Artykuły

Na salonach się gra...

"Wiele hałasu o nic" w reż. Macieja Prusa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku - Kulturze.

"Wiele hałasu o nic" Macieja Prusa w warszawskim Teatrze Narodowym jest jak niedbale uszyty garnitur. Potrzeba mu kilku poprawek i dodatkowej przymiarki. Chociaż i teraz bez wstydu można go nosić.

Szekspirowska komedia nieczęsto gości na teatralnych deskach, dlatego dla przypomnienia: na dwór gubernatora Messyny Leonata przybywa książę Aragonii Don Pedro, a towarzyszą mu kawalerowie Claudio i Benedick. Ten drugi prowadzi ostre potyczki słowne z Beatrycze, siostrzenicą Leonata. A Claudio zakochuje się w córce gubernatora, Hero. Oto dwie pary. Dwa rodzaje miłości. Dwie mocno zawiłe ścieżki do szczęścia. A na tle tych pozornie błahych problemów baczny kronikarz ludzkich przywar Wiliam Szekspir przygląda się graczom salonowym. O co grają? O wpływy, honor, cnotę i oczywiście o miłość. Kto rozdaje karty? Nie do końca wiadomo. Wiadomo za to, co jest głównym narzędziem do zaplątywania węzła intryg - słowo. A "nic" znaczy najwięcej - może przynieść śmierć.

Maciej Prus (długo jeszcze nie zapomnę wybitnego "Wyzwolenia" w jego reżyserii w Teatrze TV) wie, jak czytać Szekspira.

Tnie tekst komedii pewną ręką. Zostawia z niego esencję, kładzie akcenty na charaktery bohaterów. Mniej interesują go zwyczaje panujące na dworze, konwenanse i zbędne zawiłości. Bardziej zaś jego mieszkańcy. Dlatego osadza opowieść w pozornie surowej scenografii Marcina Januszkiewicza. Pozornie, bo w kamiennych murach ukrywa szereg drzwi i okien. Skupia uwagę widzów na aktorach. Na ich gestach, słowach, mimice. Muzykę także ogranicza do minimum. Trzeba wytężyć zmysły i szukać podtekstów. Zamysł, prawie się udał (i wierzę, że uda się do końca), gdyby nie kilka niedociągnięć aktorskich. Kuleje przede wszystkim duet Hero - Claudio. Anna Grycewicz w roli Hero jest wycofana i nijaka. Pozbawia swoją bohaterkę młodzieńczego wdzięku i humoru. Jeszcze gorzej z Claudiem Krzysztofa Wieszczka. To raczej szkic niż skończona rola, jego końcowy monolog po odzyskaniu ukochanej jest kompletnie wyzuty z emocji.

Beatrycze Patrycji Soliman (świetnej aktorce przydałaby się odrobina odwagi) jest tylko pozornie obojętna na to, co widzi wokół. Zdradzają ją oczy, które płoną od drwiny oraz szyderczy uśmiech. Benedick Grzegorza Małeckiego jest żałosny, gdy przekonuje się do miłości, śmieszny, gdy się z tego tłumaczy, a gotów zabić dla ukochanej, staje się męski. Dobra rola.

Prus kpi z dworu, który portretuje. Szydzi z mechanizmów tu rządzących. Przecież to Don Pedro (wyrazista kreacja Artura Żmijewskiego) wraz z Lonatem (z każdą minutą coraz bardziej świadomy roli Andrzej Blumenfeld) knują, by wreszcie popchnąć i Claudia do ożenku, i zagorzałego przeciwnika małżeństwa Benedicka do zmiany postanowienia. A niefortunny podstęp wymyślony przez Don Juana (Maciej Kozłowski) w finale odkrywa banda strażników-nieudaczników (Marcin Hycnar i Wojciech Solarz jakby stworzeni do tych ról). Reżyser wydobył z dramatu Szekspira to, co najbardziej istotne - ludzkie okrucieństwo, głupotę i grę, którą trzeba prowadzić, żeby funkcjonować w tej machinie. Zabrakło wyrazistości, by przedstawienie naprawdę dotykało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji