Artykuły

Kultura torebek foliowych

"Witaj/Żegnaj" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim w Bydgoszczy na Festiwalu Prapremier. Pisze Artur Duda w Teatrze.

Zabawy z popkulturą nie należą w teatrze do łatwych i bezpiecznych. Odwołania do ikon kultury popularnej, o konwencji komiksu czy telewizyjnego sitcomu, do "hitowych" piosenek i "kultowych" filmów wywołują co prawda wielki aplauz, zwłaszcza młodej widowni, ale zarazem ściągają na głowę reżysera spektaklu (często słuszne) gromy krytyków za uleganie kiczowi i wpadanie na myślowe płycizny. Recykling ze śmietnika popkultury rzadko przynosi artystyczne owoce, często z projektów (modne słowo naszych czasów) wychodzą upiory, z wyglądu podobne do produktów kultury popularnej, w rzeczywistości pozbawione ich energii i atrakcyjnej siły. Tak na pierwszy rzut oka przedstawia się sprawa "Witaj/Żegnaj", najnowszego spektaklu Jana Klaty, zrealizowanego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy przyjętego owacyjnie podczas inauguracji Festiwalu Prapremier.

Spektakl Klaty stanowi formalnie prapremierę dzieła amerykańskiej dramatopisarki Suzan-Lori Parks "365 Days / 365 Plays", ale skala redukcji materiału źródłowego każe myśleć o bydgoskim spektaklu nie w kategoriach interpretacji czy nawet swobodnej adaptacji tekstu, lecz twórczej kondensacji. Cykl trzystu sześćdziesięciu pięciu dramatów pisanych przez Parks dzień po dniu od 13 października 2002 roku do 12 października roku następnego, swego rodzaju dramat codzienny w odcinkach, hybryda dziennika, kroniki i internetowego blogu, a z punktu widzenia autorki "codzienna medytacja na temat życia artystycznego", "modlitwa", "celebracja bogatego i dziwnego procesu życia artystycznego" - z założenia wydaje się niemożliwy do zrealizowania w jednym teatrze w ramach jednego wieczoru. Cykl dramatów Parks znalazł swoje dopełnienie teatralne w postaci The 365 International Festival, który trwał od 13 października 2006 roku do 12 października 2007 roku, a wzięło w nim udział kilkaset teatrów zawodowych i amatorskich z całych Stanów Zjednoczonych. Była to zapewne największa światowa premiera sztuki teatralnej, jaka kiedykolwiek miała miejsce. Trzeba ją również traktować jako manifestację wielkiej wspólnoty artystów, chcących wprowadzić teatr "w centrum życia - blisko ognia - jako codzienną konieczność". Parks stworzyła zatem gigantyczny, glokalny (tzn. łączący globalność "narzuconego" tekstu dramatycznego z lokalnym, jak zawsze w teatrze, wykonaniem tego tekstu) performans artystyczny. Każda grupa teatralna odgrywała siedem sztuk w ciągu siedmiu dni i włączała się w ten sposób w strumień zdarzeń teatralnych dziejących się w całym kraju. Dało to w efekcie niekończące się święto sztuki stapiającej się z codziennością.

Jeśli z tej perspektywy spojrzymy na niespełna trzygodzinną inscenizację Jana Klaty, zobaczymy, że jest ona daleka od globalistycznego i totalnego sposobu myślenia laureatki Nagrody Pulitzera. Reżyser wrzuca widzów nie w strumień migawek realnego życia, lecz plastikowych obrazów popkultury, medialnych klisz, słowem: w imitację strumienia telewizyjnego ze wszystkimi tego wyboru konsekwencjami.

Najważniejsza z nich dotyczy sfery ambiwalentnego odbioru spektaklu: można śmiać się do rozpuku ze zmieniających się jak w kalejdoskopie scenek komicznych albo fizycznie męczyć chaosem obrazów i dźwięków, banalnością dialogów i przekleństw. Można czerpać przyjemność z tropienia aluzji do dzieł sztuki wysokiej (Shakespeare'a, Wagnera) i popularnej (sitcomów, talk-show, wideoklipów) albo zarzucić wszelkie próby doszukiwania się głębszych znaczeń, widząc w "Witaj/Żegnaj" kwintesencję postmodernistycznych, pustych znaczeniowo gier intertekstualnych.

I oba podejścia są paradoksalnie w równym stopniu uprawnione. Bo Jan Klata konstruuje na obrotowej scenie (podzielonej na trzy dekoracje, z drzwiami, które ułatwiają przejście z jednej scenerii w drugą) imitację machiny neotelewizji, czyli telewizji zdominowanej przez logikę strumienia ( flow) i regułę pełnej ekwiwalencji modułów (scenek, programików, reklam i wideoklipów), które nie układają się w ciąg fabularny, tworząc raczej luźne asocjacje obrazów. O ile jednak w prawdziwy strumień telewizyjny wchodzi się bezboleśnie, czerpiąc z oglądania jakąś (choćby płytką) przyjemność, o tyle spektakl Klaty - hiperplastikowy i eksponujący na każdym kroku swoją sztuczność - dłuży się, przyprawia o mdłości i męki cielesne.

Przedstawienie wyczerpuje monotonią wyświetlanych na elektronicznych paskach kursów giełdowych, temperatur w miastach całego świata czy nazw zespołów rockowych i ich przebojów. Nuży sztucznością dekoracji - fototapetą zachmurzonego nieba i łanem plastikowej trawy, tapetą w paski i neonówkami. Męczy komizmem zapożyczonym z sitcomów i kabaretu ("mafiosi" bluzgający i oddający mocz na samochód, weteran wojenny, który ćwiczy syna w używaniu chińskich pałeczek, Krwawa Mary, która poskramia siłą męża przeciwnego jej rozmowie z sąsiadką), parodią wysokiej kultury (Hamlet, który podpala stodoły, Edyp i Klitemnestra szarpiący się ze swoimi dziećmi w talk-show ą la Jerry Springer), parodią historii (sklep z politykami, w którym można kupić króla Kazimierza Wielkiego - "Zastałem Polskę drewnianą", Wałęsę - "Nie chcem, ale muszem" lub Balcerowicza - "Muszę odejść") i turystyki historycznej (scenka "Tu wysadził się Ordon").

"Witaj/Żegnaj" męczy sekwencjami wojennymi - z żołnierzami w plastikowych hełmach i z plastikowymi karabinami, którzy czołgają się w sztucznej trawie, wpatrują w namalowany horyzont i raz po raz wracają z frontu do domu. Dominuje humor koszarowy, rzadziej widzimy absurdy polskiej codzienności (scenka z generałem, którego na plecach niesie żołnierz-koń - gdy generał zarządza postój, żołnierz mówi: "To ja skoczę do Żabki"). Jakby tego było mało, od początku spektaklu na scenę spadają jedna po drugiej foliowe torebki - sztuczny deszcz w całkowicie sztucznym świecie.

Klata patrzy tu przez filtr telewizyjny, przez pryzmat sitcomów, telenowel, talk-show, reklam i wideoklipów. Poddaje sceniczny świat zwielokrotnionej deformacji. Wszechobecna tandetność scenografii obnaża blichtr kapitalistycznego dobrobytu. Komiczne wrażenie robią aktorzy na nieco zdezelowanym sportowym samochodzie słuchający muzyki Eminema (bodajże "My Name Is") puszczonej równocześnie ze "Staying Alive" Bee Gees. Innym razem "Seven Nation Army" The White Stripes zlewa się ze "Sweet Dreams" grupy Eurythmics.

Każdy z jedenastu aktorów gra po kilkanaście ról, wciąż zmieniając kostiumy i dekoracje (to przyczynek do refleksji nad deprecjacją sztuki aktorskiej - czy wolno nazywać rolami te minutowe występy, dwuzdaniowe migawki, od których roi się w telewizji?). Ukrywana w zawrotnym tempie następujących po sobie scenek i w żonglerce rolami płytkość przekazu od czasu do czasu jest przełamywana, tak jak w piosence o Producencie Wieprzowiny. Na melodię "Whisky" zespołu Dżem, manifestu outsidera, młoda dziewczyna śpiewa mieszczański hymn uległości matce i systemowi kapitalistycznemu (trzeba słuchać matki, według której najlepszym mężem jest bogaty ergo mądry ergo dobry Producent Wieprzowiny). Zarazem reżyser odkrywa tu podstawowy mechanizm popkultury, która każdy bunt potrafi zniwelować i użyć do pochwały konsumpcji oraz samej siebie.

Tu dochodzimy do zasadniczej myśli spektaklu Klaty, do odpowiedzi na pytanie: dlaczego mielibyśmy męczyć się trzy godziny zanurzeni w strumieniu śmieci? Otóż te rozsypane chaotycznie na obrotowej scenie puzzle pokazują obecny stan polskiej kultury i naszej pamięci. Klata odsłania przed oczyma widzów pomnik kultury foliowych torebek - osiągnięcie ostatniego dwudziestolecia - w której są same powierzchnie, a nie ma żadnej głębi. Znaki pozostały, ale pozbawione sensu, coraz mniej jest poezji w wierszach, a literatury w literaturze, podobnie jak w pogoni producentów za zyskiem znajdujemy ciągle mniej soku w soku i szynki w szynce.

Być może w ten sposób dogoniliśmy Zachód, wcieliliśmy w życie refleksje Baudrillarda. Telewizja stała się nie tylko dominującym medium współczesnego świata, ale i jego najbardziej trafną metaforą - jako miejsce, w którym coraz częściej zamiast rzeczywistości doświadcza się inscenizowanego plastiku. Ażeby zamaskować ten ubytek realności, w miejsce rzeczywistości tworzy się "reality", a zamiast uczuć - fabrykuje "emocje", wyciskając je z ludzi jak z cytryn (o czym świadczą zastępy roniących łzy jurorów i piosenkarzy - przestępców i ofiar na ekranach telewizorów).

"Witaj/Żegnaj" w reżyserii Jana Klaty kończy rodzaj wideoklipu do piosenki Laurie Anderson "From the Air". Aktorzy wykonują tylko gesty, scena wiruje, publika owacyjnie klaszcze. Muszę przyznać, że nie zrozumiałem gorzkiej ironii tej sceny, dopóki nie wczytałem się w słowa utworu. "From the Air" składa się z zestawu komunikatów pilota samolotu, który zamierza awaryjnie lądować. W tym świetle rytmiczna cheironomia aktorów Teatru Polskiego (którzy zagrali świetnie, zespołowo, tak, że trudno kogoś osobno wyróżnić) przypomina gesty stewardes, składające się na instrukcję dla pasażera, co robić w momencie awarii.

Jesteśmy pasażerami kultury foliowych torebek, która zmierza ku katastrofie? Pesymizm to nic nowego w historii nowożytnej Europy? Cóż z tego. Laurie Anderson melorecytuje: "This is the time. And this is a record of the time" - To jest (ten) czas. I to jest zapis (tego) czasu. Smak plastiku to elementarne doświadczenie naszych czasów - trudno doprawdy zaprzeczyć tej myśli.

Artur Duda - teatrolog, adiunkt w Zakładzie Dramatu, Teatru i Filmu Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji