Artykuły

W Powszechnym u Hubnera

Wokół teatrów dzieje się ostatnio wiele, czym trzeba by się zająć osobno, natomiast w samych teatrach również mamy parę nowości. Zygmunt Hubner po sławnym "Locie nad kukułczym gniazdem" przywiózł do Teatru Powszechnego w Warszawie drugą sztukę z rynku amerykańskiego, także dziejącą się w środowisku odbiegającymi od psychicznej normy. Z tym, że nie mamy tym razem do czynienia z wariatami lecz tylko z prostym i zwyczajnym marginesem społecznym, którego dewiacje psychiczne nie są na mocne aby ratować bohaterów przed wyrokiem skazującym.

Sztuka nazywa się "Getting out" ("Wyjść") i jest debiutanckim wypracowaniem dramatycznym ślicznej trzydziestoparoletniej dziewczyny Marshy Norman, która ukończyła filozofię w Atlancie. Mimo to recenzent, który chce roztrząsnąć problematykę tej sztuki nie jest w sytuacji przyjemnej. Bohaterka, niejaka Arlene miała trudne dzieciństwo, zaczęła się łajdaczyć i rabować, przy czym zabiła taksówkarza, a ponieważ ją złapano, jako nieletnia, dostała karę ośmiu lat odosobnienia w zakładzie karnym. Zwolniona zostaje wcześniej, jako uznana za całkowicie reedukowaną, ale kiedy wychodzi okazuje się, że bardzo trudno opuścić środowisko, w które człowiek wrósł; że wyjść można wtedy, kiedy człowiek ma dokąd. Czytelnik dojdzie do wniosku, że nie są to konstatacje odkrywcze, będzie to całkowicie zgodne z poglądem piszącego te zdania.

Dlaczego więc, można by spytać, Zygmumt Hubner, twórca najlepszego teatru w Warszawie przez parę ostatnich lat, teraz psuje sobie opinię i bierze na warsztat (sam reżyserował) dramat o rozmachu niezupełnie Szekspirowskim?

Sam Hubner odpowiada, porównując "Wyjść" panny Norman z "Kopciuchem" Janusza Głowackiego dziejącym się w analogicznym środowisku i wystawionym niedawno w Teatrze Powszechnym. Właściwie Hubner nie odpowiada tylko podpowiada przy pomocy programu teatralnego recenzentom, puszczając ich w maliny fałszywym tropem porównań dramatu polskiego i amerykańskiego. Porównywać tego nie można, ponieważ "Kopciuch" jest sztuką o dużych, powiedziałbym, osiągnięciach socjologicznych, natomiast Marsha Norman zostawia w spokoju psychikę bohaterki, pozostaje z obserwacjami wyłącznie w jednym środowisku, co z socjologicznego punktu widzenia szybko przestaje być ciekawe. Zwiróćmy uwagę, że postacie z innego kręgu kulturowego, jak naczelnik więzienia, czy dyrektorka szkoły są bardzo papierowe i służą jedynie do posuwania akcji naprzód. Bohaterów z innych środowisk nie stykających się stale z marginesem przestępczym w tej sztuce nie ma, a strażnik więzienny będący znaczącą postacią dramatu także jest przede wszystkim człowiekiem o psychice marginesu społecznego.

Nie porównania więc jak sądzę skłoniły naprawdę Hubnera do wystawienia "Gertting out", ale fakt, że w każdym klimacie i teatrze po burzy z deszczem może przyjść susza albo co najmniej chwilowa posucha. Zaletą Hubnera pozostaje, że w takim momencie zamiast sięgnąć po zupełnego knota teatralnego, zdecydował się na spektakl, który ma szansę powodzenia u bardzo masowej publiczności. Już jest zaciekawienie tym "Wyjściem", a sądzę, że będzie jeszcze większe.

Trudno nazwać "Getting out" spektaklem rozrywkowym, gdy jego wymowa nie jest nazbyt optymistyczna, a na dodatek tytułowa Arlene wyje z rozpaczy za kratkami. Natomiast z pewnością jest to spektakl atrakcyjny. Można wymienić kilka powodów. Najważniejszy dla teatru wydaje się znakomity przekład Piotra Szymanowskiego, który pomaga uwiarygodnić całą rzecz z marginesu amerykańskiego pokazywaną w polskim teatrze. Tłumacz otóż bardziej niż o identyczne znaczenie słów dba, aby stwarzały one klimat i nastrój marginesu znany polskiemu widzowi i odczytywany przez niego jako prawdziwy. Kiedy sutener pyta strażnika więziennego: "co tu robisz wujek?", od razu wiemy, gdzie jesteśmy. Również ważna dla atrakcyjności spektaklu jest dobra gra zespołowa aktorów Powszechnego, w czym zasługa reżysera. Obserwujemy także parę krótkich majstersztyków. Pierwszy akt kończy się takim rozkręceniem maszynki teatralnej, że gęstość zdarzeń, precyzja ich ustawienia, rozegranie w czasie, budzą tę jedyną, niepowtarzalną magię teatralną, podczas której cała skomplikowana maszyneria kręci się jak jedno kółko i każe otwierać widzom usta z zadowolenia. Ponadto są drobne perełki. Wszystkie sceny przemocy fizycznej zostały kunsztownie opracowane. Bohaterka sztuki Arlie (w najciekawszej roli spektaklu Joanny Żółkowskiej) przy spektaklu wprost finezyjnej wolnej amerykanki nokautuje chłopaka, który przyszedł do niej z końskimi zalotami. Kiedy Gustaw Lutkiewicz jako strażnik Bannie chce zgwałcić resocjalizowaną Arlene (Ewa Dałkowska) i zaczyna w dogodnej pozycji nerwowo rozpinać spodnie, w pewnym momencie widz już nie jest pewien, kiedy aktor się zatrzyma. Może nie jest to najbardziej salonowy przykład magii teatru - ale jest. Dawno również nie oglądaliśmy na naszych scenach prób zróżnicowania czasu, w którym występują bohaterowie. Skutek - mimo że fizycznie istnieją obok nie reagują na siebie. To także dodaje atrakcyjności spektaklowi, który mimo że historią teatru na pewno nie jest, korzysta ze sprawności warsztatowej przez tę historię wypracowanej i oglądany jest z zainteresowaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji