Artykuły

Pochwała prowincji

"Aktorzy prowincjonalni" w reż. Agnieszki Holland i Anny Smolar w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Trzydzieści lat od powstania scenariusza filmowego "Aktorzy prowincjonalni" Agnieszka Holland powraca do tekstu w nowej, uwspółcześnionej adaptacji. Efekt - to nie tylko świetny obraz dzisiejszej sytuacji teatru. Ale i ważny głos o tzw. prowincji intelektualnej.

Polacy uwielbiają nonkonformistów. Tak przynajmniej przyzwyczaili się twierdzić wychowani na Konradach, Gustawach, Kordianach itd. A co jeśli nonkonformizm możliwy jest dziś tylko jako zacofanie, prowincjonalizm, wstecznictwo? Jeśli żyjemy w najlepszym z możliwych światów i wszelkie próby upomnienia się o inny to niebezpieczna głupota?

Taki problem mógłby mieć Konrad z "Wyzwolenia", spektaklu szykowanego przez nowego dyrektora w teatrze z "Aktorów prowincjonalnych" Agnieszki Holland.

Mógłby, bo w dramacie Wyspiańskiego aż dość materiału, by zrobić z bohatera fanatycznego narodowca, wroga demokracji, wolnego rynku, feminizmu i Unii Europejskiej.

Mógłby - bo pomysł ostrego spektaklu politycznego szybko upada. Dyrektor poświęca wszystkie początkowe plany, by zabezpieczyć sobie dotację z Ministerstwa Kultury. Komu potrzebny skandal, gdy można podczepić się pod fundusze za wystawianie dzieł klasyki polskiej? Nie lepiej zamienić Konrada, kontrowersyjnego wizjonera, polityka, w mężczyznę przeżywającego depresję wieku średniego? Nikt się nie obrazi, budżet na kolejny sezon nie ucierpi.

Nowa adaptacja "Aktorów prowincjonalnych" (wersja Holland i Witolda Zatorskiego odnowiona przez Igę Gańczarczyk i Magdalenę Stojowską) w reż. Agnieszki Holland i Anny Smolar aż zbyt prawdziwie pokazuje stosunki panujące we współczesnym teatrze.

Dostaje się wszystkim. Od leniwych bufetowych, przez dyrektorów kombinatorów płaszczących się przed władzami lokalnymi, scenografów dobranych z łapanki na wybiegu, aktorów "od 11 do 14", aż po młodociane krytyczki dzienników ogólnopolskich zbyt łatwo ulegające modom na postdramatyczność i metateatralność

Reżyserki pokazały realia teatru nie tylko od strony ideowej, ale i technicznej.

Usadzeni na feralnej obrotowej scenie widzowie (scena zepsuła się podczas premiery prasowej, na kilka dni stawiając pod znakiem zapytania dalsze losy spektaklu) podróżują po "wnętrznościach" teatru, krążą od proscenium, po zaaranżowaną salę prób, bufet, garderoby, obserwują pracę maszynistów, inspicjentów, suflerów. Pojawia się nawet teatr kukiełkowy.

Holland, która większej produkcji w polskim teatrze nie zrobiła od prawie trzydziestu lat, niezwykle sprawnie wybrnęła z problemów, jakie mogłoby jej przysporzyć odtworzenie obecnej specyfiki środowiska. Zostawiając tę kwestię młodym adaptatorkom, sama skoncentrowała się na wątku Krzysztofa (Maciej Namysło), wciąż jeszcze młodego aktora z ambicjami, buntownika, odtwórcy roli Konrada. Jego rozmowy z reżyserem (Norbert Kaczorowski) to nie tylko rodzajowy obrazek z pracy aktora nad rolą, ale też ważny przyczynek do dyskusji o współczesnej Polsce. Krzysztof chce Konrada narodowca, który nie byłby antybohaterem. Którego można by dziś potraktować poważnie. Wierzy w anachroniczne pojęcia "tożsamość narodowa", "polskość". Nie czytał "Krytyki Politycznej", nie wie, dlaczego przyznanie się do endeckich ciągot i zgoda na narodowa cenzurę miałyby być obciachem.

Reżyser mu tego nie wyjaśni, zapewni jedynie, że "jego rola będzie wyglądać świetnie". Rzucając podobne banały będzie jednocześnie wystukiwał SMS-y z markowego telefonu lub siorbał zupę. Jest konformistą nie tyle artystycznym, co światopoglądowym, który tylko przypadkiem uległ idei raczej "fajnej" niż zbrodniczej. Aktor pytający: "O.K., jesteśmy w Europie, ale czym w niej jesteśmy?", to tylko przykład milionów podobnych ludzi, których łatwo zgodziliśmy się nazywać "prowincją".

Nikt tymczasem nie zatrzymał się, by wysłuchać ich poważnych w końcu wątpliwości, by znaleźć przemawiające do nich argumenty, wytłumaczyć, dlaczego mieliby porzucić wiarę w to, co przez tyle lat uznawali za najważniejsze. Scena się przekręciła, oni zostali w starych dekoracjach.

Przedstawienie toczy się niespiesznie, lekko w rytmie prób, zakulisowych konfliktów, domowych problemów Krzysztofa i jego żony lalkarki (Aleksandra Cwen). Ci, dla których aluzje do systemu finansowania teatrów (prowokujące dyrektorów do montowania repertuaru "pod zapotrzebowanie") czy sytuacji krytyki teatralnej w Polsce (z trzech nazwisk montującej zjawiska pokoleniowe), wydadzą się zbyt hermetyczne, mogą odnaleźć się w rodzajowych scenkach z prawdziwego bufetowego życia artystów.

Mimo wszystko wydaje się, że adaptacja przerosła inscenizację. Nie wszyscy aktorzy wykorzystali szansę stworzenia charakterystycznych ról, nie wszystkie fragmenty zachowują rytm, strategia "filmowych ujęć" (efekt uzyskane dzięki obrotówce) nie wszędzie się sprawdza.

Holland stworzyła scenariusz "Aktorów " jako trzydziestolatka. W 1978 roku był to niemal manifest pokolenia buntującego się przeciw cenzurze oficjalnej i wewnętrznej.

Dziś po kolejnych trzydziestu latach odkrywa, że skłonności do konformizmu zostały - zmieniło się tylko opakowanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji