Muzyka - Radwan; możliwości chyba nie wykorzystane... (fragm.)
No i na koniec jeszcze o muzyce, lecz już o teatralnej, a nie operowej. Ogólnie wiadomo, że pośród tych, którzy ilustracje do sztuk dramatycznych przyjęli za główny (jeśli nie wyłączny) kierunek twórczej działalności, czołowe miejsca zajmują dwaj kompozytorzy krakowscy: Zygmunt Konieczny i Stanisław Radwan. Muzykę Koniecznego - pełnospektatklową całość pomyślaną niegdyś dla Ewy Demarczyk - przedstawił niedawno warszawski Teatr Studio (nie byłem jeszcze, więc nie mogę na razie dzielić się wrażeniami), muzykę Radwana przygotował w formie spektaklu, zatytułowanego po prostu "Muzyka - Radwan", warszawski Teatr Powszechny. No i niech ktoś powie, że Warszawa nie kocha krakowian!
Zygmunt Hübner, twórca przedstawienia w Powszechnym, skomponował je z utworów gotowych, z fragmentów ilustracji muzycznych (piosenek i pieśni), jakie Radwan pisał niegdyś do "Orestei", "Snu o bezgrzesznej", "Powrotu pana Cogito", "Panny Tutli-Putli", "Ameryki" itd. "Z góry założyłem, że nie będę oczekiwał od Staszka ani jednej nuty, której by wcześniej nie napisał. Należy cenić własne zdrowie i nerwy" - wyznaje w bardzo szczerej i bardzo zabawnej wypowiedzi w programie. Pisze też, że "Stanisław Radwan jest nie tylko utalentowanym kompozytorem, jest też autentycznym artystą teatru. Ceni słowo autora (własne mniej), "czuje" aktora, rozumie zamysł reżyserski. Jego muzyka służy zawsze konkretnemu przedstawieniu...". Wszystko to najprawdziwsza prawda, także i to ostatnie zdanie, z którego wynika jednakże pewna obawa, jak zaistnieje muzyka Radwana w oderwaniu od tego "konkretnego przedstawienia", dla którego powstała, w oderwaniu od sytuacji, dialogu, akcji, wspomaganej przez nią w sposób najczęściej bardzo trafny i piękny.
Obawa, jak sądzę, nie była, niestety, całkowicie bezpodstawna. Szczególnie w I części (w której muzyka Radwana wspiera teksty o dużym ciężarze gatunkowym, mówiące w sposób mądry, lub tylko wzruszający o problemach odwiecznego polskiego dramatu) pieśni podane w sposób skondensowany, jedna po drugiej, na mikrofon, wprost do publiczności, sprawiają wrażenie ponurej akademii ku czci narodowej martyrologii, narodowych win i narodowych kompleksów. W interpretacji aktorskiej zabrakło mi ciepła i prostoty, zastąpionej koturnem, czernią i biciem w dzwon Zygmunta. Jak inaczej choćby zabrzmiała wspaniała piosenka Wasylewskiego "Czym jest Polska?" w tragikomicznym kabarecie "Snu o bezgrzesznej", a w zgoła nie kabaretowej, dramatycznej wersji Teatru Powszechnego...
Publiczność odetchnęła dopiero w II części, tej pogodniejszej, a miejscami nawet całkiem wesołej, co sygnalizowała już na wstępie generalna przebiórka zespołu: jednolitą czerń sprzed przerwy przemieniono na jednolitą biel nieco podrośniętej "Gawędy" (nie najszczęśliwsze kostiumy obmyślił Jan Banucha w generalnie zresztą słusznej, czarno-białej koncepcji). Punktem kulminacyjnym tej "wesołej" części była brawurowa interpretacja Witkiewiczowskiego tekstu "Jestem z kraju Tua-Tua", wyjętego z musicalu o "Pannie Tutli-Putli". Znakomity (nareszcie ktoś z autentycznym wdziękiem!) Krzysztof Majchrzak, cały zespół w charakterze chóru i trio wspaniałych jazzmenów połączyło się w efektowny "numer sceniczny", który ujawnił możliwości, jakie krył w sobie pomysł spektaklu z muzyką Radwana. Możliwości nie w pełni wykorzystanych, choć przecież najlepsze siły wzięły się do dzieła.
Pieśni i piosenki przedzielone były improwizacjami na tematy Radwana, prezentowanymi przez Formację jazzową Wojciecha Karolaka (Karolak, Czesław Bartkowski, Tomasz Szukalski). Grali świetnie, szkoda tylko, że praktycznie stanowili w tym spektaklu odrębne ciało, działające na zasadzie przerywnika, a nie uczestniczyli w całości, wykonywanej jedynie przy akompaniamencie fortepianu (Wojciech Głuch przy klawiaturze). W sumie: tak wiele dobrych składników, a przecież pewien niedosyt, chociaż... aby być obiektywnym, dodam, iż spektakl skwitowano ogromną owacją, że było sporo bisów i oklaski długie i gorące. Wynika więc z tego, że to pewnie znowu ja nie mam racji.
A zresztą... Zresztą, przyznam, że i mnie ręce złożyły się do ciepłych braw, gdy na koniec cały zespół złożył publiczności pełne wdzięku, Zbigniewa Herberta "Sprawozdanie z raju":
W raju tydzień pracy trwa trzydzieści godzin
pensje są wyższe ceny stale zniżkują
praca fizyczna nie męczy (wskutek
mniejszego przyciągania)
rąbanie drzewa to tyle, co pisanie na
maszynie
ustrój społeczny jest trwały, a rządy rozumne
naprawdę w raju jest lepiej niż w
jakimkolwiek kraju...