Artykuły

Nie tędy droga

Zbyt wielką wagę przywiązuję do działalności Teatru Śląskiego im. St. Wyspiańskiego w Katowicach, zbyt cenię aktorów z tego zespołu, zbyt wielki mam szacunek dla prac reżyserskich Jerzego Jarockiego i scenograficznych Józefa Szajny, żeby pominąć milczeniem omylną, moim zdaniem, inscenizację "Franka V" Durrrenmatta w tym teatrze. Trudno milczeć także z tego względu, że tym razem omyłki są bardzo uchwytne, a typowe dla wielu przedstawień w teatrach polskich w ogóle, a nie koniecznie dla danego spektaklu na danej scenie. Chciałbym więc, żeby dzwonki alarmowe, które zaraz uruchomię, zabrzmiały w uszach nie tylko realizatorów omawianego widowiska.

Podstawowym warunkiem trafnej inscenizacji jest znalezienie właściwego klucza dla danego dzieła. Jeżeli klucz nie pasuje - ramek się nie otworzy, można najwyżej wyłamać drzwi. "Opera bankierska" Durrenmatta "Frank V" jest utworem dość żartobliwym, choć w stylu ironiczno-makabrycznym, ale nie tragedią. Durrenmatt pisząc tę sztukę miał oczywiście w pamięci dzieła Brechta, zwłaszcza "Operę za trzy grosze" i "Arturo Ui", ale jest zbyt wielkim kpiarzem, żeby nie przedrzeźniać prostoduszniejszego od siebie mistrza. Naśladowanie ekspresji brechtowskiej w inscenizacji i grze tej bądź co bądź drwiącej opery - buffo prywatnego banku jest źle zaadresowane. Jest borowaniem głębi w poszukiwaniu złóż, których w utworze nie ma. Ach, Jak często nasi reżyserzy próbują posługiwać się utworami o innej myśli przewodniej do wyrażenia treści, które sami mają na oku!

Zapominając o tym, że inscenizacja powinna być przede wszystkim służebna względem myśli, autorskiej - dokonuje się często brutalnych cięć tekstu, które kaleczą wątek. Wyrzucenie w przedstawieniu katowickim dwu postaci bardzo ważnych, mianowicie fabrykanta zegarków i właścicielki hotelu, a co za tym scen, w których naocznie pokazuje się jak kiepskie interesy robi bankrutujący gangsterski bank, odebrało sztuce dużo smaku. Zamiast unaocznienia, jak gangsterzy bankrutują, pozostaje opowiadanko o tym. Dodajmy, że zwłaszcza właścicielka ubezpieczonego od ognia hotelu Apolonia Streuli jest postacią bardzo zabawną i brak jej odbiera przedstawieniu część komiki, tak nieodłącznej od tego żartobliwie makabrycznego utworu.

Aktorzy mogą dostawać zadania trudne, ale wykonalne. Opera bankierska "Frank V" jest sztuką w dużych partiach śpiewaną. Nie wystarczy dobra muzyka, orkiestra i jej kierownictwo. Trzeba także, by aktorzy należycie śpiewali. Oczywiście, nie każdy aktor dramatycznym ma odpowiadnie kwalifikacje wokalne. Z drugiej strony "Franka V" nie wykonają śpiewacy specjaliści, którzy nie mają odpowiedniego wyszkolenia aktorskiego. Umówmy się jednak, że przynajmniej znaczna część osób wprowadzonych na scenę przy tej sztuce powinna mieć opanowaną sztuke śpiewu na poziomie chórzystów operowych. Jeżeli zaś reżyser uzupełni przedstawienie scenami wybitnie ruchowymi - jak na przykład rozmowa w czasie przejażdżki na rowerach - należy się liczyć także ze stopniem wyszkolenia akrobatycznego i pantomimicznego wykonawców.

Scenografia powinna być służebna sztuce, a nie mijająca się z jej charakterem. Styl scenograficzny Józefa Szajny, daje efekty zaskakujące, a więc ciekawe, póki się nie opatrzy. Scenografia do "Franka V" zarówno Ewy Starowieyskiej i Konrada Swinarskiego w warszawskim przedstawieniu, jak Jadwigi Pożakowskiej w gdańskim są rzeczowymi propozycjami spojrzenia na temat. Natomiast scenografia Józefa Szajny w Katowicach jest nie z tego zdarzenia, to znaczy nie ze świata wprawdzie bankrutów, ale jednak multimilionerów i to w mocnej szwajcarskiej walucie, jakimi są bohaterowie sztuki.

Pomysł z krematorium jest wbrew tekstowi, gdzie mowa o oddawaniu prochów ziemi. Odkrycie synka i córeczki bankiera, że w grobie nie spoczywa ich tatuś, staje się przez to trudne do wytłumaczenia. Łapska grabarza-kapłana należy przekazać inscenizatorom sztuk Mrożka. Nożyska palonych w krematorium odesłać raczej inscenizatorom jakiejś sztuki na tematy martyrologiczne. Gigantyczną postać Prezydenta Państwa zostawić dla bajek Szwarca. U Durrenmatta nawet Szef Państwa to wszechpotężnie bezradny i bezradnie wszechpotężny człowieczek, a jeśli pajac - to ludzki pajac, a nie olbrzymia rzekomo niesamowita kukła, która wbrew zamiarom inscenizacyjnym nikogo nie przeraża w katowickim widowisku.

Ufam, że z tej szczerej krytyki będzie miał Teatr Śląski im. Wyspiańskiego więcej pożytku niż z przemilczenia. Po coś się stawia znaki ostrzegawcze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji