Artykuły

Hubner

Wspomnienia i refleksje pośmiertne mają zwykle niedobry, przypadkowy charakter, bo tak samo przypadkiem jest, szczególnie przedwczesna, śmierć. Jednocześnie jednak mogą być prawdziwe i szczere, bo wspominanie umarłych stanowi ludzką potrzebę, a nie obowiązek. Wprawdzie przestrzega się zasady "o zmarłych tylko dobrze", ale na pewnym poziomie refleksji wyliczanie zasług i osiągnięć zostaje zastąpione przez dążenie do wydobycia rzeczywistych wartości, a dokonywane pod wpływem chwili, bez "dystansu", może okazać się dla nas samych bardziej ważne niż późniejsze analizy i egzegezy. Zygmunta Hübnera śmierć zabrała szybko, w środku sezonu, na kolejnym etapie twórczości. I podsumowanie jego pracy wypada robić jak recenzję książki urwanej przy którymś rozdziale.

Ten rozdział w jego życiu nazywał się Teatr Powszechny i był to rozdział czwarty. Pierwszy rozdział to Teatr Wybrzeże, dyrekcja młodego reżysera, który wystawia zdjętą po pierwszym przedstawieniu prapremierę Szewców Witkacego, Niepogrzebanych Sartre'a, adaptację Zbrodni i kary Dostojewskiego. Dyrektorski i reżyserski debiut od razu określił zasadnicze cechy postawy Hübnera. Można powiedzieć, że traktował on teatr jako sposób przekazywania myśli. I dokonywał tego od początku za pomocą ważnej współczesnej literatury, literatury a nie tylko dramatu. Wystawiał dzieła i wyrażał treści, które uważał za istotne, aktualne, potrzebne, służące ludziom szukającym własnej tożsamości i suwerenności, niezależności sądów i przekonań. Po Październiku i po marcu, w latach siedemdziesiątych, i po Sierpniu, i po grudniu.

Gdybym miał najkrócej określić jego sylwetkę, powiedziałbym, że to niezwykle inteligentny, precyzyjnie myślący człowiek, który zajął się teatrem. Nie należał do wielkich inscenizatorów i awangardzistów poszukujących nowego sposobu komponowania widowisk. Posługiwał się teatrem takim, jaki zastał. Za to kształtował zespoły, dobierał współpracowników i prowadził konsekwentną, podporządkowaną własnym, nadrzędnym celom politykę repertuarową. Był świetnym dyrektorem, jednym z najlepszych, jacy pojawili się u nas w latach pięćdziesiątych. Po Teatrze Wybrzeże i Wrocławiu (Teatr Polski) objął dyrekcję Starego Teatru (todrugi ważny rozdział); kontynuując dzieło rozpoczęte przez Władysława Krzemińskiego nadał temu teatrowi utrzymywaną do dzisiaj rangę czołowej polskiej sceny. Trzeci rozdział to ponowna dyrekcja w Teatrze Wybrzeże. I ostatni - rozdział najdłuższy - kierownictwo warszawskiego Teatru Powszechnego.

Hübner nigdy nie był dyrektorem (kierownikiem artystycznym), który traktowałby teatr przede wszystkim jako miejsce dla własnych inscenizacji. Potrafił skupiać wokół siebie i zapraszać reżyserów, których myślenie i sposób pracy mu odpowiadały. Współpracował z najlepszymi: Swinarskim, Jarockim, Wajdą. Nie narzucał nikomu koncepcji inscenizacyjnych, nie starał się tworzyć teatru o jednolitym stylu. Dbał za to o wysoki poziom aktorstwa i przede wszystkim świadomie i konsekwentnie kształtował repertuar. Preferował literaturę współczesną (jak powiedziałem, nie tylko dramaty, ale adaptacje prozy). Jeżeli wystawiał klasykę, to taką, albo tak interpretowaną, żeby spektaklowi nadać aktualne znaczenie. Dlatego pod koniec lat sześćdziesiątych wystawił Mizantropa Moliera w uwspółcześnionej przeróbce Kotta, dlatego po roku 1981 Kajzar inscenizował u niego swoją wersję Antygony.

Choć nie zalicza się go do reżyserów, którzy zrealizowali programy artystyczne decydujące o stylistyce współczesnego teatru polskiego, to miał on w swoim dorobku inscenizacje prawdziwe wybitne. Co szczególnie ważne, potrafił znajdować pozycje, które w danym momencie gwarantowały rzeczywisty sukces. I artystyczny, i społeczny. Tak było z adaptacją Ulissesa Joyce'a w Teatrze Wybrzeże (1970). To znakomite przedstawienie, stanowiące wzorowy wręcz przykład przeniesienia na scenę ogromnej i trudnej w odbiorze powieści, stało się manifestacją nowoczesnego myślenia na temat człowieka i otworzyło przed polskim teatrem jeszcze jedną perspektywę wielkiej literatury XX wieku. Było też ono niezwykłym teatralnym bestsellerem w ciągu kilku sezonów.

Podobnie stało się z inscenizacją Lotu nad kukułczym gniazdem Dale'a Wassermana według powieści Kena Keseya. Z tym spektaklem wiąże się też moje osobiste wspomnienie. W roku 1976 znalazłem się z dużą wycieczką polskich krytyków na międzynarodowym festiwalu BITEF w Belgradzie. Był to znakomity festiwal, oglądaliśmy tam między innymi takie przedstawienia, jak Ikowie Petera Brooka czy La dispute Marivaux w reżyserii Patrice Chereau. Ale jednym z najważniejszych przeżyć okazał się obejrzany w kinie film Milośa Formana. Spotkałem tam pana Zygmunta, który powiedział mi, że nie należy się spodziewać, by ten film prędko znalazł się w Warszawie i wobec tego postanowił wystawić Lot nad kukułczym gniazdem w Teatrze Powszechnym. I zrobił to za rok. Wspaniale. Nie oparł się wyłącznie na niezbyt dobrej adaptacji Wassermana, która wcześniej zrobiła klapę na Broadwayu, ale zrobił przedstawienie bliższe powieści, a także stanowiące swego rodzaju pastisz wersji filmowej i zarazem próbę dyskusji z Formanem. Nie ma przesady w opinii, że warszawskie przedstawienie miało równą siłę i było tak samo bogate w znaczenia jak ten obsypany Oscarami film.

Powiedziałem, że Hübner robił na mnie wrażenie kogoś, kto jako miejsce pracy i sposób wypowiedzi wybrał sobie teatr, ale równie dobrze mógłby uprawiać coś zupełnie innego. Na pewno, zamiast reżyserować - mógł pisać. Potwierdza to jego sztuka Ludzie cesarza i świetne felietony drukowane w "Odrze" czy w "Dialogu". Na pisaniu znał się znakomicie. Recenzując dla wydawnictwa moją książkę wspomniał, że felietony teatralne bywają z różnych powodów ważne i mniej ważne, ale liczą się tylko lepiej napisane. Inne należy wyrzucić. Tak, też zrobiłem. I zawsze będę mu za to wdzięczny.

Hübner był nie tylko reżyserem, był również aktorem, i to wybitnym aktorem - teatralnym i filmowym. Właśnie w aktorstwie, co nieczęsto się zdarza, przewijały się najistotniejsze cechy jego osobowości. Grając bardzo różne role zawsze sprawiał wrażenie, jakby starał się nie tylko odtworzyć postać z dramatu czy scenariusza, ale zawrzeć w swej grze swoisty komentarz do wydarzeń, w których, jako bohater filmu czy sztuki, brał udział. Nie była to sprawa tak zwanego dystansu do postaci czy też "intelektualnego" sposobu grania, tylko zaznaczana w sposób niezwykle oszczędny świadomość całości dzieła i kontekstu historycznego. W jego grze, oschłej, surowej, wręcz "zimnej", nie było miejsca na łatwe wzruszenie - na popis, na efekt. Ale role Hübnera zapamiętywało się na długo.

Mnie osobiście zawsze już będzie się on kojarzył z postacią Kazimierza Moczarskiego z jego Rozmów z katem. Hübner zagrał tam wspaniałego, odważnego i szlachetnego, a przede wszystkim mądrego człowieka, którego precyzyjne myślenie i siła intelektu uratowała przed załamaniem czy obłędem.

Coś z tego było we własnej postawie Hübnera podczas kolejnych rozdziałów jego działalności teatralnej. Wbrew szykanom i mnożącemu się wokoło absurdowi, mądrze i odważnie prowadził teatry, w których zawsze było miejsce na niezależność myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji