Artykuły

Zabawa "Lalką"

"Lalka" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Anna R. Burzyńska w Tygodniku Powszechym.

Przejściu od świata arystokracji do świata celebrytów towarzyszy w "Lalce" Wiktora Rubina ukazanie drogi od olśnienia kapitalizmem, do bolesnego nim rozczarowania.

Od lat marzyło mi się, żeby ktoś B wystawił w Polsce "Lalkę", tak jak Frank Castorf wystawia w Berlinie dzieła Dostojewskiego: nie podchodząc do tej powieści na klęczkach, ale przepuszczając ją przez teatralną maszynkę, zmieloną wraz z tym wszystkim, co przyniósł ostatni wiek - wojnami i totalitaryzmami, rozwojem technologicznym i popkulturą, globalizacją i władzą mediów. Żeby ktoś zrobił przedstawienie, w którym współtworzący spektakl na równi z inscenizatorem aktorzy daliby książkowym postaciom swoje twarze i emocje, grając ostro, prowadzeni impulsami, a nie partyturą kroków, gestów i stów. Cóż z tego, że Martin Wuttke, genialny aktor Castorfa, z racji wieku i wyglądu nijak nie pasuje do powieściowego wizerunku Myszkina czy Raskolnikowa - dla mnie już zawsze protagoniści Dostojewskiego będą mieli jego twarz. "Lalka" Wiktora Rubina nie ma takiej mocy, ale przyznać trzeba, że reżyser plany miał ambitne i walczył do końca, by je zrealizować.

Wiem, że porównywanie młodego reżysera do jednego z najważniejszych europejskich artystów teatru nie jest fair, ale sam Rubin, którego dotychczasowe spektakle robiły wrażenie sprokurowanych przez pilnego ucznia bryków z tego, co dziś najmodniejsze w teatrze, teorii kultury i myśli polityczno-społecznej, takie zabiegi prowokuje. Choćby dlatego, że tak wiele jego wyborów repertuarowych sugerowało wędrówkę po śladach kontrowersyjnego niemieckiego mistrza: "Tramwaj zwany pożądaniem", "Terrordrom" "Cząstki elementarne". Od razu podkreślić należy, iż "Lalka" jest przedstawieniem zdecydowanie lepszym, dojrzalszym i znacznie bardziej złożonym niż dotychczasowe produkcje Rubina. Co nie znaczy, że wolnym od ich ułomności.

Wokulski (Bartosz Porczyk) jest zaskakująco młody, subtelny, urodziwy; wygląda raczej jak zbuntowany student malarstwa niż wschodzący rekin finansjery, nie wspominając już o powieściowym zgorzkniałym, starzejącym się mężczyźnie o "dzikiej twarzy" i czerwonych rękach. Z rajskiej dziedziny szlachetnych wartości takich jak miłość, dobro, prawda, praca, dążenie do ideału zostaje wrzucony wprost w świat dzisiejszej arystokracji-celebrytów i - inaczej niż Rzecki (Michał Chorosiński), który zrejterował przed współczesnym światem w ultrakonserwatyzm - usiłuje znaleźć w nim swoje miejsce. A raczej - znaleźć samego siebie, określić swoje cele, priorytety; przygwoździć swoje "ja", które nieustająco się wymyka, rozpływa w obsesyjnych obrazach, cytatach, kliszach. To koncepcja spójna i konsekwentnie realizowana, jednak szkoda trochę niewątpliwego talentu Porczyka, który właściwie nie ma co grać: przypadła mu bowiem niewdzięczna, nieefektowna rola everymana, człowieka bez właściwości, przez którego przepływają słowa, zdarzenia i emocje. Który zarazem śni wspaniały świat miss Izy - i jest śniony, wciągnięty w mechanizm własnych emocji i myśli, w którym przypada mu rola tytułowej lalki, pociąganej za sznurki.

Cały ten wewnętrzny teatr Wokulskiego przełożony został przez Rubina z wielką precyzją i pomysłowością na środki inscenizacyjne. Przed oczami widzów roztacza się wielowymiarowy obraz lęków, nadziei, projekcji bohatera. Wielowymiarowy dosłownie i w przenośni: przestrzeń akcji zamyka się w szklanych klatkach lub rozrasta na całą salę teatralną, otwierające się w głębi wnętrze monstrualnego telewizora umożliwia przechodzenie między poziomami spiętrzonej fikcji, zaś Izabella Łęcka (Kinga Preis) i jej świta uwodzą coraz wymyślniejszymi perukami i strojami, balansując między wulgarnością a perwersyjnym przeestetyzowaniem. Ich gry i zabawy okażą się zabójcze dla tych, którzy nie dopasują się do reguł rozgrywki i nie będą umieli odpowiednio drogo się sprzedać.

Widowiskowy wątek krytyki świata medialnych gwiazdek nie znalazł jednak osadzenia w pogłębionej refleksji. Tak jak we wcześniejszych spektaklach Rubina, zjawisko kultury masowej potraktowane zostało czysto instrumentalnie i płasko - jako symbol fałszu i głupoty, nieomal naczelne zagrożenie dla ludzkości (upodobanie polskich reżyserów do wprowadzania na scenę karykatury pokazów mody haute couture jako symbolu zgnilizny moralnej i estetycznej więcej mówi o naszych kompleksach narodowych niż niejedno studium socjologiczne). Zaproszenie do pracy przy "Lalce" Klatowych współpracowników, Mirka Kaczmarka i Maćko Prussaka, bezwzględnie wyostrza przepaść, jaka dzieli w tej kwestii Rubina od Castorfa i Klary, których najbardziej olśniewające spektakle prowadzą finezyjną, wirtuozerską, erudycyjną grę z popkulturą - bynajmniej nie posiadającą jedynie oblicza Michała Wiśniewskiego.

Na szczęście kult tandetnych bożków telewizyjnego ekranu to nie jedyny wątek przedstawienia, dzięki czemu wrocławscy aktorzy mają szansę wykazania się umiejętnością płynnego przechodzenia od groteski do rodzajowości, od ironii do błazenady (na szczególne wyróżnienie zasługują Krzesisława Dubielówna jako Prezesowa i Helunia oraz Wojciech Ziemiański jako Łęcki). Dzięki ryzykownemu, bo nazbyt dziś oczywistemu, przywołaniu "Strachu" Grossa dotkliwy ciężar zyskuje wątek żydowski; symbolicznej transformacji od świata arystokracji do świata celebrytów towarzyszy zaś ukazanie równoległej drogi od olśnienia możliwościami, jakie daje kapitalizm, do bolesnego nim rozczarowania. Kwestia ta przedstawiona została w nieoczywisty i przewrotny sposób. To, co zrazu wydaje się gorliwym biciem w nie swoje piersi, fałszywie brzmiącą deklaracją przejęcia się twórców losem sierotek, alkoholików i niedostających premii pracowników fizycznych, okazuje się grą z wątkami społecznymi zawartymi w powieści, gdzie praca, pieniądze, awans społeczny czy dobroczynność nie są wcale pojęciami, którym przyznano raz na zawsze jednoznaczne wartości.

Niestety, kluczowa dla spektaklu scena, w której wijąc się po scenie, Wokulski wygłaszać będzie wziętą z "Gazety Wyborczej" niekończącą się litanię imion harujących za głodowe stawki osób, czemu towarzyszą cyniczne czy tylko rzeczowe komentarze otaczających go postaci, nie wywołuje odpowiedniego wrażenia. Po raz kolejny zemściła się na Rubinie jego skłonność do zatrzymywania się w pół drogi. Wprawdzie rozbija się iluzję teatralną, ale tylko częściowo; widzów niby wciąga się w akcję, ale nie mają oni realnej możliwości wpływania na spektakl; prowokacje nie przekraczają granic dobrego smaku, a wszystko jest tak mile dla oka i ucha, iż skutecznie odciąga uwagę od ważnych kwestii poruszonych przez reżysera. Efekt jest taki, że między sceną a widownią wyrasta wysoki mur obojętności, a po dwóch i pół godzinach spektaklu nie tylko publiczność, ale i aktorzy są już tak rozleniwieni, że potrzeba byłoby trzęsienia ziemi, by ich poruszyć. I niewiele pomoże fakt, że finalne sceny są naprawdę świetnie wymyślone, gorzkie i niejednoznaczne. W tej sytuacji spektakl ma nie większą siłę sprawczą niż gest Wokulskiego, w odruchu bezradnego buntu, krańcowej rozpaczy i rozczarowaniu rozbierającego się do naga. Ponowoczesna zabawa "Lalką" - i niewiele ponad to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji