Artykuły

Wyhodowany na sowieckiej piersi

"Tajny współpracownik" w reż. Krzysztofa Langa w Teatrze TV. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Werbowanie przez Urząd Bezpieczeństwa dzieci czy nieletnich brzmi jak koszmarny dowcip. Najnowsza premiera Sceny Faktu Teatru Telewizji "Tajny współpracownik", którą zobaczymy w poniedziałek, oparta na wydarzeniach autentycznych, pokazuje, że bezpieka nie miała żadnych hamulców przy werbowaniu współpracowników. Donosicielstwo nie było obwarowane metryką urodzenia. "Tajny współpracownik" to znakomicie pokazany mechanizm modelowego wręcz "przerabiania" człowieka, jego myślenia, uczuć, wiary, jego tożsamości w wizerunek swego rodzaju niewolnika, którym można sterować, jak się tylko chce.

Formowanie takiego człowieka trzeba zaczynać wcześnie, kiedy jest jeszcze nastolatkiem. Później komuna będzie miała z niego już tylko pożytek, wszak to swój, pewny człowiek wyhodowany na własnej, czyli sowieckiej piersi. I właśnie ów aspekt w tym znakomitym spektaklu uważam za najważniejszy. Bo formowanie osobowości młodych ludzi według sowieckiego wzorca i na użytek władzy komunistycznej dawało tejże władzy to, co najważniejsze: rząd dusz. Formowanie nowego człowieka zapewniało tym samym formowanie nowego, socjalistycznego społeczeństwa opartego na diametralnie innych wartościach, aniżeli chrześcijańskie. I o to przecież Sowietom chodziło od początku. Stąd Katyń, Miednoje, a już po wojnie likwidacja tej najszlachetniejszej tkanki narodu wiernej Bogu i Ojczyźnie.

"Tajny współpracownik" pokazuje historię nastolatka, ucznia gimnazjalnego Mietka Białasa, którego ubecja zwerbowała na tajnego współpracownika w iście - można powiedzieć - instruktażowy sposób. Mietek pochodził z bardzo patriotycznej rodziny. Jego dwaj starsi bracia walczyli w lesie, byli żołnierzami oddziałów niepodległościowych. Jednego z braci, Stanisława, UB zamordował zaraz po wojnie w 1946 roku. Mietek później napisze: "Kiedy miałem 14 lat, przyjechali po mnie z bezpieki. Żołnierze śpiewali wesoło, bo zabili mi brata. Leżał na podwórku bezpiece niegroźny, bo przestrzelony. Kiedy dorosłem, nad grobem brata, podałem mu swą rękę. Ale czasem patrzymy na siebie przez tamto lipcowe podwórko". Pozostał drugi brat - Witold. Nadal walczący w lesie. No i matka, aresztowana za pomoc "bandytom" leśnym. By ściągnąć Mietka na UB i wymóc na nim zobowiązanie do współpracy, wystarczyło odwołać się do pretekstu, jakim była korespondencja od brata Witolda z lasu. Kiedy chłopiec nie chciał ujawnić miejsca pobytu brata, zastosowano schemat pt. "dobry ubek" i "zły ubek". Ten "dobry" odwołał się do wrażliwej, poetyckiej natury Mietka, który czytuje wiersze Broniewskiego, a na zdziwienie chłopca, skąd o tym wie, odpowiada: "My wszystko wiemy". Idąc dalej za Broniewskim, stosuje chwyt ideologiczny: "Towarzysz Broniewski stoi po właściwej stronie. A był kiedyś po niewłaściwej stronie, za Piłsudskim".

Chłopak jednak szybko się uczy i odpowiada w tej samej tonacji: "Tak, wiem, obywatelu kapitanie. Obywatel Broniewski stoi po właściwej stronie". Konwersacja jednak okazała się za mało przekonująca do zwerbowania chłopca. Wkracza do akcji więc drugi ubek, ten "zły", i rozpoczynają się tortury (rzeczywiście, wymyślne, ze słynnym stołkiem odwróconym do góry nogami, gdzie aresztantowi każe się siadać na cienkiej nóżce stołka, a oprawca wgniata ofiarę w ten kołek) i obietnica, że jeżeli podpisze papier o współpracy, matkę wypuszczą z więzienia. Dotąd trzymał się dzielnie, ale ten argument przeważył. Mietek pisze pod dyktando: "Zobowiązuję się jako brat Witolda, członka bandy "Brzaska", współpracować z UB w celu skontaktowania się z bratem Witoldem, a jednocześnie pomóc w likwidacji band działających na terenie powiatu Sokołów. Powierzone zadania przez UB będę wykonywał sumiennie i dla zachowania konspiracji wszystkie moje doniesienia będę podpisywał pseudonimem 'Małachowski'". I tak się zaczęło. Zaprowadził oprawców do lasu, do oddziału, gdzie był jego brat. Na szczęście Witoldowi udało się uciec, ale większość zginęła. Początkowo przeżywał jakoś swoją judaszowską profesję, szybko jednak znieczulił się i coraz bardziej ochoczo donosił, aby się wykazać. Nic to, że każdy donos pociągał za sobą śmierć wielu ludzi, wspaniałych Polaków, walczących z bolszewicką okupacją. Wkrótce uznał, że tak trzeba, aby oczyścić Polskę. Donosił, na kogo popadło - na przyjaciół, którzy mu zaufali. Rozsmakował się w tym do tego stopnia, że zrobił karierę. Towarzysze załatwili mu studia i opiekowali się nim materialnie i zawodowo.

To prawdziwa historia i prawdziwa postać. W spektaklu nosi fikcyjne personalia. Naprawdę nazywał się Czesław Białowąs, mieszkał we Wrocławiu, był pedagogiem, uczył w tamtejszym liceum i ileś roczników młodych ludzi formował. Jak formował? Można się łatwo domyśleć, skoro do końca był towarzyszem partyjnym. A dopiero na krótko przed śmiercią poprosił swoich mocodawców ubeckich o zwolnienie go z obowiązku tajnego współpracownika UB, bo liczne funkcje w pracy organizacyjnej PZPR nie pozwalały mu sprawnie wykonywać zadań. Sprawnie! Znamienne, zmarł 16 grudnia 1981 roku. Ale najbardziej perfidne jest to, że wszystkie te doświadczenia związane ze śmiercią i nieszczęściami ludzi, do których się przyczynił, na których donosił, wykorzystywał jako materiał literacki, na którym zbił kapitał popularności. Był bowiem poetą. Znanym poetą. Należał do ZLP. Drukował w prasie literackiej, wydawał tomiki wierszy. Czytelnicy nawet przez moment nie pomyśleli, że to są wiersze powstałe na niewinnej krwi wielu, wielu ludzi. Do końca życia otoczony był nimbem sławy poetyckiej, w szkole jako nauczyciel był uznawany za autorytet i znakomitego wychowawcę młodzieży. Dla UB był wręcz nieoceniony, dzięki niemu mieli możliwość penetracji środowiska literackiego, nauczycielskiego, a także młodzieży licealnej. Do końca życia nie spadł mu włos z głowy. Chociaż prawie przez całe swoje życie czynił ewidentne zło, szkodził ludziom. To tylko jeden z przykładów. Ile jeszcze jest akt w IPN pokazujących podobne zdarzenia?

Spektakl od strony artystycznej jest bez zarzutu. Mateusz Banasiuk gra podwójne życie Mietka spokojnie, w sposób wyważony. Cała obsada jest w pełni przekonywająca. Ale najlepsza rola należy do Cezarego Żaka - dynamicznie, wyraziście grającego autentyczną postać ppłk. Trochimowicza, szefa bezpieki warszawskiej, przysłanego specjalnie z ZSRS do likwidacji polskiego podziemia niepodległościowego. W roku 1955 powrócił do ZSRS i prawdopodobnie popełnił samobójstwo.

"Tajny wspólpracownik" Cezarego Harasimowicza, reż. Krzysztof Lang, zdj. Adam Sikora, scenog. Andrzej Przybył, kost. Elżbieta Radke, mundury Marek Dzienio, muz. Stanisław Syrewicz, dokumentacja i konsultacja historyczna: dr Kazimierz Krajewski IPN, dr Tomasz Łabuszewski IPN. Emisja 26 bieżącego mięsiąca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji