dłonie) pokrywają gęsto krwiaki i blizny, niby palił go trąd; jakby już był po drugiej stronie... Leży w bieli, przykryty czerwoną narzutą. W tle widać kolumny, jakby dziedziniec pałacu. Po krużgankach przechadzają się zakonnice. Dużo zakonnic. Wszystko historyczne, ale Lekarz (Maciej Krzysztyniak) nagle chce podać Królowi kroplówkę. Pomieszanie czasów i pojęć?

Stary Król daremnie usiłuje zdobyć Hagith. Ona kocha i mówi o tym otwarcie - młodego króla i chce pozostać mu wierna. Zgadza się jednak złożyć ofiarę, jeżeli starzec odejdzie, a koronę odda synowi. Król nie zamierza na tym poprzestać, ale gniew przynosi wyłącznie nieszczęście. Rażony atakiem serca pada na ziemię martwy. Hagith zostaje oskarżona o zabójstwo. Arcykapłan każe ją ukamienować, a Młody Król, daremnie, próbuje ją ocalić...

"Hagith" Znanieckiego nieco rozczarowuje. Przede wszystkim jest coś banalnego w tym "starczym " (sztucznym!) ukazaniu Starego Króla. Te blizny na twarzy, te skrzepy krwi, charakteryzacja - wszystko przypomina najgorsze przykłady teatru operowego, w którym widz nie musi sobie niczego wyobrażać, bo wszystko ma gotowe, podane, zamknięte. Scenografia (i kostiumy) także nie buduje niezbędnego napięcia, grzęznąc w banale, w sztampie. Podobnie aktorstwo.

Oczywiście, "Hagith" nie jest operą łatwą. Przynależy, niesłychanie mocno, do swego czasu (Król Roger to przy niej kwintesencja uniwersalności, nieśmiertelności). Jest odpowiedzią Szymanowskiego na fascynację Straussem (Elektra, Salome/ Jest jednym wielkim napięciem, mało tu miejsca na oddech, na rozluźnienie. Ciągle pędzi, ciągle krzyczy - w instrumentach, w głosach. To napięcie niełatwo ujarzmić,

We wrocławskiej inscenizacji muzyka Hagith pod batutą Tomasza Szredera niestety także rozczarowuje (może szkoda, że Ewa Michnik sama nie stanęła za pulpitem...). Dźwięk jest płaski, jednostajny w brzmieniu, jednowymiarowy, męczący. Brakuje niuansów, zachwytów nad szczegółami i szczególikami, które składają się na poszarpany, pokawałkowany - ale jakże piękny i fascynujący - świat muzyki Szymanowskiego.

Ale jest (choć jedna) jasna postać tego spektaklu. To Wioletta Chodowicz w roli Hagith. Prawdziwa, wrażliwa, do bólu szczera w swoich gestach, emocji, wokalizach. Oto scena ukamienowania. Arcykapłan wysyłają na śmierć (Znaniecki każe chórzystom wykonywać gesty wariatów - to puste i pozbawione sensu). Hagith-Chodowicz staje na łóżku, radosna, uniesiona. Tłum wyciąga ręce w jej kierunku, oplata ją, dusi. Chciałoby się więcej?

I jeszcze jeden słaby punkt: telewizyjna realizacja wrocławskiego spektaklu. Przewidywalna, z martwym montażem, statyczna i nudna. Nie jestem zagorzałym fanem "Króla Rogera" w inscenizacji Katarzyny Adamik, ale tam czuje się pomysł, chęć przełamania konwencji, przekroczenia schematu, wdarcia się pod powierzchnię dzieła. Tutaj jest tylko pustka (co widać także w ośmiostronicowym booklecie). Tak opery się dzisiaj nie robi. Szkoda energii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji