Artykuły

Pani Bovary to Anna

"Rozmowy poufne" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w Teatrze.

W napisanej w 1994 roku powieści Ingmara Bergmana, której krakowski spektakl jest światową prapremierą, pierwsza poufna rozmowa głównej bohaterki Anny (Dominika Bednarczyk) z wujem Jakubem (Tomasz Międzik) uruchamia lawinę wyznań. Iwona Kempa wyreżyserowała spektakl o spowiedzi bez końca, bez kresu. To przedstawienie o drobnych winach i ich wielkich konsekwencjach, o odwadze przyznania się do własnej życiowej klęski i o gorzkiej zgodzie na trwanie w hipokryzji. Czysty i mądry teatr. Jeden z najciekawszych spektakli w repertuarze Teatru im. Juliusza Słowackiego w ostatnich latach. Może nawet najciekawszy.

"Rozmowy poufne", wcześniej m.in. "Sceny z życia małżeńskiego" w Teatrze Scena Prezentacje, nieudana "Sarabanda" z Budzisz-Krzyżanowską, "Sonata jesienna" z Landowską i Wiśniewską w Ateneum. Czyżby teatralna moda na Bergmana? Niekoniecznie. To jednak karkołomny materiał literacki. Pozornie nic prostszego. Wystarczy przenieść gęste, doskonale podpatrzone portrety i pokazać twarze uchwycone w przełomowym momencie życia. Łatwo jednak dać się uwieść świetnie skonstruowanym, niepokojącym Bergmanowskim kadencjom i skandynawskiej gorączce słów. Ale w teatrze trzeba Bergmana czytać inaczej niż w kinie. Z dystansem, sceptycyzmem, z wątpliwościami. Myślę, że właśnie dlatego Iwona Kempa w swojej adaptacji taktycznie ograniczyła wszystkie histeryczne, emocjonalne naddatki literackiego pierwowzoru. Wyrzuciła typowo melodramatyczne sceny, zostawiając tylko to, co być może dla samego autora miało znaczenie drugoplanowe - stłumione pytania o sens międzyludzkich relacji, brak miłości matki do córki, żony do męża, kochanka do starszej od niego kobiety. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że z gęstej prozy Bergmana Kempa wydestylowała tylko banał. Ten banał jest jednak bardzo dotkliwy.

Spektakl ma zaburzony układ czasowy. Cofamy się w przeszłość, wracamy do teraźniejszości, wybiegamy w przyszłość. Oglądamy zaledwie kilka scen z życia Anny, kilka jej niestosownie podsłuchanych, poufnych rozmów. A przecież mamy pewność, że taka jest właśnie esencja życia tej kobiety.

Nic więcej się nie wydarzy, nic szczególnie ważnego.

Temat, wydanych również w Polsce (w znakomitym tłumaczeniu Haliny Thylwe) "Rozmów poufnych" leży w szerokim kręgu zainteresowań wielkiego filmowca. Jak wiemy, Bergmana fascynował przede wszystkim Bóg i Eros, zniewolenie wiarą, albo jej brakiem, ale także fizjologia i popędy oraz - może nade wszystko - rodzinna opresja. Grzechy babki dziedziczone przez wnuki, żądza ojca przechodząca w erotyzm syna, myślowe lenistwo, egotyzm. Okrucieństwo - czerpiącego obficie z własnej biografii autora -

bywało u niego sadystyczne, ale nigdy nie oderwane od psychologii. Gorzki literacki portret stawał się naszym deprymującym autoportretem.

Bergmanowi chodziło o zrozumienie dla trudnej i skomplikowanej kobiecości. Tą kobietą była Anna, matka późniejszego reżysera. Oglądamy moment, kiedy decyduje się ona przyznać do grzechu wiarołomstwa. Co daje nam konfesja, czy pomaga w czymkolwiek? Tytuł "Rozmowy poufne" nawiązuje do rozmów, jakie zalecał Luter w miejsce zlikwidowanej przez niego katolickiej spowiedzi. Pozbawione intymności i anonimowości konfensjonału, rozmowy takie zmuszały do odważnego przyjrzenia się grzesznemu życiu - konfrontacji z samym sobą.

Bergman pisał "Rozmowy poufne" jako dalszy ciąg autobiograficznych "Dobrych chęci", przeniesionych z sukcesem na duży ekran przez Billego Augusta. W 1996 roku długi (prawie trzyipółgodzinny) film według "Rozmów..." (pokazywany w polskiej telewizji pod tytułem "Intymne zwierzenia") wyreżyserowała Liv Uli mann - aktorska muza Bergmana i matka ich córki. Spektakl Iwony Kempy jest jednak diametralnie inny. I nie chodzi, co oczywiste, o odmienną, bo teatralną formę, ale o różny przekaz, nazwijmy go, moralny. O ile Ullmann interesowały głównie rozdzierające, mające autobiograficzne uzasadnienie paralele pomiędzy niekochanym dzieckiem a niekochaną matką, o tyle Kempa zobaczyła w Annie kogoś w rodzaju pani Bovary a rebours. W krakowskim przedstawieniu dzieci Anny jakby nie istniały, jest tylko zduszony konwenansami kobiecy egoizm, udawane pożądanie, wreszcie nijacy mężczyźni pojawiający się na drodze tej wyjątkowej - głównie we własnym mniemaniu -dziewczyny.

W przeciwieństwie do bohaterki Flauberta Bergmanowska Bovary nie decyduje się jednak na żaden ostateczny krok. Jest zbyt przebiegła, a może jednak nazbyt złamana niepowodzeniami. W każdym razie, w trakcie finałowego, pełnego goryczy spotkania z umierającym wujem, w Annie nie ma już nawet śladu entuzjazmu, z którym przychodziła do tego samego domu przed laty, żeby opowiedzieć pastorowi, że kocha młodego mężczyznę, a jej dotychczasowe małżeństwo z Henrykiem (Sławomir Maciejewski), przed którym przestrzegała ją matka (świetna Anna Tomaszewska), uważa za udany układ koleżeński. Gdy Jakub nakazał wtedy Annie, żeby szczerze wyznała wiarołomstwo mężowi, kobieta rozpoczęła nowy rozdział życia. Miłosne oczarowanie szybko zostało zastąpione przez rozczarowanie. Życiem, nie tylko miłością.

Kreację w "Rozmowach poufnych" stworzła dawno nie oglądana na Scenie Miniatura Bożena Adamek. W "pięciominutowej" roli Marii, żony umierającego Jakuba, zagrała i desperacki lęk kobiety przed odejściem męża, i bezbronne dobro, perspektywę samotności i zbyt mocno uwierające milczenie w pustym domu. O rolach takich jak ta mówi się, że błyszczą. To blask wielkiego aktorstwa.

Ale najważniejsze okazało się, oczywiście, trafne obsadzenie postaci Anny. Tu niepowodzenie w wyborze skazałoby spektakl na katastrofę. Zadanie było tym trudniejsze, że musiała ją uwiarygodnić aktorka nie tylko bardzo utalentowana, ale śmiem twierdzić - bogata wewnętrznie. Nie chodziło w końcu tylko o perfekcyjne odtworzenie cudzego emocjonalnego rozchwiania, ale o prywatne zrozumienie dla niejednoznaczności ludzkich wyborów, słów, namiętności. Dlatego grająca tę rolę Dominika Bednarczyk w żadnym stopniu nie usprawiedliwia bohaterki, nie wymusza sympatii, litości, współczucia. Cudem zadziwiającej aktorskiej mimikry staje się konglomeratem tych samych co Anna, tragiczno-komicznych poblądzeń, zakochań i wytłumaczeń.

Długo czekałem na moment, kiedy ta znakomita i ciągle jeszcze bardzo młoda artystka Teatru im. Juliusza Słowackiego otrzyma wreszcie zadanie na miarę swojego talentu. Po ostatnich spektaklach (choćby po niefortunnym "Bliżej" w reżyserii Redbada Klijnstry) było mi przykro, że się trochę pogubiła. Na szczęście w "Rozmowach poufnych" Bednarczyk udowadnia, że jest nadal jedną z najbardziej intrygujących aktorek w naszym kraju. Jej Anna wydala mi się nawet ciekawsza od kreacji - znakomitej przecież - Pernilli August, grającej w filmie Ullmann.

Bednarczyk z łatwością (wynikającą jednak z bezbłędnego rzemiosła) przechodzi płynnie przez całą gamę zmiennych kobiecych emocji, nastrojów. Gwałtowne spazmy i wymowne przemilczenia. Ale Anna w krakowskich "Rozmowach poufnych" nie pozwala sobie na komfort pa tet ycz ny c h, u per fu mowa nyc h tonów z teki Emmy Bovary. Jej egzaltacja wynika z pięknego marzenia, że szczęście nie jest tylko surowym, protestanckim zapisem biblijnej perspektywy wiekuistej. Przeciwnie - pojawia się niespodziewanie w naszym życiu i jest na wyciągnięcie ręki. To zakazany owoc. Ale warto go skosztować. Również po to, aby zrozumieć, że tak naprawdę często okazuje się on gorzką trucizną, ii

***

Łukasz Maciejewski - filmoznawca, dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny; publikuje m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Dzienniku" i "Kwartalniku Filmowym". Stale współpracuje z "Teatrem".

r

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji