Artykuły

Czy Mały książę jest na FLIKRze?

Precyzyjnie poprowadzone, poetyckie przedstawienie wisi przede wszystkim na osobowościach aktorów. Niepokojąca jest w tym kontekście informacja zawarta w ulotce informacyjnej: "Realizatorzy zastrzegają sobie prawo do zmiany obsady spektaklu" - o "43 zachodach słońca" w reż. Bartosza Jarzymowskiego w Teatrze Współczesnym w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr Współczesny w Krakowie to placówka o zastanawiającym statusie. Sporadycznie wystawia swoje spektakle w mieście, nie jest marką rozpoznawalną, nie można znaleźć repertuaru teatru w żadnym medium, nie jest przypisana do żadnej z krakowskich przestrzeni teatralnych. Jakkolwiek by nie było, premierowemu pokazowi najnowszej produkcji tego teatru nie można odmówić zaangażowania i włożonej pracy.

Przedstawienie zainspirowane zostało dwoma najbardziej rozpoznawalnymi utworami Antoine'a de Saint-Exupery'ego: "Ziemią, planetą ludzi" i "Małym księciem". Akcja rozegrana jest między dwojgiem bohaterów. Mężczyzna (Paweł Kumięga) tkwi unieruchomiony w fotelu inwalidzkim, jego hobby to fotografia (zdjęcia zresztą wypełniają przestrzeń sceny, wiszą nawet na sznurkach, którymi wydzielone zostało sceniczne pomieszczenie), on sam zaś jest fantastą, nastrojonym na romantyczną nutę. Kobieta (Agnieszka Radzikowska) mogłaby z kolei zostać współczesnym wzorcem bycia fit: jest szczupła, zadbana, bardzo troskliwa, zaś jej realistyczne podejście do życia stoi w wyraźnej opozycji do marzycielskich westchnień partnera. Obie postaci nie przechodzą w trakcie spektaklu wielkich przemian - reżyserowi, Bartoszowi Jarzymowskiemu, szło raczej o ukazanie w poetyckiej metaforze niezwykłych drgnień w zwykłej codzienności ludzkiego życia.

Spektakl rozpoczyna filozoficzne rozważanie mężczyzny, siedzącego przed majaczącym w głębi sceny lustrem. Przywołana przez niego metafora pustyni staje się elementem spajającym oba utwory, które stały się inspiracją dla powstania spektaklu, ustanawia też przestrzeń duchową tych dwojga. Tematy, dialogi i monologi z "Małego księcia", dominujące w przedstawieniu, rozgrywają się między kobietą a mężczyzną, przy czym role nie zostają ostatecznie przyporządkowane. Zwykle mężczyzna wypowiada kwestie przybysza z planety B-612, czasem jednak, zwłaszcza w działaniach, przypomina raczej narratora książkowej opowieści. To on jest na scenie ważniejszy, to o nim opowiada przedstawienie. Przyglądamy się reminiscencjom z jego przeszłości (a może to fantazmaty? sny?), dopuszczani jesteśmy do sfer bardzo intymnych.

Paweł Kumięga na scenie nie próbuje uszlachetniać kalectwa swego bohatera, nadawać mu rysów tragicznych. Buduje raczej postać zwykłego człowieka o niezwykłej wrażliwości. Z rzadka na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech, właściwie nie znać na niej gniewu, zniecierpliwienia czy innych stanów emocjonalnych. Powściągliwa ekspresja wychodzi postaci na dobre: widz i tak dostrzega emocje, choć nie jest nimi agresywnie atakowany. Kobieta Agnieszki Radzikowskiej ma rysy bohaterek komedii romantycznych czy seriali obyczajowych: jest w niej jakaś rodzajowość, prostota w ekspresji, bliska kiczu - choć nigdy ostentacyjnie kiczowata. Oboje na scenie tworzą wiarygodną parę, mieszczącą się w konwencji przedstawienia: trochę zawieszeni w państwie snu, trochę wciąż na pustyni, nie do końca zdefiniowani.

W niewielkim epizodzie, wijąc się za przejrzystą taflą lustra, występują trzy aktorki (Agnieszka Zieleziecka, Danuta Pietraszewska i Anna Kolczyńska/Agnieszka Buła), jedna z nich wychodzi do mężczyzny i markuje współżycie seksualne. Szkoda, że Jarzymowski nie zdecydował się bądź na ascetyczną, dwuosobową obsadę, lub na większą, wzbogaconą o inne postaci.

Zza pleców widzów reżyser-demiurg wydaje aktorom polecenia, np. "szybciej", "jeszcze raz". Po bokach sceny zaś siedzą grający na żywo: flecistka (Ewa Tupik) i perkusista (Jan Krawczyk) - ten ostatni zresztą wykonuje kuriozalne zadanie aktorskie: odbiera telefon i tłumaczy, że nie może rozmawiać, bo gra; skąd i po co ten pomysł? Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że przedstawienie nie ucierpiałoby bez obecności tej trójki. Uwagi reżysera nie są jakoś szczególnie pomocne aktorom. Natomiast grana na żywo muzyka zbyt często służy jedynie załataniu dziur, pustych miejsc w przedstawieniu. Montaż kolejnych scen bowiem zazwyczaj oparty jest na rozdzieleniu ich (zbyt) długim wyciemnieniem, niekiedy poprzedzonym oślepiającym błyskiem światła wprost w oczy widzów. Zapewne miało to nawiązywać do tematu fotografii, istotnego w tym spektaklu, jednak samo światło bądź jego brak, nawet w taki sposób interpretowane, nie wypełniły pustej sceny.

Precyzyjnie poprowadzone, poetyckie przedstawienie wisi przede wszystkim na osobowościach aktorów. Niepokojąca jest w tym kontekście informacja zawarta w ulotce informacyjnej: "Realizatorzy zastrzegają sobie prawo do zmiany obsady spektaklu". Przy zmianie którejkolwiek z głównych ról przedstawienie dużo straci. Biorąc jednak pod uwagę sporadyczne występy Teatru Współczesnego w mieście, może nie ma się czym martwić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji