Artykuły

Emigranci wewnętrzni

- Wystawianie Mrożka dziś jest bardzo trudne, ponieważ współczesny świat rzeczywiście porozumiewa się ze sobą w sposób teledyskowy. U mnie ten tekst Mrożka - niezwykle precyzyjnie skonstruowany, ale też i niezwykle mądry - zostanie uszanowany, ale w tle, w opozycji do niego będziemy mieli do czynienia z klipem, czyli z tą całą otaczającą nas medialną rzeczywistością - mówi reżyser WITOLD MAZURKIEWICZ przed premierą "Emigrantów" w Teatrze Centralnym w Lublinie.

Rozmowa z Witoldem Mazurkiewiczem, reżyserem "Emigrantów" Sławomira Mrożka

Grzegorz Kondrasiuk: Jesteście Panowie z Januszem Opryńskim chyba jedynym dziś teatralnym tandemem reżyserskim. Tymczasem pokazuje Pan w Teatrze Centralnym wyreżyserowanych samemu "Emigrantów" Sławomira Mrożka, w dodatku przygotowanych z aktorami Kompanii Teatr - Jarosławem Tomicą i Michałem Zgietem. Czyżby rozwód - po dziesięciu latach?

Witold Mazurkiewicz: Na pewno nie ma najmniejszych podstaw do mówienia o rozwodzie, mamy z Januszem kolejne wspólne plany na rok 2009. Zresztą i w przeszłości popełnialiśmy już spektakle na własny użytek - Janusz ostatnio "Klątwę" Stanisława Wyspiańskiego w Nadrzeczu, mi z kolei udaje się coś czasem zrobić w Bielsku-Białej. Nazwijmy tą pracę urlopem, krótkim odpoczynkiem. Dodam, że jest ona konsekwencją innego naszego wspólnego pomysłu, czyli Teatru Centralnego. Od lat myśleliśmy o stworzeniu w Lublinie takiego miejsca, gdzie moglibyśmy grać po powrocie do domu z naszych wycieczek po kraju i świecie. Regularność prezentacji sprawia, że ludzie przyzwyczajają się do miejsca, czego nie było do tej pory. Od roku udaje nam się takie miejsce tworzyć, przyzwyczajać do niego publiczność. Stąd też chęć wyprodukowania w Teatrze Centralnym większej liczby premier, obok spektakli Sceny InVitro Łukasza Wit-Michałowskiego czy lubelskich teatrów tańca.

Czym się różni praca na scenie pojedynczego reżysera od pracy wspólnej?

- Jest dwa razy więcej roboty... A tak na poważnie - jest to praca osamotniona, i to zarówno w dobrych, jak i złych aspektach. Kiedy pracujemy wspólnie z Januszem, to jesteśmy w stanie nawzajem ustrzec się przed błędami, przed pójściem w ślepą uliczkę. Nawzajem się obserwujemy, szukamy kompromisu, wyjścia z różnych sytuacji. Jest to sytuacja, kiedy mogę na kimś się oprzeć, mieć do niego zaufanie, ale i się z nim skonfrontować. Natomiast w tym przypadku, w każdej mojej decyzji - jestem sam.

Sławomir Mrożek ma w teatrze status zastanawiający. Uznany za wybitnego, zasila kanon lektur, a jednocześnie - jest mało grany, a już modni reżyserzy młodszego pokolenia unikają go, jak tylko mogą. Jan Klata nazwał jego dramaturgię "papierową", z kolei Agnieszka Olsten stwierdziła, że nikt dziś nie komunikuje się pełnymi zdaniami, tak jak u Mrożka, w związku z tym nie ma sensu go dziś wystawiać. Czy uważa Pan, że ma on dziś, w 2009 roku, coś do powiedzenia młodszej i starszej publiczności przychodzącej do teatru, i do - Teatru Centralnego?

- Nie zgadzam się z Janem Klatą, nie ma w tych dramatach papierowości. Oczywiście, wystawianie Mrożka dziś jest bardzo trudne, ponieważ współczesny świat rzeczywiście porozumiewa się ze sobą w sposób teledyskowy. U mnie ten tekst Mrożka - niezwykle precyzyjnie skonstruowany, ale też i niezwykle mądry - zostanie uszanowany, ale w tle, w opozycji do niego będziemy mieli do czynienia z klipem, czyli z tą całą otaczającą nas medialną rzeczywistością. Emigranci sportretowani przez Mrożka, nie nadążają za nią, i być może właśnie dlatego są emigrantami, bo nie chcą posługiwać się informacyjną papką, ale mową, która niesie za sobą jakiś sens. To są różnice międzykulturowe, o których warto dziś mówić. Ten pożar, o którym ustami bohatera "Emigrantów" mówi Mrożek, używając metafory podpalenia Rzymu przez Nerona, co chwilę gdzieś się zdarza, między innymi z powodów, które powodują emigrację, różnic kulturowych, cywilizacyjnych, zderzania się ze sobą ludzi obcych, wykorzenionych ze swojego środowiska. "Emigranci" są dziś tekstem świeżym, pomimo przeszło trzydziestu lat od powstania. Gdzieś tam w jego głębi zawarte są ostrzeżenia, o których warto mówić. Żyjemy w świecie, w którym każda informacja błyskawicznie obiega świat, ale i w którym podróżować można bez żadnych ograniczeń. Stąd pomysł na ukazanie w tej inscenizacji emigracji wewnętrznej, ucieczki przed tempem dzisiejszego świata.

Tak się złożyło, że znakomity utwór Mrożka spotkał się z bardzo dobrymi aktorami, jakby stworzonymi do obu ról, z arcygenialnymi typami stworzonych w "Emigrantach" postaci, czy też postaw - chama i mędrka. Czy nie miał Pan pokusy obsadzenia Jarosława Tomicy i Michała Zgieta wbrew warunkom?

- Zawsze jest taka pokusa, ale tutaj się jej oparłem. Znam bardzo dobrze Jarka i Michała, idziemy razem właściwie przez całe nasze życie teatralne. Oczywiście chwyt, o którym Pan mówi, byłby dla nich ogromnym wyzwaniem, ale także byłoby to niepotrzebne piętrzenie trudności - i tak już olbrzymich. Trzeba bowiem wiedzieć, że Jarek i Michał wykonali tutaj gigantyczną robotę. Tylko dwie role w całym spektaklu, i prawie dwie godziny na scenie w absolutnej gotowości - to jest dla aktora ogromne wyzwanie. W przypadku Jarka Tomicy wyzwaniem było zgłębienie tekstu roli, który jest gigantyczny nie tylko rozmiarem, ale i niesionymi znaczeniami. Natomiast taki aktor jak Michał Zgiet nigdy nie próbuje grać tylko warunkami. Dla niego wyzwaniem było, żeby nie zagrać tej roli posługując się wyłącznie stereotypem człowieka, który nie czyta, człowieka niewykształconego.

Emigranci, 24-28 stycznia, godz. 19, Sala Nowa Centrum Kultury, ul. Peowiaków 12

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji