Artykuły

Zabijanie Mirandy Piano

- Życie Mirandy napisało ciekawy scenariusz, na podstawie którego Fischer stworzył świetne opowiadanie. Ale gdyby chcieć przenieść je na scenę z całą jego finezją i bogactwem, spektakl musiałby trwać z pięć godzin. W trosce o zdrowie i życie artystki (i widza) musieliśmy dokonać wyboru i kondensacji - mówi reżyser MARCIN WIERZCHOWSKI przed premierą spektaklu "Lubię być zabijana" w Teatrze Studio w Warszawie.

"Lubię być zabijana" według opowiadania Tibora Fischera to stand up comedy w wykonaniu aktorki Mirandy Piano. Z reżyserem spektaklu, Marcinem Wierzchowskim rozmawialiśmy o śmierci za życia i dowcipach, które zabijają.

Prapremiera 31 grudnia w warszawskim Teatrze Studio (g. 20).

Miranda Piano lubi, gdy mówi się o niej "komediantka", choć jest aktorką, performerką, poetką i działaczką społeczną. W swoim autoryzowanym biogramie w serwisie MySpace tak pisze o sobie: Rocznik 1981. Urodzona w Gdańsku. W wieku 19 lat wyjechała do Londynu w poszukiwaniu SŁAWY (...) Została wyłowiona z tłumu aspirantów do kariery przez legendarnego Marka Vaughna w londyńskiej Comedy Den ("Jaskini Śmiechu"). Jej pierwszy solowy spektakl pt. WINDOWLICKER ("Szybę liżę" - polskie tytuły pochodzą od M.P.) wprowadził ją na salony londyńskiego undergroundu. Feminizujący magazyn TITSUP określił go "najbardziej męskim spektaklem kobiecym od czasu expose Margaret Thatcher". Kolejne spektakle - LADIES IN MERCEDES ("Cipy w stresie w mercedesie") i TRULY MADLY DEEPLY ("Szczerze do głębi na zabój") - również okrzyknięto sukcesem. W 2005 uznano ją za "objawienie dekady" na Festiwalu Mindwarp Comedy i uhonorowano prestiżową Kometą Halley'a. W 2006 zdobyła Laur im. Irene Gardienne dla najlepszej nie-brytyjskiej performerki. Krytycy pisali, że jej role filmowe w UP TO THE BOTTOM Manuela R. Valdesa oraz USTACH PEŁNYCH KLEJU (A MOUTHFUL OF GLUE) Matti'ego Vanhanena przywracają wiarę w aktorstwo. W imię solidarności z birmańskimi komikami uwięzionymi przez reżim wojskowy wspięła się nago na Kolumnę Nelsona. Do zorganizowanej przez nią akcji charytatywnej "think positHIV" przyłączyli się m.in. Bono, Ricky Gervais i Paris Hilton. Jej życie stało się kanwą dla opowiadania Tibora Fischera, które z kolei stało się kanwą jej najnowszego spektaklu. Namówiona przez Teatr Studio, po ośmiu latach wróciła do Polski, by stworzyć spektakl pt. LUBIĘ BYĆ ZABIJANA. Przedstawienie, grane naturalnie w języku polskim, jest prapremierą światową i wchodzi na stałe do repertuaru Teatru.

O spektaklu "Lubię być zabijana" rozmawialiśmy z jego reżyserem Marcinem Wierzchowskim.

Co pana najbardziej uwiodło w opowieści Mirandy Piano?

Marcin Wierzchowski, reżyser spektaklu "Lubię być zabijana; - Życie To opowieść o doświadczaniu momentu przełomowego. Momentu, w którym Miranda Piano doszła do przekonania, że znalazła się w ślepej uliczce - to, co kiedyś było w niej żywe, co pchało ją do aktorstwa plus rzeczywistość, w której żyła - teraz zaczęło ją spychać w mierność, miałkość, śmierć. Dlatego podejmuje próbę - wydawałoby się dziwaczną, kontrintuicyjną - wyrwania się z tego z wiru nieczułości i taniochy poprzez niszczenie siebie i otaczającego ją świata. Temat śmierci za życia jest ważny i dla Mirandy, i dla mnie. Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że tak w życiu zawodowym, jak i osobistym łatwo nam pójść na zbyt daleko idące kompromisy, sprzeniewierzyć się sobie, rzucić ręcznik. Historia Mirandy stanowiła świetną trampolinę do zmierzenia się z tym tematem.

Jak bardzo tekst sztuki jest osadzony w biografii aktorki Mirandy Piano?

- Bardzo silnie. Sama historia tyczy się londyńskiej przeszłości Mirandy. Tworząc spektakl, sięgnęliśmy również do zdarzeń niedawnych, choćby do jej konfrontacji z Warszawą.

Autoryzowany biogram Mirandy Piano, zamieszczony w materiałach promocyjnych, sprawia wrażenie surrealistycznego wymysłu. Na ile przekłada się to na tekst sztuki? Czy on też jest tak "udziwniony"?

- Nie, choć biogram Mirandy jest tu istotny, bo spektakl się do niego odwołuje. To intrygujące, że mówi pani o tym biogramie jako o kreacji, czymś surrealnym. Czytamy go i mówimy sobie: "Czy to się zdarzyło, czy nie?" Ale przecież z drugiej strony nie ma w tym nic surrealnego. Bo niby dlaczego taki scenariusz nie miałby się spełnić w życiu Polki, która wyjeżdża do Anglii? Jeżeli tylko posiada ona cechy, które umożliwiają jej spełnienie swojego artystycznego European dream Ale opowieść, którą Miranda wygłasza ze sceny, nie jest opowieścią o zdarzeniach z biogramu. Spektakl dotyka innych wydarzeń z jej życia, które sukcesami bynajmniej nie są.

Jak do treści przedstawienia ma się forma spektaklu - stand up comedy? Z jednej strony, ze względu na formę ekspresji, wydaje się ona jak najbardziej oczywista. Ale z drugiej, dla widza, jest to forma rzadko praktykowana w polskim teatrze.

- Ta forma jest na pewno wyzwaniem - i dla nas, i dla publiczności, ale nie ma w niej nic rewolucyjnego. Stand up comedy jest doskonale znana w kulturze anglosaskiej, dlatego też jest ona Mirandzie bliska. A jednocześnie Miranda szuka możliwości przekroczenia formuły czystego stand up'u. To, co w stand up'ie najbardziej pociągające, to bezpośredniość. Komicy często mówią, że jest to najbardziej szczera forma wypowiedzi, najmniej podatna na cenzurę. Z drugiej strony komikowi bazującemu na własnych doświadczeniach łatwo zarzucić arogancję. "Bo co mnie obchodzi twoje życie? Ciekawi mnie życie bohaterów Szekspira, Czechowa, ale nie twoje? W czym twoje życie miałoby być bardziej warte opowieści od mojego?" W niczym. I dokładnie w tym rzecz: bo każde życie może być godne opowiedzenia. Każde życie ma w sobie niezwykły potencjał fabularny, komiczny, tragiczny Wystarczy spojrzeć na nie pod odpowiednim kątem. Film dokumentalny jest tego najlepszym dowodem.

Skąd w ogóle pomysł na przeniesienie na scenę opowieści o Mirandzie Piano? Czy znał pan opowiadanie Tibora Fischera, czy może znał pan samą Mirandę?

- Z Mirandą znałem się już wcześniej, natomiast z tym wątkiem jej życiorysu spotkałem się dopiero w opowiadaniu Tibora Fischera.

Czy nie miał pan pokusy, żeby tę historię napisać od nowa?

- Życie Mirandy napisało ciekawy scenariusz, na podstawie którego Fischer stworzył świetne opowiadanie. Ale gdyby chcieć przenieść je na scenę z całą jego finezją i bogactwem, spektakl musiałby trwać z pięć godzin. W trosce o zdrowie i życie artystki (i widza) musieliśmy dokonać wyboru i kondensacji. A i to, co przynosi ze sobą sala prób, proces twórczy w połączeniu z rosnącym dystansem czasowym do tamtych wydarzeń i nowymi doświadczeniami, rzuca na opowiedziane przez Fischera epizody nowe światło.

Czego może oczekiwać w teatrze widz, który idzie na spektakl o intrygującym tytule "Lubię być zabijana"?

- Widz znajdzie tu walkę o utrzymanie sensu w życiu. O to, by nie umrzeć za życia. I o życie w prawdzie, czyli bez złudzeń.

Mówi pan, że to spektakl o przekraczaniu granic, ale to już w teatrze było.

- Skupianie się na tym, żeby zrobić coś nowego, jest stratą czasu i energii. I tak zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że to już było. Nie widzę sensu zajmowania się nową formą. Suma naszych błędów i tak stworzy coś nowego, niepowtarzalnego. Jeżeli już zajmuję się teatrem, to po to, żeby spróbować powiedzieć uczciwie prawdę o sobie. Czy to nowe, czy stare - niech ocenią widzowie i krytycy. Ja chciałbym po prostu powiedzieć coś ważnego.

W "Lubię być zabijana" mamy do czynienia z monologiem kobiety. Jednak kiedy myślimy o stand up comedy, myślimy o grubych komikach, którzy machają rękoma i opowiadają słabe dowcipy. Na ile więc ta formuła ma podkreślać fakt, że opowieść jest o kobiecie i że wygłasza ją kobieta.

- Jedno i drugie jest ważne. Wyobrażenie o tzw. otwartym mikrofonie, do którego podchodzi każdy i wygłasza nie do końca składne opowieści, jest jak najbardziej zasadne. Ale są komicy, których humor nie ma nic wspólnego z kabaretem, którzy wychodzą i walą półtoragodzinny monolog do publiczności, która umiera ze śmiechu, mimo że jej wyobrażenia na temat życia społecznego czy politycznego są nieustannie podawane w wątpliwość. Jeden z najwybitniejszych komików, Bill Hicks - jak to kiedyś określił jeden z krytyków - mówił dowcipy po to, żeby zabić.

Stąd analogia w tytule?

- Tytuł zawdzięczamy Fischerowi i jest to tytuł pojemny. Ta definicja humoru świetnie się w niej mieści.

Stand up comedy stwarza w interakcji z widzem. Interesuje mnie, jak kobieta udźwignie taką materię?

- A dlaczego kobieta miałaby sobie nie poradzić z 80-osobową widownią? Dlatego że jest kobietą?

Dlatego tym bardziej cieszy mnie, że próbuje pan złamać jakieś wyobrażenie, jakoby stand up comedy przynależało tylko do mężczyzn. Ale nie oszukujmy się - to bardzo trudna forma dla aktora.

- Trudna, ale ekscytująca. Niesamowite w stand up'ie jest to, że między performerem a widzami toczy się walka. I nigdy nie wiadomo, kto tę walkę wygra. I nie ma tu żadnej sprawdzonej strategii, bo publiczność przychodzi z różnymi doświadczeniami, emocjami i nigdy nie wiadomo, jak zareaguje.

Skoro życie Mirandy jest tak dramatyczne, dlaczego nie opowiedzieć go przez monodramem? Byłoby to na pewno ciekawe: 27-latka, "udrapowana" na kobietę po przejściach, która z pozycji mentorskiej wygłasza kwestie fundamentalne

- Forma jest adekwatna do zawartości spektaklu. Monodram jest formą bezpieczną, tak byłoby na pewno łatwiej. Ale my nie chcieliśmy, żeby było łatwiej. Chcieliśmy spróbować czegoś innego. Jeśli mam być reżyserem, interesuje mnie robienie ważnych spektakli. Dlatego postanowiliśmy, że nie mamy nic: inscenizacji, scenografii, muzyki... Mamy mikrofon, widownię i opowieść. A reszta

się stwarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji