Artykuły

Portret człowieka przeciętnego?

Zbieram się na taki moment, żeby zrobić coś o Szczecinie. Ale to musiałby być projekt bardzo alternatywny, niezależny. Kiedyś mi się marzyło zrobienie spektaklu plenerowego, którego atrakcją byłoby rozdawanie paprykarzu i śledzi z Pogonią Szczecin w tle - mówi reżyser PIOTR RATAJCZAK.

Jesteś szalenie zapracowanym człowiekiem. Niedawno odbyła się premiera twojego kolejnego przedstawienia. Reżyserowałeś w Bydgoszczy.

- "Turyści" Artura Pałygi to historia trzech emerytów, którzy ruszają w Polskę. To teatr drogi, wzorowany na amerykańskim kinie drogi. Bohaterowie wędrują, są na Jasnej Górze w Częstochowie, w płockiej Petrochemii, w Warszawie na Stadionie X-lecia, w nocnych klubach Krakowa i w Bielsku-Białej. Premiera miała miejsce trzy tygodnie temu, miała entuzjastyczne recenzje, oprócz jednej. Łukasz Drewniak "zmasakrował" nas na łamach "Dziennika". A teraz rozpocząłem próby w teatrze w Wałbrzychu.

Co to będzie?

- "Bohater roku", druga część "Wodzireja". Sam piszę tekst, inspirując się głównie filmem Feliksa Falka.

Ostatnio częściej pracujesz poza Szczecinem. Rodzinne miasto przestało być ci przychylne?

- Nie mam etatu reżyserskiego w Szczecinie. Chciałem doświadczyć kontaktu z innymi aktorami, teatrami, z inną przestrzenią. Pracowałem w Koszalinie, Olsztynie, Lublinie. Była Bydgoszcz, teraz jest Wałbrzych. Później będą następne miejsca. Czuję, że mam szczęście, omijają mnie konflikty, problemy. Są mniej lub bardziej profesjonalne teatry, jeśli chodzi o produkcję, obsługę. Mam same dobre wspomnienia.

Opowiedz o doborze tekstów, wybieranych przez ciebie do realizacji. Wszystkie dotykają współczesności i poruszają tematy, nierzadko kontrowersyjne.

- Mnie interesuje człowiek dzisiejszy, uwikłany w rzeczywistość społeczną, polityczną, jakąkolwiek... Nie człowiek-heros, tylko zwyczajny, najnormalniejszy. Kreślę portrety ludzi przeciętnych. Jeśli chodzi o spektakl "Nic co ludzkie", będący pewnego rodzaju wariacją na temat pogromu Żydów, interesowała mnie kondycja naszego narodu, ale i poszczególnych jednostek, które były świadkami mordowania. Interesuje mnie to, co dzieje się w człowieku, który patrzy, który jest biernym obserwatorem, który widzi z daleka gwałt, mord i nic z tym nie robi. Co w nim zostaje? Czy się z tym zmaga przez lata, czy nie? Patrząc jednak na swoją pracę ogólnie, to powoływałbym się na kino Aleksandra Payne'a autora "Bezdroży" i "Schmidta". On pokazuje zwyczajnych ludzi, z ich uwikłaniami, nudą, brakiem sensu. I to jest i smutne, i śmieszne, i straszne. I bardzo mi się podoba.

Bazując zarówno na artystycznych doświadczeniach, ale także i na prywatnych obserwacjach, potrafiłbyś zdiagnozować współczesnego człowieka?

- Chyba bym nie potrafił. Nasza rzeczywistość jest tak zmienna, każdy z nas ma indywidualny rys. Na przykład fascynuję się człowiekiem w zderzeniu z mediami. Jak media wpływają na jednostkę, jak kształtują jej tożsamość, sposób postrzegania, ale nie tylko. Nie potrafiłbym podać jednego modelu człowieka.

To, co widzimy na scenie, potrafi nami wstrząsnąć...

- Fajnie, kiedy teatr ingeruje, kiedy jest dla widza niebezpieczny, drażni go. Ten projekt o Żydach miał wyprowadzać z dobrego samopoczucia, z równowagi. Zdarza się, że ludzie wychodzą w trakcie mojego przedstawienia, coś krzyczą. Być może jest to problem z prawdą, z rzeczywistością, którą trudno zaakceptować. Na przykład w przypadku "Wodzireja", wystawianego w Koszalinie, miałby to być rodzaj zbiorowej terapii dla mieszkańców miasta. W Olsztynie, w przypadku historii Piotra Marii Maksińskiego, wymyślonego działacza politycznego, reakcje były skrajne. Niektórzy widzowie wierzyli w to, co widzą na scenie, zostawali do końca spektaklu i głośno popierali Piotra. Natomiast on, mówiąc o wartościach, o więzi ludzkiej, nagle wychodzi, krzyczy, klnie na wszystkich, trzaska drzwiami i następuje konsternacja. Ciszę się, że za każdym razem mój teatr wywołuje u widzów niepokój i jest ważnym przeżyciem.

Wspomniałeś o "Wodzireju. Koszalin Kulturkampf", który jest historią Koszalina i beznadziei, jaka w nim panuje. Nie pomyślałeś o czymś podobnym dla Szczecina?

- Pewnie że tak. Tylko że skoro jestem urodzonym szczecinianinem, brakuje mi dystansu. Zbieram się na taki moment, żeby zrobić coś o Szczecinie. Ale to musiałby być projekt bardzo alternatywny, niezależny. Kiedyś mi się marzyło zrobienie spektaklu plenerowego, którego atrakcją byłoby rozdawanie paprykarzu i śledzi z Pogonią Szczecin w tle. Paradoksalnie, gdybym przeprowadził się do innego miasta i był na zewnątrz Szczecina, byłoby mi łatwiej zrealizować taki projekt.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji