Artykuły

Pokazać się z jak najlepszej strony

Spektakl nie olśniewa, ale też nie boli - o "Iwonie, księżniczce Burgunda" w reż. Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik w PWST w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Fabułę Gombrowiczowskiej "Iwony, księżniczki Burgunda" można streścić w niewielu słowach. Zwykła inscenizacja tego tekstu, wierne przeniesienie go na scenę z - nie daj Boże! - wiernie oddanym dworskim rekwizytorium, wywołać może w widzu co najwyżej znudzenie znaną opowieścią i politowanie nad nieporadnością teatralnych rzemieślników. Potrzebny jest pomysł nadający szczegółowe sensy walce bezformia z formą, starciu milczącej dziewczyny z rozgadanym dworem, miotaniu się Filipa i skrytej pod chłodnym dystansem histerii królowej Małgorzaty. Próbę ogarnięcia najwcześniejszego dramatu Gombrowicza przy pomocy organizującego całość pomysłu podjęła Małgorzata Hajewska-Krzysztofik w dyplomowej inscenizacji studentów krakowskiej szkoły teatralnej.

Najnowsza krakowska "Iwona" rozgrywa się wśród ludzi, którzy, podobnie, jak postaci dramatu, za wszelką cenę chcą zaistnieć, pokazać się, po wielokroć multiplikować swój wizerunek. Celebryci, bo o tym "gatunku" człowieka mowa, dla dobrego zdjęcia czy pokazania kamerze korzystniejszego profilu są gotowi na wiele. Blichtr, poza, napięcie ciała i nienaturalnie wygenerowany uśmiech to ich atrybuty, których pozbywają się, gdy tylko znika paparazzi (w tej roli, również jako Walenty wzbogacony o fragmenty tekstu Inocentego i Żebraka - Michał Czyż). Ci bohaterowie zapomnieli już o granicy miedzy prywatnym a publicznym, obca im jest ciągła tożsamość i scalona osobowość. Biseksualny książę, choć zakochany w kobiecie, nie pozbywa się z lubością obmacywanego kochanka, Cyryla. Świta królewska sprawia wrażenie, jakby nieustanne współżycie systemem "każdy z każdym" bez reszty wypełniało wszystkim czas wolny.

Jasno potwierdza to rozumowanie scena umieszczona pod koniec spektaklu, gdy po śmierci Iwony członkowie dworu i para królewska do kamery prezentują spazmatyczną rozpacz, nie zapominając jednak o tym, by precyzyjnie zmieścić się w kadrze - gdy zaś z kadru znikają, znika też rozpacz i spazm.

By ciało mogło się podobać, musi być zadbane, dwór zatem ćwiczy pod okiem "trenera" - odtwarzanego na ekranie instruktora (Wiktor Loga-Skarczewski) skomplikowany układ ruchowy. Z jednej strony jest to rzeczywiście obraz dbania o kondycję tego, co będzie sprzedawane, czyli ciała. Z drugiej zaś - można tę scenę rozumieć jako wspólne ćwiczenie formy przez cały dwór, wypracowywanie jednolitej metody występowania przed światem.

Do pokazywania Iwona (Gabriela Oberbek) absolutnie się nie nadaje. Jest gruba, nieproporcjonalna, porusza się powoli i niezgrabnie. W tym świecie brzuch, jeśli już musi istnieć, przystoi tylko mężczyźnie - i to tylko temu, który o popularność nie musi już zabiegać (chodzi o Króla Ignacego - Filip Perkowski). Wszyscy inni są fit: mężczyźni chętnie prezentują umięśnione ramiona i proporcjonalnie zbudowane torsy, kobiety z radością pozbywają się sukienek. Wśród takich znamion rzeczywistości nietrudno uwierzyć w "łatwość stosunków eroto-miłosnych".

Młodzi aktorzy na różne sposoby radzili sobie z wyzwaniem, postawionym przez reżyserkę. Prym w inscenizacji wiedzie Filip (Tomasz Schuchardt), którego liczne transformacje emocjonalne (od lekkoducha, biseksualnego bawidamka/bawimenka do zbuntowanego przeciw rodzicom mężczyzny z krwi i kości) i fizyczne (upodabnianie się do zwierząt, nagłe przejścia od sprężystości do zupełnego sflaczenia ciała) składają się na wielobarwną, bogatą postać.

Nie ustępuje mu Iwona o zniekształconej talii, korzystająca z drobnych, ledwo widocznych gestów - skrywająca pod nieatrakcyjną powierzchnią talent muzyczny (grana przez nią muzyka fortepianowa, znakomicie puentująca dialogi, konstruuje jedną z najważniejszych scen spektaklu). Odrobinę wycofany, perwersyjny Szambelan (Krzysztof Kwiatkowski) lawiruje z wdziękiem między wizerunkiem namiętnego kochanka dam dworu a zaufanego tajniaka na wyłącznych usługach pary królewskiej. Nieco spłaszczyła swoją bohaterkę Dominika Kimaty (Królowa Małgorzata) - choć znakomita w pozie posągowej, wzorcowej monarchini, upodobniona do manekina, nie potrafiła uderzyć w równie przekonujący ton prezentując ją prywatnie, jakby wystarczyło jej sięgnięcie jednego bieguna skrajności.

Dwie godziny z okładem mijają prędko, choć bowiem znamy opowieść o Iwonie, dajemy się uwieść zarówno opowiadaczom, jak i formie, w jaką historia została ubrana. Można kręcić nosem na pewne rozwiązania sceniczne, nie zgadzać się na wstydliwe (?) ukrycie kluczowego elementu finału przed oczami widza, wybrzydzać na ubóstwo inscenizacji, w której trzema krzesłami trzeba "obskoczyć" park, salę tronową, komnaty księcia Ale aktorzy na scenie mają się znakomicie, ich radość z wykonywanej pracy udziela się widowni, spektakl ogląda się bez przykrości. Dyplomowa "Iwona", choć nie olśniewa, również nie boli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji