Artykuły

Jak Grzegorz Jarzyna nie został górnikiem

- Nauczyłem się, że być obcym to nie skaza ani wstyd. Zacząłem kombinować, jak wchodzić w relacje, jak uzyskiwać swoje, nabrałem pewności siebie. Rozbijałem granice. Teraz wiem, że im mam większą świadomość swojej inności, poczucie godności, tym ludzie mają do mnie większy szacunek - mówi Grzegorz Jarzyna, dyrektor TR Warszawa, na śląskim audiobooku "My som stond".

Co znaczy "My som stond"? - zapytała mnie przyjaciółka, Ślązaczka z dziada pradziada. Nic dziwnego: gwara na Śląsku zanika i tytuł audiobooka.

Audiobook to sześć godzin gadania o Śląsku na sześciu płytach. Wydało go Polskie Radio Katowice i wydawnictwo Fabryczna 23, dorzucając książeczkę zawierającą kilka tekstów o regionie, w tym dwa znakomite: erudycyjne Henryka Wańka i błyskotliwe Michała Ogórka.

Na jednej z płyt kryje się fascynująca, zaskakująco szczera rozmowa z Grzegorzem Jarzyną. Wybitny reżyser, twórca warszawskiego Teatru Rozmaitości, z delikatnym, ale rozpoznawalnym śląskim akcentem opowiada Remigiuszowi Grzeli o swojej rodzinie, pochodzeniu, kraju dzieciństwa, młodości i granicach, które zdeterminowały jego życie. To zaskakujące powtórzenie losów starszego o 40 lat Kazimierza Kutza, opowieść klucz do zrozumienia fenomenu Śląska.

Jarzyna, urodzony w 1968 roku, syn górnika, wychował się w familoku, najpierw w Chorzowie, potem w Świętochłowicach. - Byliśmy jak chłopcy z ferajny, wiedzieliśmy, gdzie przebiegają granice między familokami, osiedlami, miastami i uczyliśmy się, jak je przekraczać, jednocześnie wiedząc, że najważniejsze to zabezpieczyć swój teren - wspomina dzieciństwo. Wyraźna granica przebiegała między domem i podwórkiem a szkołą. Szkoła uczyła, że być Ślązakiem to wstyd. Nauczyciele tłumaczyli dzieciom, że śląskiej kultury nie ma. - Dziwiliśmy się: jak to nie ma? Przecież my jesteśmy, mamy swój język - wspomina Jarzyna. Nauczyciele odpowiadali: to nie gwara, tylko niemieckie brudy na czystym języku polskim. Ślązacy - niby Polacy, ale gorsi, "przybrudzeni".

Jego ojciec marzył, by syn awansował w hierarchii społecznej: został doktorem albo przynajmniej inżynierem. Jarzyna wspomina, że zawsze, gdy przejeżdżali "maluchem" przez Kraków, wskazywał mu potężne figury zdobiące siedzibę Akademii Górniczo-Hutniczej i mówił: "Tutaj będziesz studiował".

Ale nie protestował, gdy syn poszedł na filozofię, a potem zajął się teatrem. Za to nie zgodził się, żeby mieszkająca w Niemczech babcia załatwiła Grzegorzowi niemieckie obywatelstwo. Mogła to zrobić, bo przepisy obowiązujące wówczas w Niemczech pozwalały na szybkie uznanie Ślązaków za obywateli RFN. Grzela pyta: - Ojciec jako Niemiec był przeciwny? Jarzyna oponuje: - Nie, mój ojciec był Ślązakiem, on nawet nie chciał słyszeć, że jego rodzice byli Niemcami.

Granice przekraczał wyjeżdżając poza Śląsk, a to jadąc do rodziny w Zakopanem, a to do babci do Niemiec, na saksy. Potem jadąc na studia do Krakowa, a wiele lat później przenosząc swój teatr do Warszawy. Wszędzie czuł się obcy, w Niemczech nawet - gorszy. Z biegiem czasu to poczucie obcości stało się błogosławieństwem: - Nauczyłem się, że być obcym to nie skaza ani wstyd. Zacząłem kombinować, jak wchodzić w relacje, jak uzyskiwać swoje, nabrałem pewności siebie. Rozbijałem granice. Teraz wiem, że im mam większą świadomość swojej inności, poczucie godności, tym ludzie mają do mnie większy szacunek - mówi.

Kim jest synek ze śląskiego domu? - pyta Grzela. Jarzyna odpowiada: - To taki pieron śląski, który zawsze sobie poradzi, jest mocny, nic go nie zmiecie.

Trochę szkoda, że rozmowa z Jarzyną to jeden z niewielu smacznych rodzynków w audiobooku. Bo "My som stond" to solidne kompendium wiedzy o Śląsku, ale niczym nie zaskakujące. A mogło powstać coś niezwykłego. Obiecywały to świetne nazwiska autorów, w tym Anny Sekudewicz, reporterki radiowej, laureatki m.in. Prix Italia, oraz Andrzeja Stefańskiego, dziennikarza, byłego szefa katowickiej i warszawskiej redakcji "Gazety Wyborczej" - i kilkudziesięciu rozmówców.

Szkoda, że zdecydowano, iż audiobook ma być reklamówką Śląska (rozmowy rozbijają zresztą promocje samorządów), która sprawi, że region nabierze kolorów. Ten "promocyjny" cel przytłoczył koncepcję, która mogła prowadzić do śmiałego przedsięwzięcia: pogadania o tym, czym jest Śląsk, jak się zmienia i dokąd zmierza. Czy w ogóle jeszcze istnieje? Czy stać go na stawienie czoła nowym czasom?

Zastosowano starą recepturę na sprzedanie Śląska Polsce. Zagrać na harmonijce kawałek bluesa i zagadać po śląsku. Potem pokazać nasze sławy - Kutza, Durczoka, Buzka, Miodka - i tych, którzy myślą o nas dobrze - Michnika, Pieronka, Balcerowicza. Pogadać o śląskiej pracowitości, przywiązaniu do rodziny, religijności. Dziennikarze przeprowadzający rozmowy pilnowali, by nie wyjść z ram starego "etosu" i, nie daj Boże, go rozbić albo przełamać. Efekt tej nadmiernej ostrożności jest taki, że zamknęli siebie i swoich rozmówców w zaczarowanym kole tych samych szablonowych tematów - są one zresztą tytułami płyt - Praca, Kultura, Sport, Edukacja, Religijność, Rodzina. Ślązacy są tutaj czyści, uporządkowani, wierni małżonkom, chętnie chodzą do kościoła, kochają swoją pracę. W "My som stond" nie ma miejsca na współczesne spory, jest za to przypominanie sukcesów i przekonywanie siebie oraz innych, że my, Ślązacy, jesteśmy naprawdę fajnymi ludźmi.

Na szczęście czasem komuś się wyrwie szczere wyznanie, jak Wojciechowi Kuczokowi (Ślązak, mieszka w Chorzowie): - Jak po raz kolejny słyszę, że Ślązacy są pracowici i religijni, to widzę wokół siebie samych leni i bezbożników.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji