Artykuły

Praca mnie kocha od dziecka...

- Gdzie jest napisane, że ma się obchodzić tylko okrągłe rocznice? Dostałem w prezencie od dyrektora Jasińskiego na jeden dzień Teatr STU, zatem postanowiłem to wykorzystać i zafundować sobie benefis - opowiada JACEK WÓJCICKI, artysta Piwnicy pod Baranami.

JACEK WÓJCICKI o nieokrągłych jubileuszach i dzisiejszym benefisie w przeddzień 49. urodzin.

Mówili o Tobie "Radyjko", "Kiepurek", ostatnio występowałeś jako "Pan Tenorek" - same zdrobnienia...

- To takie krakowskie - jajeczko, chlebuś, bułeczka, wódeczka.

Ale te spieszczenia mają w sobie i ton kpiny...

- Wiesz, jak to było w Piwnicy pod Baranami - tam wszystko musiało mieć wydźwięk lekko kąśliwy, zatem zdążyłem się oskorupić. Poza tym mam duże poczucie humoru na własny temat.

I pięćdziesiątkę na karku.

- Na razie kończę 49 lat, co będzie okazją do mojego benefisu. Są zresztą i inne powody: 39 lat pracy na scenie, a debiutowałem w legendarnych "Dziadach" Swinarskiego, i 27 lat od zrobienia dyplomu PWST.

Ale premiera "Dziadów" odbyła się w lutym 1973, zatem przed 36 laty. Też nieokrągła rocznica...

- A gdzie jest napisane, że ma się obchodzić tylko okrągłe. A tak naprawdę to dostałem w prezencie od dyrektora Jasińskiego na jeden dzień Teatr STU, zatem postanowiłem to wykorzystać i zafundować sobie benefis. Teraz, z powodu kryzysu, wszyscy zastanawiają się, w co inwestować - w złoto, w nieruchomości, w walutę...? A ja postanowiłem zainwestować w siebie. Na szczęście kilka osób mi pomogło, zatem sam w finansowe tarapaty może nie wpadnę. Od paru lat marzył mi się koncert, na który bym zaprosił przyjaciół i znajomych - lekarzy, którzy mnie leczą, prawników, którzy mi pomagają, w ogóle rozmaite życzliwe osoby, byśmy się mogli wspólnie zabawić. W końcu mamy karnawał. Jak mi się spodoba, może będę urządzał sobie benefisy co rok. Mógłbym dzięki temu trafić do Księgi Guinnessa. Na razie staram się pobić rekord inny; zmieścić w STU wszystkich, których chciałbym gościć!

Zaprosiłeś też innych artystów, którzy z Tobą wystąpią.

- Beatę Rybotycką, Annę Szałapak, Zbigniewa Wodeckiego, Andrzeja Sikorowskiego, Zbigniewa Preisnera, Grzegorza Turnaua, no i Marka Pacułę, z którym ten wieczór poprowadzimy.

A gdybyś miał nieograniczone możliwości i mógł zaprosić gwiazdy zagraniczne, to...?

- Trudne pytanie. Moja ukochana ABBA od lat nawet na zaproszenia rządów krajów nie reaguje, Frank Sinatra nie żyje. O, Barbrę Streisand i włoską sopranistkę Cecylię Bartoli. I jakąś dużą orkiestrę...

A propos ABBY, ile razy oglądałeś film "Mamma mia"?

- Dwa, w kinie, oczywiście śpiewając razem z wykonawcami. Wszyscy się na mnie patrzyli, ale nikt nie syczał, bo, nie będę ukrywał, sprawnie to robię. Kiedyś zamawiałem taksówkę, długo czekałem, aż dostanę wiadomość, za ile minut podjedzie, to sobie śpiewałem jakiś przebój ABBY, zapominając, że mam w ręce słuchawkę, aż odezwała się w niej pani: "Pan ma świetny głos, pan powinien śpiewać".

Przeglądając archiwalia przed benefisem przyjrzałeś się własnej przeszłości i...

- ...czasami czerwieniłem się ze wstydu. Co ja wyrabiałem zaraz po studiach w "Spotkaniach z balladą"! Jak ja wyglądałem! Jak własna karykatura.

A nie masz do siebie pretensji, że od lat, nie licząc kolęd i "Pana Tenorka" dla dzieci, nie nagrałeś płyty?

- Fakt, brak mi w tej kwestii kategorycznego imperatywu.

Lat temu wiele miałeś nagrać repertuar Kiepury, podkłady czekają do dziś, potem obiecywałeś nagrać płytę z piosenkami premierowymi. Talent marnujesz.

- Masz rację.

To wiem, a Ty masz coś na swoje usprawiedliwienie?

- Za dużo gram dla miłego grosza. Może wreszcie powinienem zainwestować w swoją płytę, by wydać ją na 50. urodziny...

To co - obiecujesz poprawę?

- Co mam powiedzieć - obiecuję.

A w rocznicę nie wpisujesz chóru chłopięcego Filharmonii Krakowskiej, w którym śpiewałeś...

- Nie, bo to chyba rocznica okrągła. To były wspaniałe lata; pierwsza syrena 103 na krakowskim Zwierzyńcu została kupiona za diety dolarowe z tournée do Libanu i Iranu. Praca mnie kocha od dziecka...

Ty też ją kochasz.

- I to ogromnie! Tylko się do tego, że uwielbiam śpiewać, za bardzo nie przyznaję, bo jeszcze - wiedząc, że i tak bym występował - przestaliby mi płacić.

Jakaś wpadka Ci się przez te lata zdarzyła?

- Nie, jedyne, co mnie dopadało, to choroby gardła, i bywało, że musiałem występ odwołać. Na szczęście mam opinię artysty rzetelnego, nie było zatem podejrzeń, że nadużyłem.

To wykluczone, wiadomo, że Ty owszem, chętnie, ale po występie, nigdy przed.

- We mnie 50 gramów dla tzw. animuszu wzbudziłoby jedynie niepokój, że z tego powodu coś pójdzie nie tak. Za to po występie bardzo proszę - przy miłych trunkach mogę się towarzysko integrować.

Które to są miłe trunki?

- Dobre gatunkowo wódki czyste. Jak się spędziło tyle lat w Piwnicy pod Baranami, to co można lubić. O, w Piwnicy raz się zanietrzeźwiłem w trakcie programu. Byłem słodki i boski, jak mi opowiadano. Sam niczego nie pamiętałem. I to był ten pierwszy i ostatni raz.

Śpiewając w chórze, już byłeś przekonany, że śpiew to będzie całe Twoje życie?

- Nie, choć od dziecka lubiłem śpiewać; stawałem na taborecie i się popisywałem. Teraz też staję na taborecie, ale tylko w duecie podporucznika Eugeniusza Dąmbskiego i Poli Negri, w których się wcielamy z Beatą Rybotycką. Wszystko dla zabawy.

No i dla sławy. Marzy Ci się wielka sława?

- "Wielka sława to żart, książę błazna jest wart...". Kiedyś faktycznie miałem wielkie parcie na to, teraz w pełni mi wystarcza status artysty ogólnie raczej rozpoznawalnego. Niemniej na wszelki wypadek z okazji benefisu dodałem na plakatach i swoje zdjęcie. Ładnie na nim wyglądam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji