Artykuły

Ostatni wielki uwodziciel

Na retrospektywnej wystawie największe wrażenie robi sam Adam Hanuszkiewicz, jego niezwykła twarz i sylwetka nadające właściwy wymiar słowom "amant" oraz "bohater romantyczny" - pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Dziś wernisaż "Adam Hanuszkiewicz - twórca Teatru TV" w Muzeum Teatralnym w Warszawie.

Adam Hanuszkiewicz milczy. Od 2005 r. nie wyreżyserował przedstawienia, przestał pojawiać się publicznie. I trudno liczyć, że ową ciszę przerwie. Dlatego poświęcona artyście wystawa w warszawskim Muzeum Teatralnym i towarzyszący jej album są ważnym przypomnieniem. O twórcy, który dał powojennemu teatrowi w Polsce niepowtarzalną barwę.

Był rok 2001, wczesna wiosna chyba. Jako miody krytyk pracowałem w dzienniku "Życie". Kilka dni wcześniej w gazecie pojawiła się moja recenzja spektaklu "W imię ojca Strindberga". Adam Hanuszkiewicz wyreżyserował go w stołecznym Teatrze Nowym, swoim zwyczajem na nowo opracował też tekst "Ojca" Strindberga i zagrał główną rolę. Pisałem w owej recenzji, że choć przedstawienie uważam za nieudane, Hanuszkiewicz ma w nim momenty przejmujące. Mając w pamięci "Taniec śmierci" także Strindberga w Narodowym - pierwszy od lat wielki spektakl artysty i pierwszą od dawną tak wstrząsającą jego rolę - konkludowałem, że zagadka Hanuszkiewicza pozostaje nierozwiązana. Wróciłem do Hanuszkiewicza, liczyłem na dalszy ciąg.

Zatem siedziałem sobie wiosną osiem lat temu w redakcji "Życia" i odebrałem telefon. W słuchawce najpierw cisza. A potem niski głos. - Hanuszkiewicz mówi. Ja wiedziałem, że pan i ci inni (tu padło kilka nazwisk kolegów po piórze) w końcu to wszystko odwołacie.

Mocno przejęty próbowałem tłumaczyć, że swymi tekstami nie chciałem wyrządzić mu krzywdy, że krytyk ma prawo do polemiki z dziełem. Ale on chyba już nie słuchał. A we mnie zasiał niepewność. Boje Hanuszkiewicza z krytyką trwały przecież od początków jego reżyserowania. Wtedy i mnie się zdało, że zbyt ostro sobie z teatrem Hanuszkiewicza poczynałem. Dziś wiem to ponad wszelką wątpliwość. Dlaczego? Bo za przedstawieniami tego właśnie artysty czasem tęsknię. A jego mniej utalentowanych epigonów odnajduję w wielu twórcach z pierwszej linii dzisiejszej polskiej myśli inscenizacyjnej. Tylko że często brakuje im rozmachu Hanuszkiewicza, jego bezczelności, przekonania o swojej racji. On wiedział, jak uwodzić publiczność. Obecnym jego naśladowcom tej umiejętności zbyt często brak.

Trafiłem na końcówkę Adama Hanuszkiewicza. Pamiętam jego Teatr Nowy (objął go w 1990 r.), dwa przedstawienia według Woodyfego Allena w Studio. Pamiętam niespożytą energię, z jaką próbował wychodzić do widowni, grając w Łazienkach w Teatrze Na Wodzie. A z drugiej strony, kiedy przejrzy się repertuar z tego okresu, widać, że artysta nie ma już w sobie pasji do wytyczania nowych szlaków. Woli sięgać po tytuły sprawdzone, wystawiać je po raz kolejny. Utrwalać zatem własny kanon budowany na dziełach romantyków, pozytywistów, neoromantyków, wzbogacanych czasem trawestacjami twórczości Gombrowicza. Wcielać się w rolę nie tyle reżysera, ile demiurga swego teatru dającego sobie prawo do wprawiania w ruch, zatrzymywania i komentowania na bieżąco scenicznych wydarzeń. Stąd na ostatnim etapie twórczości Hanuszkiewicza tylejest widowisk kompilacyjnych czy to składanych z wierszy Mickiewicza, czy z fragmentów autora "Ślubu". Były to zwykle spektakle o charakterze jawnie edukacyjnym, reżyser i autor scenariusza sam sobie przeznaczał w nich rolę narratora, specyficznego mistrza ceremonii, wprost publiczności w oczy wykładającego przesłanie inscenizacji Czasem próbował przypominać, że to do niego przez lata należało wytyczanie trendów, otwieranie drzwi. Teraz to jednak nie miało już dawnej siły, nie wystarczało, by teatr Hanuszkiewicza znów wywoływał prawdziwe spory. Musical z "Moralności pani Dulskiej"? I co z tego. Fredrowski "Mąż i żona" czytany poprzez erotykę, z odrobiną nagości na scenie? W porządku, ale i to było o wiele za mało.

Dlatego siedząc na widowni zwykle Teatru Nowego, miałem przeczucie, że siła samej obecności Adama Hanuszkiewicza na scenie zdecydowanie przerasta kształt inscenizacyjny jego spektakli przez niego samego projektowany. Reżyser próbował udowadniać raz za razem, że nie stracił społecznego słuchu, że wciąż jak mało kto wącha swój czas. Jednak chwile, kiedy przez inscenizatorskie tricki artysta puszczał oko do publiczności, próbował zaspokajać na siłę jej gust (w dodatku chyba nie oceniał go zbyt wysoko), często budziły zażenowanie. Liczyły się te momenty, kiedy twórca wyłączał teatralną machinę. Stawał sam na scenie, mając po swojej stronie tylko słowa Mickiewicza albo Gombrowicza, które traktował jak własne. I mówił albo czytał. To wystarczało, przyćmiewało poprzednie lawiny efektów i grepsów. A Hanuszkiewicz po raz kolejny objawiał niezwyczajną charyzmę. I chyba jej dziś mi najbardziej brakuje.

Wystawa w warszawskim Muzeum Teatralnym i wydany przy tej okazj i album stanowią zatem ważne przypomnienie. I ekspozycję, i książkę opracowali przede wszystkim Xymena Zaniewska i Mariusz Chwedczuk, którzy współtworzyli plastyczny kształt wielu spektakli reżysera. Dlatego można powrócić dzięki fotografiom do najważniejszych inscenizacji Hanuszkiewicza - czy to z Teatru Narodowego (Goplana Bożeny Dykiel na hondzie w "Balladynie"), czy z Teatru Telewizji, czy z zagranicznych scen. Jest trawa i psy z "Miesiąca na wsi" Turgieniewa z Małego, jest Andrzej Nardelli jako uwięziony w drabinie Kordian. Ślad po teatrze, którego już nie ma.

A jednak największe wrażenie w owych zapisach teatru Hanuszkiewicza robi po latach sam Hanuszkiewicz. Jego twarz nie do pomylenia z żadną inną, jego wyprostowana sylwetka nadająca właściwy wymiar słowom "amant" czy raczej "bohater romantyczny". Znów - nie zobaczycie dziś w teatrze takich twarzy.

W wywiadzie nagranym przez szefa warszawskiego Teatru Na Woli Macieja Kowalewskiego w ubiegłym roku powiedział Adam Hanuszkiewicz zdanie wstrząsające: "Życie trwa krótko, czekanie na śmierć długo". Wobec takich słów i milczenia artysty wystawa i album mają znaczenie pożegnalne. A jednak nie warto mu się poddawać. Lepiej przypomnieć sobie twórcę bez fałszywej skromności nazywającego siebie "ostatnim kolorowym facetem w tej branży".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji