Artykuły

Smutny los hrabiego D.

"Dracula" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Hrabia Dracula może nie jest postacią pozytywną czy choćby sympatyczną, niemniej nie zasłużył na taki los, jaki zgotował mu Artur Tyszkiewicz i Teatr im. Słowackiego.

Dracula w powieści to postać intrygująca, wzbudzająca zarówno fascynację, jak i obrzydzenie. W spektaklu Tyszkiewicza nic z tego nie zostało. Dracula (Krzysztof Bauman) wygląda owszem nieco wampirycznie (blady, łysy, w czerni), ale demonicznej - ani żadnej innej - aury nie roztacza. Przechadza się sztywno i z ponurą miną recytuje drewnianym głosem, co tam mu reżyser-adaptator włożył w usta, a wampiryzm jego objawia się głównie drapieżnym przebieraniem palcami. Nie wiadomo czemu (i jak) wpływa na losy pozostałych bohaterów, nie wiadomo też, jaki dramat przeżywa (o ile przeżywa, bo Bauman gra tak dyskretnie, że trudno się zorientować w jego życiu wewnętrznym).

Na tym zagadki się nie kończą - adaptacja powieści Stokera jest zwyczajnie mało czytelna. Tak, jakby Tyszkiewicz przejrzał książkę i wybrał z niej na chybił-trafił kilkanaście scen. Może i nie chodziło mu o sprawne opowiedzenie efektownej historii, tylko o zgłębienie paru tematów? Ale to również się nie powiodło. Dlaczego? Ano przede wszystkim dlatego, że nie bardzo wiadomo, czy to, co oglądamy, jest traktowane poważnie, czy też może z przymrużeniem oka. Wygląda na to, że raczej jest poważnie, tyle że z powodu rozlewającej się szeroko nieudolności reżyserskiej na scenę wkrada się niezamierzony komizm. Takie np. wampiryczne uwiedzenie słodkiej Lucy (Karolina Kominek) przez taniec z tajemniczą postacią wygenerowaną przez Draculę może i byłoby przekonujące, gdyby nie kostium owej postaci - tzw. pajacyk z czarnej koronki. Tancerz obciśnięty (z głową) koronką nie wygląda wcale jak wydobyty z podświadomości demon seksu, tylko jak facet w głupim kabaretowym kostiumie.

Pocięcie powieści na plasterki połączone z kiepską reżyserią skutkuje nie tylko tym, że z trudem orientujemy się, kto z kim, gdzie i w jakim celu, ale i tym, że nie wiadomo, o czym Tyszkiewicz chce opowiedzieć. O samotności skazanego na nieśmiertelność wampira? Nie, bo Dracula pełni w spektaklu jedynie rolę (wątpliwego) ozdobnika. O wampirycznym uwiedzeniu? Może, choć i te wątki potraktowane są zdawkowo - czegoś się owszem dowiadujemy o losach Lucy, Harkera (Krzysztof Piątkowski), Renfielda (Sławomir Rokita), Miny (Anna Cieślak), ale czy reżyser mówi nam o nich coś wykraczającego poza fabułę? Nie, bo postaci są ledwo zarysowane, a ich pogłębianie polega na skłanianiu aktorów do miotania się po scenie. A już próba sztukowania "Draculi" fragmentami "Fausta" jest zupełnie nieudana. Po co nagle mamy głośną muzykę, dymy i miotającego się w nich z niewyraźnym śpiewem na ustach Sławomira Rokitę? Czemuż ten odziany w tandetny kostium wampira człowiek ma być Faustem, a Dracula - szatanem? No, tajemniczy spektakl. Ale naprawdę szkoda czasu na zgłębianie tych tajemnic. Warto za to kupić program i przeczytać zamieszczony w nim esej Marii Janion "Wampir i płeć". Przedstawienie nie dorasta mu do kartek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji