Artykuły

Bawię się, więc jestem

O Katowickim Karnawale Komedii pisze Marzena Kotyczka z Nowej Siły Krytycznej.

Zainicjowany w ubiegłym roku Katowicki Karnawał Komedii spotkał się z ogromnym (jak na warunki dwóch organizujących go śląskich teatrów) zainteresowaniem widzów. Podobnie w tym roku - już pierwszego dnia zarezerwowane zostały wszystkie bilety. Nie bez powodu zaczynam od, wydawałoby się błahej dla krytyka, kwestii związanej z popytem, skoro marketing stał się jednym z elementów recepcji a nawet percepcji tekstów kultury. Homo ludens doskonale odnalazł się w konwencji karnawałowej, tyle że obosieczną prześmiewczość zamienił w jednowymiarową zabawowość.

Pierwszym z gościnnych spektakli na tegorocznym KKK był monodram Erica Bogosiana "Czołem wbijając gwoździe w podłogę" w reżyserii Jacka Orłowskiego i wykonaniu Bronisława Wrocławskiego. Podobnie jak pierwsza część Bogosianowskiego tryptyku, czyli "Seks, prochy i rock and roll", zaprezentowana podczas pierwszej edycji KKK, tak i w tym roku Bronisław Wrocławski zdobył owacje. Spektaklu, który wyróżniono kilkoma nagrodami i który po blisko dziewięciu latach od premiery nadal cieszy się powodzeniem na deskach sceny własnej i zapraszających go wciąż teatrów, właściwie nie trzeba recenzować, już dawno obronił się sam. Aktor potrafiący wejść w tak silne relacje z publicznością, iż wytwarza sytuację, w której nad jego wypowiedziami nie czai się widmo sztucznego (w normalnych relacjach międzyludzkich) scenariusza, a wręcz przeciwnie - stają się owe wypowiedzi oczekiwanymi odpowiedziami na postawione uprzednio zagadnienia i zdiagnozowane problemy, za każdym razem (od)grywa inny spektakl. I właśnie ta zdarzeniowość, niepowtarzalność, czy wreszcie performatywność, bo na egzystencję każdego przedstawienia składa się szereg aktów tak ze strony aktora jak i widowni, jest interesującym zjawiskiem wartym analizy i interpretacji (a także kusi, by je ocenić).

Konferansjer/pseudopsychoanalityk/showman. Pojawia się na scenie po zapaleniu świateł. Ale scena nie jest mu potrzebna, swobodnie porusza się wśród widowni, a mimo dość jasnego i rozproszonego oświetlenia skupia na sobie uwagę. Silny tembr głosu równoważy groteskowe ubranie. Dzięki tej śmieszności i karykaturalności utrzymanych w ryzach odgórnej powagi, która zaledwie krótkimi i subtelnymi przebłyskami daje o sobie znać, obserwujemy coś w rodzaju stand-up comedy w Brechtowskim wydaniu. Konferansjer, apelując o obudzenie wewnętrznego dziecka, wprowadza nas w nasz własny świat, dając szansę obejrzenia go w dystansie niekoniecznie krzywego zwierciadła. Szkoda tylko, że, sądząc po jej reakcjach, publiczność będąca w szampańskim, iście karnawałowym nastroju, poczęstowana wytrawnym winem, nie zdołała odróżnić (tragi)komedii od kabaretu.

Szczęśliwy ojciec rodziny. "Pan w żółtym krawacie" decyduje się zejść i ze sceny podzielić się z współuczestnikami tej osobliwej sesji terapeutycznej samozadowoleniem, w jakie wprawia go ślicznie urządzony domek i niedzielne spacery z rodziną. Oczywiście nie stroni od obcowania z wysoką sztuką, jaką są dla niego filmy z Meryl Streep i rewie gwiazd na lodzie. Ta postać została chyba najbardziej przez Wrocławskiego przerysowana, a to przez brak rozszczepienia na karykaturę i postępujący za nią komentarz, ale zupełne zespolenie się z tą pierwszą. Nic w tym dziwnego, skoro "pan w żółtym krawacie" jest najbardziej uniwersalnym z bohaterów spektaklu i tylko jego całkowite wyśmianie zapobiegło procesowi projekcji-identyfikacji. Miało to jednak tym razem odwrotny skutek, bo salwy śmiechu na widowni mogły świadczyć o tym, że poprzez ten efekt obcości publiczność nie dostrzegła niepokojącego podobieństwa między przeciętnym konsumentem dóbr kultury a wykpionym przez Wrocławskiego nieszczęśnikiem.

Skrajny prawicowiec, homofob, szowinista. Wchodzi na scenę, wita się z pierwszymi rzędami i dzięki wygłoszeniu kilku zdroworozsądkowych poglądów zyskuje sobie ich poparcie. Jednak stopniowo ujawnia swoją charyzmę, bezpośrednimi zwrotami wbijając poszczególnych widzów głęboko w krzesła i przekonując ich do swoich najbardziej radykalnych haseł. Gdy już zdobywa "rząd dusz", pozwala sobie sprawdzić, na ile może sterować reakcjami widowni. Okazuje się, że znacznie - kilka ruchów dłonią i publiczność jest ubawiona jak po najdoskonalszym dowcipie.

Narkoman. Jego wewnętrzne dziecko okazuje się najbardziej wrażliwe, współczynnik empatii na widowni wzrasta. Nawet, kiedy Wrocławski zaczyna pastwić się nad tą postacią, szydząc jednocześnie z niej, jak i ogarniętej współczuciem widowni, wśród publiczności utrzymuje się zainicjowany na początku tej sceny nastrój umiarkowanej powagi.

Te i inne postaci Wrocławski kreuje jako odrębne charaktery, co do których różnorodności nie mamy wątpliwości. Nie ucieka się przy tym do skomplikowanej charakteryzacji czy wyszukanych kostiumów, polegając jedynie (a może "aż") na doskonale zsynchronizowanej grze gestów, mimiki i głosu. Ta bogata różnorodność ludzkich przywar zamknięta jest w ramę - spektakl kończy, jakżeby inaczej, złotousty konferansjer. Podsumowuje odbyte na scenie sesje terapeutyczne jedynym przykazaniem miłosierdzia praktykowanym przez konsumenta: "nie jestem obojętny, więc jestem". Szlachetna to sentencja, według której współczucie to miara człowieczeństwa i wyznacznik istnienia. O ile oczywiście puści się w niepamięć fakt, że zostało ono wywołane wiadomościami telewizyjnymi i jego jedynym efektem jest przekazywanie pięciu dolarów rocznie na głodujące w Afryce dzieci. A łatwo można o tym zapomnieć, gdy funkcję sumienia przejmą newsy i fragmenty reportaży. Ta zmiana percepcji, o której mówi każda z postaci, widoczna jest również na zewnątrz fabuły w relacji widz - przedstawienie. Społeczeństwo spektaklu, dla którego przejście od polskiego talk do amerykańskiego show, by posłużyć się nieco medioznawczą kategorią, stało się naturalną, a wręcz oczekiwaną koleją rzeczy, nastawione jest na fragmentaryczność i atrakcyjność, a to pozwala mu na uczynienie z co zabawniejszych kwestii bezmyślnie powtarzanych "hasełek". Pozostaje jednak nadzieja, że skoro karnawał przedstawia odwrotną stronę życia, to Katowicki Karnawał Komedii wnosi zaledwie chwilowe rozpasanie wrażliwości odbiorczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji