Artykuły

(Nie)zła sztuka

O spektaklu "Cavewoman - Kobieta jaskiniowa" w reż. Arkadiusza Jakubika prezentowanym podczas Katowickiego Karnawału Komedii pisze Marzena Kotyczka z Nowej Siły Krytycznej.

"Mężczyzna jest jak kij - ma dwa końce. Na jednym są trzy minuty rozkoszy, na drugim nasze życie, czyli koszmar". Ta prosta jak przysłowiowa budowa cepa definicja męskiego przedstawiciela rodzaju ludzkiego posłużyła bohaterce monodramu "Cavewoman - Kobieta jaskiniowa" do ukucia motta życiowego - znajdować się w miarę możliwości najczęściej na pierwszym końcu.

Jednoaktówka Sigitasa Parulskisa w reżyserii Arkadiusza Jakubika i brawurowym wykonaniu Hanny Śleszyńskiej była ostatnią sztuką zaprezentowaną na małej scenie, czyli scenie Teatru Korez w ramach drugiej edycji Katowickiego Karnawału Komedii, a zarazem ostatnim spektaklem całego festiwalu. Tu na usta ciśnie się komunał o przewrotności tego pozornie niezaszczytnego miejsca. Jednak w przypadku "Cavewoman" użycie go nie do końca byłoby nadużyciem, gdyż spektakl ten najbardziej przypadł do gustu katowickiej publiczności, która nie tylko wyraziła swoje zdanie wielokrotnymi owacjami, ale również oddanymi głosami.

Tytułowa kobieta jaskiniowa, czyli, nomen omen, Ewa w towarzystwie niezbyt wylewnego Pana X (kukła wykonana przez "śląską dziołchę) w ciągu ponad godzinnego show zwierza się publiczności ze swojego, niezupełnie udanego życia uczuciowego. Profesor, który okazał się mężczyzną dość oczytanym, ale z pracą uniwersytecką mającym niewiele wspólnego, odstraszył Ewę swoim faktycznym, cmentarnym fachem. Wieszcz - o ten to potrafił oczarować "puch marny" dopóki w szale megalomanii (przyprawionym nieco papierosem o zapachu podejrzanie przypominającym siano) nie stoczył się pod stół. Władysław-spadochroniarz był bliski ideału, niestety poczucie bezpieczeństwa dawał mu nie tylko zapasowy spadochron, ale i "zapasowa" kobieta. Można by oczywiście wyliczać dalej, wszak wszyscy delikwenci nie zmieściliby się na widowni Korezu Jednak Ewa nie musiałaby szukać pocieszenia w ramionach innych, gdyby nie jej mąż - główny winowajca, którego odejście "spadło na nią jak tsunami". Kto jednak pomyślał, że spektakl toczy się

w, parodiowanym zresztą przez moment przez Śleszyńską, rzewnym tonie znanego talk show, ten jest w błędzie. Bohaterka to twarda sztuka, która niepowodzenia obraca w żart i, gdy zawodzą wszystkie sposoby znalezienia partnera, w myśl zasady "zrób to sam" udaje się do sex shopu

Wbrew pozorom "Cavewoman" nie ma wydźwięku feministycznego. Owszem, Ewa bezlitośnie szydzi z męskich słabości, opowiadając jeden po drugim, często sprośne, dowcipy czy uwydatniając wady wszystkich swoich "byłych". Kobieta niezależna, która potrafi przyznać przed samą sobą, że czasem od mężczyzn oczekuje tylko seksu ("choć nie wiadomo, dlaczego mężczyzn to obraża"), natychmiast kończy swoje show, gdy dzwoni marnotrawny mąż. Ewa jest kobietą jaskiniową nie dlatego, że kieruje się pierwotnymi instynktami, ale ponieważ nie chce wyjść z jaskini i zobaczyć źródła swoich lęków. Nie czuje takiej potrzeby, bo doskonale bawi się cieniami, które zresztą sama podjudza i, choć z fizycznych względów zdaje się to niemożliwe, koloryzuje.

Teatr Bajka zaprezentował spektakl, który idealnie wpisuje się w założenia Katowickiego Karnawału Komedii - powoduje u widowni nieustanne salwy śmiechu. I tu wypada się zastanowić nad swoistym fenomenem tego spektaklu, bo, pomimo świetnej adaptacji do polskiego poczucia humoru dokonanej przez Cezarego Harasimowicza, tekst Parulskisa zdaje się słaby i epatuje wyświechtanymi, seksistowskimi anegdotami oraz niewybrednymi kawałami. A jednak Hanna Śleszyńska potrafiła uczynić obsceniczność sceniczną. Gdy tańczy swój przypominający go-go taniec, by szybko wskoczyć pod kołdrę i zacząć baraszkować z "milusim" Panem X, nie do końca jeszcze wiadomo, czy usta widzów wykrzywił grymas śmiechu czy zniesmaczenia. Udaje jej się przełamać lody po wejściu na widownię i rozmowie z wybranym przez siebie nieszczęśnikiem. Zadaje pytania, improwizuje (udaje, że improwizuje?). I choć przekracza granicę politycznej poprawności, zaprzyjaźnia się z widzem. Strategia II KKK, by postawić na "znane nazwiska", w przypadku "Cavewoman" okazała się słuszna, bo pomimo wielkiego ładunku wulgarności i w słowach i w geście, Śleszyńska potrafi wzbudzić sympatię do swojej bohaterki i uczynić z niej kobietę właśnie zabawną, a nie ordynarną. Jak to robi? Nie wiem, ale ta bezradność mnie bynajmniej nie przygnębia, bo smutek jest ostatnim uczuciem, jakie mogło towarzyszyć widzowi po obejrzeniu finalnego spektaklu II Katowickiego Karnawału Komedii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji