Artykuły

Jelenia Góra to cała Polska

Właśnie w takich momentach jak ten - gdy ważą się losy Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze - wszyscy ludzie kultury powinni wyjrzeć ze swojego apolitycznego kokonu i zająć wreszcie zdecydowane stanowisko, mówiąc wprost o tym, co się dzieje i dlaczego trzeba się temu sprzeciwiać - pisze Paweł Mościcki w Krytyce Politycznej.

W przeciwnym razie sami obudzą się za chwilę w kraju, w którym nie będą mieli już żadnego wpływu na własny los i w całości zależeć będą od polityki urzędników. A co się dzieje? Przez kilkanaście lat teatr w Jeleniej Górze był miejscem pustym, wtórnym i nie odwiedzanym przez nikogo z zewnątrz. Ktoś tam coś sobie wystawiał, ktoś pewnie nawet to oglądał, tyle że nijak nie wykraczało to poza poziom teatralnej rozrywki. Gdy kierownictwo artystyczne sceny objął Wojtek Klemm [na zdjęciu] rozpoczęły się dwa równie niesamowite, choć zupełnie przeciwstawne procesy. Z jednej strony w ciągu półtora roku powstały w teatrze spektakle dobre, ważne i bardzo ważne. Wszystkie przygotowywane przez wyróżniające się postacie w polskim życiu teatralnym. Jelenią Górę nagle zaczęli odwiedzać krytycy i widzowie z całego kraju a spektakle oglądali jurorzy najprzeróżniejszych festiwali. Okazało się, że miejsce niepozorne i długo zapomniane może tworzyć spektakle na wysokim poziomie artystycznym a swoją działalnością pobudzać także istotne dyskusje o tym, co trawi nasze społeczeństwo.

Niestety, równolegle do tego procesu rozpoczął się inny, w którego dynamikę jeszcze trudniej jest uwierzyć. W mieście ruszyła prawdziwa, zmasowana kampania przeciwko kierownictwu Klemma i jego pomysłom: od nacisków dyrektora naczelnego i jego zaufanych ludzi przez insynuacje części lokalnej prasy po zabiegi urzędników o jego zwolnienie. Trudno nadziwić się temu nagromadzeniu złej woli. Czy naprawdę miasto tak bardzo pragnie mieć wyłącznie trzeciorzędny teatrzyk zamiast sceny szanowanej w całym kraju? Czy rzeczywiście dziennikarze w Jeleniej Górze nie są w stanie dojrzeć wartości w czymś, co niemal wszyscy krytycy z różnych "obozów" uznali za prawdziwie istotne zjawisko artystyczne? Wszystko na niebie i ziemii mówi mi, że chyba wcale nie chodzi tu o teatr i sztukę tylko o jakieś interesy, które przed przyjazdem Klemma i zwróceniem świateł opinii publicznej można było świetnie prowadzić nie przejmując się artystycznym upadkiem sceny.

Nie trzeba chyba nikomu przypominać, że sprawa teatru w Jeleniej Górze nie jest jedynym przykładem ordynarnej i niemądrej ingerencji urzędników w życie teatralne. Podobną sytuację przeżywały w swoim czasie teatry w Gdańsku, Wrocławiu czy Warszawie. Wszystkie te sprawy zawsze mają dwa wymiary, rozgrywają się na dwóch poziomach, ściśle ze sobą związanych. Sytuacje jak ta w Jeleniej Górze odsyłają przede wszystkim do kwestii bardzo ogólnej: jak ma wyglądać kultura w Polsce. Czy ma być prostą rozrywką zarządzaną przez urzędników wedle ich (niestety) najczęściej banalnych gustów i ignorancji, czy może stać nas na to, aby uczynić z niej przestrzeń zarówno artystycznych, jak i ideowych poszukiwań?

W Jeleniej Górze urzędnicy za wszelką cenę chcą zburzyć coś, co powinno być ich zazdrośnie strzeżonym skarbem. Zamiast nieustannie pytać Wojtka Klemma co mogą jeszcze zrobić, aby umożliwić mu rozwój jego pomysłów i komfort zarządzania instytucją, wszystkimi siłami starają się rzucić nań podejrzenia lub zdezawuować jego pracę. Teraz posunęli się do tego, by za pomocą nowych przepisów uniemożliwić mu dalsze kierowanie sceną. Nie myślą o konsekwencjach, o zespole teatru (w całości stojącym murem za dyrektorem artystycznym), straconej szansy na teatr z prawdziwego zdarzenia, z najwyższej półki. To nie tylko krótkowzroczność i działanie na szkodę własnego miasta. To również czytelny komunikat państwa wobec jego obywateli: chcecie poważnej sztuki? Jedźcie do Berlina albo Moskwy. Tutaj panować będzie na wieki banał i sztampa, bo my najlepiej czujemy się w takiej mętnej wodzie. I nieźle na tym wychodzimy.

W tym wymiarze sprawa nie dotyczy bezpośrednio Klemma. Klemm sobie poradzi: to reżyser, który może robić spektakle gdzie tylko chce, w Polsce lub w Niemczech, we własnym teatrze lub gościnnie. Ma do tego wystarczający talent i możliwości. Ale na innym poziomie chodzi właśnie o niego i tylko o niego. W końcu te ogólne zasady i ideały artystyczne, od których teraz urzędnicy gremialnie odwracają się plecami-musi wprowadzać zawsze jakaś konkretna osoba, wraz z określonymi współpracownikami, gotowymi wspierać jego wizję. Skoro Wojtek Klemm poświęcił Jeleniej Górze tyle czasu i energii, osiągając szybko niezwykle udane efekty, właśnie on powinien być predestynowany do kierowania sceną tak długo jak będzie chciał. Byłoby to oczywiste wszędzie w zachodniej Europie, gdzie walczy się wciąż o to, by kultura oferowała społeczeństwu coś więcej niż ponury rytuał albo bezmyślną zabawę. Byłoby to także jasne prawie wśród naszych sąsiadów, którzy intensywnie starają się wyprowadzić instytucje sztuki z iście sowieckiej zależności od horyzontów myślowych urzędnika. Dlaczego nie jest to oczywiste w Polsce?

Zamiast krytykować poziom zarządzania kulturą w Polsce i zrzymać się na nieustanne nękanie działań artystycznych przez ludzi, którzy nic z nich nie rozumieją, powinniśmy zacząć czynnie starać się o to, aby to nie mieli oni decydującego głosu w naszych sprawach. Dotyczy to zarówno ludzi teatru, jak i literatury, filmu czy pracowników wyższych uczelni. Czynny udział w tych rozstrzygnięciach oznacza wejście w obszar polityki, zaangażowanie we wspólne organizowanie przestrzeni wspólnoty oraz swobodnej dyskusji. Nikt nam nie gwarantuje żadnej autonomii, trzeba ją sobie dopiero wywalczyć. Pamiętajmy przy tym o prostym rachunku: na jednego Klemma przypada w tym kraju kilkudziesięciu ludzi złej woli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji