Artykuły

Przezwyciężać rozczarowania

- Współczesny zawsze był teatrem artystycznym i chcemy, żeby taki pozostał. Do jego tworzenia potrzebna jest zgoda na ryzyko. Stąd moja osoba i dalsza współpraca z Anną Augustynowicz, która jest dla naszego teatru kimś najważniejszym - mówi MIROSŁAW GAWĘDA, nowy dyrektor naczelny szczecińskiego teatru.

Jak się pan czuje w nowej roli?

- Dobrze, dziękuję. Przed Teatrem Współczesnym ciekawy czas, bo czasy mamy trudne, ale przeszłość daje nam poczucie, że idziemy we właściwym kierunku. Współczesny zawsze był teatrem artystycznym i chcemy, żeby taki pozostał. Myślę, że znajdujemy zrozumienie u władz miasta dla takiej koncepcji robienia teatru. Stąd moja osoba i dalsza współpraca z Anną Augustynowicz, która jest dla naszego teatru kimś najważniejszym, gdyż we Współczesnym to przede wszystkim dyrektor artystyczny decyduje, jaki teatr jest i jaki będzie. Moja funkcja jest funkcją wspomagającą. Oczywiście, posiadam wykształcenie, które pozwala mi widzieć teatr także jako przedsiębiorstwo. Jestem przecież prawnikiem, chociaż z pierwszego wykształcenia aktorem. Rozumiem zarówno szaleństwa tego teatru, jak i ich granice. Wiem, że najtrudniejszą rzeczą w teatrze jest wyważenie tych dwóch żywiołów: pewnej koniecznej biurokracji oraz silnych emocji wytwarzających się w trakcie powstawania przedstawień. To jest bardzo trudne, ale ja w tym teatrze pracuję od 27 lat i w bardzo różnych sytuacjach uczestniczyłem, stąd wierzę, że nam się uda, że Teatr Współczesny pozostanie teatrem artystycznym.

Zarówno pani Augustynowicz, jak i pana poprzednik - Zenon Butkiewicz, i co najważniejsze - zespół aktorski - nikt z nich nie wyobrażał sobie nikogo innego na miejsce nowego dyrektora teatru. Takie poparcie ułatwia wchodzenie w nową rolę?

- Jest i łatwo, i trudno. Coś w rodzaju nieznośnej lekkości. Czuję ciężar odpowiedzialności, ale ta odpowiedzialność polega na czymś innym niż mogłoby się wydawać. W moim przypadku być odpowiedzialnym to usiłować nie bać się ryzyka. Do tworzenia artystycznego teatru potrzebna jest zgoda na ryzyko. Dokonywałem przeglądu tych wielkich wydarzeń, z których Współczesny jest znany, tych świetnych realizacji, od czasów "Naczelnego", "Młodej śmierci", "Mojej wątroby" Wernera Schwaba, przez "Popcorn" aż po "Wesele". I pamiętam, że kiedy Anna Augustynowicz proponowała te teksty, wszyscy mieliśmy wątpliwości, obawy. Jakie to było trudne, szczególnie dla aktorów, zmierzyć się z jeszcze nieokreślonymi trendami rzeczywistości, dotykać - także w sobie - czegoś, co boli do żywego. Na tym chyba polega teatr artystyczny, że wchodzi się do niego tylko przez wąską bramę. Pamiętam, co się działo po premierze "Młodej śmierci". Niektórzy mówili, że to koniec teatru. A potem zaczęły się wyjazdy i dostrzeganie wartości tego przedstawienia. W przypadku Współczesnego jest jeszcze ważne, że te spektakle w trakcie scenicznej eksploatacji bardzo się zmieniają. Ta część publiczności, która lubi przychodzić do nas po kilka razy na jedno przedstawienie, wie, w czym rzecz. Anna Augustynowicz powiedziała kiedyś żartem, że "aktor na scenie nie mówi tekstu, tylko usiłuje dokonać aktu twórczego". Jest to zabawne, ale o to chodzi. Twórcy przedstawień, zespół aktorski nie usiłują naśladować życia, tylko pracują nad własnym językiem, szukają formy, która byłaby odpowiedzią na bezkształt i trywialność.

Jest pan z wykształcenia zarówno prawnikiem, jak i aktorem. Są to bardzo skrajne zawody, choć prawnicy powinni mieć trochę zdolności aktorskich.

- Paradoksalnie bliskie zawody. I w teatrze, i w działalności prawniczej chodzi mianowicie o to, jak - stosując ścisłe procedury - eliminować rzeczy nieistotne, by dojść do pożądanego wyniku. Może to jakaś podwójność mojej natury. W pewnym momencie prawo bardzo mnie zainteresowało. Odbyłem prawnicze studia na szczecińskim uniwersytecie, pracując już w zawodzie aktora. Pierwsza silna zmiana w moim zawodowym życiorysie nastąpiła, kiedy na delikatną prośbę Anny Augustynowicz zostałem zastępcą dyrektora. I musiałem z czegoś zrezygnować.

Ale ostatnio wrócił pan na scenę. Zagrał pan Żyda w "Weselu".

- Chcę podziękować kolegom. Bardzo dobrze mnie przyjęli i myślę, że wstydu im nie przyniosłem. To doświadczenie przypomniało mi, jak bardzo ryzykowny jest to zawód, jak wiele zależy od dnia, od tego, z kim się gra na scenie i jak wiele zależy od zaufania. Mimo wszystkich różnic, jakie są między nami, darzymy się zaufaniem. To naprawdę rzadkie.

W związku z tym doświadczeniem nie tęskni pan za aktorstwem?

- Artystą jest ten, kto potrafi przezwyciężać rozczarowania. Znowu będę musiał z czegoś zrezygnować, więc suma moich rozczarowań się zwiększy (śmiech)... i myślę, że znowu sobie z tym poradzę. Nie, nie planuję powrotu na scenę.

A nie ma pan zamiaru korzystać ze swojej wiedzy aktorskiej w pertraktowaniu np. większych pieniędzy dla teatru?

- Tutaj, bardziej niż w swoje zdolności aktorskie, ufam w racje rozumu. Faktem bezspornym jest, że Teatr Współczesny cieszy się ogólnopolską renomą. Wszyscy o tym wiemy. Mam nadzieję, że za tą wiedzą pójdą dalsze konkretne posunięcia władz miasta. Bo martwi mnie rosnąca z roku na rok dysproporcja pomiędzy nakładami nie tyle na kulturę w ogóle, co na samą bieżącą działalność instytucji kulturalnych w takich miastach jak Warszawa, Wrocław i Kraków, ale też w takich jak Poznań, Łódź czy Gdańsk - a sytuacją w Szczecinie. To ma bardzo proste przełożenie. Na przykład twórcy, na których by teatrowi zależało, żeby tutaj reżyserowali czy robili scenografię, zarabiają znacznie większe pieniądze właśnie w tych miastach, które wymieniłem. To przesłanka dla dalszego myślenia, którego nie zastąpią żadne skecze. Jeżeli budżet Współczesnego na rok 2009, który wydaje się niezłym budżetem, jest de facto w zakresie miejskiej dotacji na działalność merytoryczną w tej samej wysokości co budżet w roku ubiegłym, to znaczy, że znowu się oddalamy. A przecież w roku 2008 nieco się zbliżyliśmy. Dostaliśmy np. ekstrapieniądze na tournee "Wesela". W tym roku już tych pieniędzy nie mamy. I trochę to wyszło tak, jakby od samego robienia przedstawień ważniejsza była ich tzw. promocja. A my nie tworzymy teatru po to, żeby się nim chwalić. My ryzykujemy. Nie jesteśmy w stanie zaplanować sukcesu w teatrze, to nie jest przewidywalny biznes.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji