Artykuły

Angelologia i biurokracja

O Katowickim Karnawale Komedii pisze Marzena Kotyczka z Nowej Siły Krytycznej.

Jeśli Anioł Stróż się ucieleśnia i zaczyna ostrzegać swojego podopiecznego przed następstwami jego czynów, to musi mieć ku temu poważny powód. A czy może istnieć poważniejszy powód niż nieszczęśliwa miłość? Tego typu retoryczne pytania zapowiadały, że "Szczęśliwy dzień" zaprezentowany w ramach II Katowickiego Karnawału Komedii spełni wszystkie wyznaczniki gatunku szczególnie faworyzowanego na tym festiwalu.

Mamy bowiem i szczęśliwe zakończenie, nomen omen "Szczęśliwego dnia", i wszelakie rodzaje komizmu. Niestety, happy end sprawia, że gatunek "komedia" w przypadku sztuki Andrzeja Chichłowskiego został niepokojąco dookreślony przez przymiotnik "romantyczna", a to połączenie nie ma dobrych konotacji ani w polskim teatrze ani kinie (zwłaszcza to drugie pozbawia nadziei na zmianę obecnego stanu rzeczy). Natomiast gagi, z których pozlepiane są dialogi, powodują w widzu wrażenie, że nie mamy do czynienia ze spektaklem, ale kolejnym serialem na licencji USA.

Anioł Stróż (Marek Siudym), ku zaskoczeniu własnemu jak i swego podopiecznego, personifikuje się, a jego ciało astralne przeobraża się w ciało z krwi i kości. Z pomocą Ryszarda, artysty-malarza, przekonuje się jak to jest żyć w ludzkiej skórze. A łatwo być człowiekiem (może zbyt łatwo?) - należy po prostu dobrze zjeść, pić odpowiednie trunki, a dla higieny psychicznej od czasu do czasu porządnie zakląć. Ponadto, co oczywiste, ludzie są o wiele szczęśliwsi od istot niebieskich, chociażby dlatego, że są świadomi istnienia płci przeciwnej i potencjalnej radości życia, którą ona wprowadza w ponurą egzystencję samotnika. Na domiar złego, jak się okazuje w ostatniej scenie, anioły i hierarchia niebieska stanowią kontrast dla przyszłego sielankowego życia młodej (przynajmniej połowicznie) pary. Struktura władz niebieskich przypomina relację w wielkiej korporacji i to wyjętą wprost z koszmarnego snu amerykańskiego prawnika. Anioł Stróż nie jest bratem mniejszym, ale "małym bratem", a Wielki Brat obserwuje jego poczynania z góry. Można zapewne mówić o odwróceniu motywu - tym, co warte naśladowania, staje się prosty i czysty związek dwojga ludzi, zaś to, co wieczne, jest zaledwie marnym odbiciem idei, jaką jest cywilizacja ludzka - również wątpliwej wartości. Tylko nie wiadomo, w imię czego dokonano tego przewartościowania. Nawet nie w imię komizmu, bo opędzający się w końcowej scenie od dyskotekowych światełek (w domyśle - przyszłych adeptów sztuki antropomorfizacji) Marek Siudym, jeśli powoduje jakąś reakcję związaną z komizmem, to zaledwie uśmieszek politowania.

Nie chcę jednak deprecjonować udziału Marka Siudyma w spektaklu. W porównaniu z odtwórcą drugiej roli męskiej, a zarazem reżyserem "Szczęśliwego dnia", czyli Andrzejem Grabarczykiem, potrafił on przynajmniej w niektórych scenach, zwłaszcza tych solowych, zagrać przekonująco. "Jego" Anioł Stróż bynajmniej nie zaprzecza manifestacyjnie głoszonemu wiekowi, który według anielskiej metryki ma liczyć przeszło trzy tysiące lat. Drobny, acz skuteczny lifting został uzyskany dzięki kostiumowi w postaci śnieżnobiałego garnituru. Zapowiadany "specjalny" udział Jana Kobuszewskiego nieco rozczarowuje zaledwie "boskim" głosem z taśmy.

Wprowadzając dziś do sztuki, nie tylko tej teatralnej, motyw anioła, należy robić to bardzo ostrożnie i w miarę możliwości umiejętnie. Wielokrotnie eksploatowany skrzydlaty opiekun, stał się w najlepszym przypadku symbolem sentymentalności, w najgorszym - kiczu. A jak pokazał przypadek "Szczęśliwego dnia" trzecia możliwość, bywa czasem poza zasięgiem twórcy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji