Artykuły

Teatr to nie ja

Zygmunt Hübner (44 lata) znany reżyser i aktor objął w marcu bieżącego roku kierownictwo artystyczne przebudowanego Teatru Powszechnego, który rozpocznie swą działalność w nadchodzącym sezonie. Poprzednio Hübner prowadził sceny na Wybrzeżu i we Wrocławiu. Sześć lat kierował Starym Teatrem w Krakowie.

Sytuacja w teatrze, a też i ostatnie reformy skłaniają do pytania ogólnego: co Pan sądzi o naszych scenach, o scenach warszawskich w szczególności - jak widzi Pan swój teatr , który wnet wystartuje?

Nie jestem samobójcą: ani słowa o scenach warszawskich, natomiast o "moim" teatrze, jeśli przez to rozumiemy Teatr Powszechny, mówić za wcześnie. Nie jestem na tyle bezczelny, a może - pochlebiam sobie - na tyle nierozsądny, żeby parafrazując Ludwika XIV twierdzić, że "teatr - to ja". Teatr to zespół ludzi i właśnie zespół przesądzi o tym, czym będzie Teatr Powszechny.

Skoro jednak zgodził się Pan objąć kierownictwo arystyczne tego teatru, skoro stworzył Pan ten zespól, to musiał Pan mieć jakiś obraz tego teatru. Jakie zatem były kryteria tworzenia zespołu?

Znaczną większość zespołu tworzą ludzie, z którymi już się kiedyś spotkałem w pracy, niektórzy debiutowali u mnie. Proszę jednak nie sądzić, że chodziło mi jedynie o to, aby stworzyć towarzystwo wzajemnej adoracji. Już prędzej zgodzę się na klikę. Klikę bowiem łączy wspólnota interesów i dobra, wzajemna znajomość, a to jest w teatrze potrzebne.

Nie wziął Pan jednak wszystkich, z którymi Pan pracował...

Niektórych chciałem, a nie mogłem - już i tak spotykam się z zarzutami, że rozbijam inne zespoły, co jest wierutną bzdurą, bo gdyby ci ludzie rzeczywiście czuli się c z ł o n k a m i innych zespołów, to by do mnie nie przyszli - innych nie chciałem. Szukałem aktorów organicznych, dla których aktorstwo jest wewnętrzną potrzebą i których ten zawód rzeczywiście pasjonuje. Tych, którzy, jak to określił Stanisławski, "kochają sztukę w sobie, a nie siebie w sztuce". Z nimi można wszystkiego próbować.

Udało się to Panu?

Pyta pan o to, czy tylko tacy znaleźli się w zespole? Chcę wierzyć, że tak. Ale to jeszcze nie znaczy, że nie czekają nas żadne trudności. Bo chociaż ja znam wszystkich, nie wszyscy znają się między sobą, nigdy razem nie pracowali w takim składzie. Teraz spotkali się po raz pierwszy. Jest to dla nas fascynująca przygoda. Ale cóż by to była za przygoda bez odrobiny ryzyka?!

Ma Pan u siebie wspaniałe nazwiska.

Mam wspaniałych ludzi, a to coś więcej niż nazwiska. Dzięki temu nie podzielam troski moich kolegów z innych teatrów, którzy martwią się, kto w Powszechnym będzie nosił halabardę. Rzecz w tym, aby każdy był wykorzystany wedle maksimum, a nie minimum swoich możliwości.

Chciałbym jednak wrócić do początkowego pytania - do pytania o kształt Pana czy też Waszego teatru?

Sądzę, że po tym, co już powiedziałem, rozumie pan, dlaczego tak unikam odpowiedzi na pytanie, jaki to będzie teatr. Będziemy zapewne próbować różnych dróg - szukać tej, którą najlepiej będzie nam się szło. Niczego nie boję się tak, jak przyklejanych z góry etykietek, bo to krępuje ruchy, a nam zależy na tym, żeby nie utracić z miejsca tej swobody, jaką mieliśmy skrzykując się z różnych teatrów do Teatru Powszechnego. Zresztą etykietę przyczepią nam z czasem recenzenci, po co mamy ich wyręczać? Oczywiście, mogę panu powiedzieć kilka ogólników: "współczesny", "problemowy", "idący z duchem czasu", co by tam jeszcze?... Ale chyba nie o to panu chodzi.

Czy w takim razie publiczność nie stanie się przypadkiem ofiarą Waszych poszukiwań?

Czy sądzi pan, że publiczność nie lubi niespodzianek? Że woli z góry wiedzieć, co ją czeka? Po cóż by w takim razie chodziła do teatru?

A jeżeli jednak rozminie się Pan z publicznością?

Sądzę, że rozumiem tę obawę, ale przecież my nie chcemy tworzyć teatru dla elity, w którym przypadkowy widz z biletem kupionym w kasie poczuje się zagubiony. Wręcz przeciwnie! A swoją drogą - i to już nie jest adresowane do pana - czy nie fetyszyzujemy trochę pojęcia "eksperymentu" zrozumiałego tylko dla małej grupy wybrańców? Ta grupa jest wcale spora.

Położenie Waszego teatru, po prostu to, że jest na Pradze, będzie chyba miało wpływ na przekrój publiczności?

Powiada się, i nie bez racji, że dla dobrego teatru nie ma złej lokalizacji. Co zresztą wcale nie znaczy, abym lokalizację Teatru Powszechnego uważał za złą! Rzecz jasna, trzeba zawsze pamiętać o najbliższych sąsiadach i my na pewno o nich nie zapomnimy. Ale nie chcemy być li tylko teatrem dzielnicowym; to powinien być teatr dla Pragi, do którego będą przyjeżdżać ludzie z Warszawy lewobrzeżnej. Muszę się tu jednak zastrzec: sformułowanie ma sens tylko wtedy, jeśli rozróżniamy "Pragę" i "Warszawę" w sposób tradycyjny, który pokrycia w rzeczywistości już nie ma.

Czy to, co Pan mówi, to deklaracja ludowości, populistyczności Waszego teatru, jak i wyraz nadziei, że te właśnie ludowość i populistyczność staną się atrakcyjne dla widza z Warszawy lewobrzeżnej?

W perspektywie o to by chodziło. Nie sądzę natomiast, aby udało się tego dokonać za jednym zamachem.

To znaczy, że wracacie do źródeł, do tej cudownej zabawy, jaką może być teatr?

Chyba tak. Teatr powinien być zabawą. Zabawą obustronną, albo lepiej - wspólną. Aby to jednak było możliwe, muszą zostać spełnione pewne warunki. Przede wszystkim aktor nie może się czuć wyrobnikiem odrabiającym pańszczyznę dla dziedzica, którym bywa zarówno autor, jak i reżyser. Aktor musi mieć pewien zakres swobody - taki, aby mógł odczuwać radość współtworzenia.

Dopuszcza Pan możliwość improwizowania w szerokim sensie tego określenia?

Jeśli jest to możliwe w muzyce, to tym bardziej w teatrze. Najwięksi kompozytorzy stosują dziś w swoich dziełach aleatoryzm, czemuż nie mieliby skorzystać z ich doświadczeń również i dramatopisarze? Można się o to pokusić, kiedy ma się do czynienia z prawdziwym z e s p o ł e m, to znaczy takim, w którym wszyscy się znają, mają do siebie zaufanie - to ogromnie ważne - wiedzą, że mogą na sobie polegać. Ale to jeszcze nie wszystko. We wspólnej zabawie musi też u c z e s t n i c z y ć widz.

Ta sprawa bardzo często pojawia się w programach różnorakiej teatralnej awangardy; czy nie zechciałby Pan konkretniej przedstawić, na czym miałoby polegać to uczestnictwo widza w spektaklu?

Nie, bo nie mam gotowej recepty. Wiem też, że w praktyce najczęściej sprowadza się to do dość prymitywnych zaczepek pod adresem widza, co daje akurat odwrotny efekt od zamierzonego: widz czuje się zastraszony. Sprowadzony do roli przedmiotu zamyka się w sobie i myśli tylko o tym, żeby ujść cało, żeby się publicznie nie skompromitować. A mimo to jestem przekonany, że sama idea jest słuszna, tylko nie wiemy jeszcze jak ją skutecznie realizować. Może właśnie poprzez zabawę, ale nie w tym szerokim sensie, w jakim używaliśmy poprzednio tego słowa.

Czy ściągnął Pan i czy będzie Pan ściągał młodych?

Tak. Wyobrażam sobie nasz teatr jako ośrodek skupiający ludzi młodych. Nie tylko aktorów, również plastyków, muzyków, ludzi pióra, wszystkich, którzy mają coś do powiedzenia poprzez teatr. Trzeba sobie wreszcie zdać sprawę, że ludzie mojego pokolenia - przekroczyłem już czterdziestkę - nie mogą wiecznie występować w roli młodych obiecujących i że naszym obowiązkiem jest, jeżeli mamy po temu możliwości obejmując jakieś kierownicze stanowisko, tworzyć wygodną platformę startu dla młodych. To znaczy zapewnić im maksymalnie dogodne warunki realizacji i - nie wtrącać się nadmiernie w to, co chcą robić.

Czy spodziewa się Pan, że ostatnie reformy, nazwijmy to ogólnie, systemu teatralnego ułatwią młodym start, zrobią ruch w teatrze?

Na pewno zapewniają one młodym znacznie korzystniejsze warunki. To bardzo dobrze. Natomiast nie wierzę, by jakakolwiek reforma typu finansowego, gażowego zadecydowała o kształcie artystycznym teatru, o jego przyszłości.

Spróbujmy antycypować; wyobraźmy sobie, że Pana dziecko ma już 2-3 lata. Więc jaki jest Pana teatr marzony?

Może jestem nadmiernie przezorny, ale są ludzie, którzy mają zwyczaj grzebać w starej prasie. I za 2-3 lata ktoś, diabli wiedzą kto, wyciągnie tę naszą rozmowę, by posłużyć się nią jako dowodem mówiącym o rozbieżności marzeń i rzeczywistości. Nie chcę nikomu dawać do ręki takiego materiału. Obawiam się, że i tak już za wiele powiedziałem.

Od czego zaczynacie w tym sezonie?

Powiem panu, jeżeli wyłączy pan mikrofon.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji