Polowanie w cichej gajowni
TO pewne, że sztuka - "Wnyki" jest "naśladownictwem z Pintera", by posłużyć się stosowaną w u-biegłym wieku formułą. Ale czy Pinter to zły wzór? Na pewno nie najlepszy jeśli chodzi o aspekty i wydźwięki: ale zgodzicie się chyba ze mną, że pod względem formalnym dobry i pouczający. Sztuka "Wnyki" jest debiutem scenicznym młodego dramaturga, którego debiutem w druku była sztuka "Winda", ogłoszona w "Dialogu", a zaprezentowana w kilku krajach europejskich jako słuchowisko radiowe. Debiutantowi nie zawsze łatwo, Falk zapukał do drzwi teatru przy pomocy Konkursu Debiutów Dramaturgicznych, prowadzonego systematycznie przez Ateneum i został tu zauważony i wyróżniony - (sztuka "Tama"). Kołaczcie, a będzie wam otworzono. Sztuka "Wnyki" została również wyróżniona w konkursie debiutów i sprawdziła się obecnie w swoim gatunku na scenie, choć na scence kameralnej i dla stu widzów na wieczór jak zresztą w takich przypadkach być powinno.
"Wnyki" to produkt, nie da się zaprzeczyć "literatury czarnej", która nie tak znowu całkiem umiera jak jej wróżą. Pinter ma liczne potomstwo, wśród niego i takie dzieci, którym się nieźle powodzi. Małoż to wielbicieli egzystencjalizmu, pesymizmu i frustracji? "Wnyki" pokazują zresztą, te autor wniknął w materię dramatu, potrafił sugestywnie wczuć się w poczucie zagrożenia, stworzył odpowiednio niesamowity nastrój psychicznego - a następnie i fizycznego - załamania się niewinnego człowieka o zdrobniałym imieniu Rysio. Ów Rysio pada ofiarą ciemnych sił, niczym jego wielki patron Józef K. (z Kafki). U widza rodzi się oczywiście rozsądne pytanie - czemu to Rysio dał się tak bezwolnie wmanewrować w sytuację zagrożenia i klęski, i czemu dał się tak biernie złapać w sidła zarzutów absurdalnych, a złowrogich. Ale tak już jest w konwencji gatunku, który tak przemożny wywiera wpływ na niektórych młodych autorów. Z czasem tak silne zafascynowanie Pinterem i Kafką im mija. Czy minie również Falkowi?
Że sztuka znalazła swój dobry wyraz w teatrze jest też niemałą zasługą teatru. Zdzisław Tobiasz, zmuszany do surowej kameralizacji, cały nacisk położył na dialogu i takim jego ustawieniu, by groza narastała i zaciskała pętlę na szyi biednego Rysia. Bardzo dobrze zagrał tego nieszczęsnego nowożeńca Władysław Kowalski, ani tchórza ani psychopatę, a jednak człowieka przyjmującego absurdalne zasady gry o swe istnienie. Kulturalnie, naturalnie i swobodnie w ciasnej przestrzeni zagrała żonę Rysia Joanna Jędryka-Chamiec. Jako dwaj demoniczni myśliwi wystąpili Józef Kostecki i reżyser sztuki nieubłagani w swej pozornej dobroduszności i piekielnej logice gry. Kwintetu dopełnił Stanisław Libner w roli sympatycznego Gajowego, przybysza z innego, sielskiego świata. Całe te kameralne "Wnyki" rozgrywają się na scenie Studia Dramaturgicznego Teatru Ateneum, którego działalność premiera "Wnyków" oficjalnie zainaugurowała. Jest ono zresztą (to Studio), faktycznie choć nie formalnie, identyczne z okrągłą Sceną 61, na której niejedną interesującą premierę mieliśmy już okazję oglądać. Stworzenie tej placówki przez dyr. Janusza Warmińskiego należy powitać z uznaniem. Są sztuki młodych polskich autorów, które tylko przez tę furtkę mają szansę wejść na scenę, tak niezbędną dla autorów początkujących. Scena ta, mając dużą przelotowość, pozwoli zarazem poszerzyć grono wybranych, a wiemy jak to ważne. "Wystawiając sztuki dyskusyjne, kontrowersyjne - Studio pełniłoby funkcję swoistego katalizatora tendencji panujących w nowoczesnym dramacie, ośmielałoby twórców do podejmowania tematyki współczesnej, stałoby się platformą zaangażowanej, autentycznej dyskusji o dzisiejszym teatrze". Drukując powyższe słowa, Ateneum podejmuje zobowiązanie, które jest ważne i może się stać owocne. Dramaturgii polskiej może się przydać takie Studio, i może by się przydało nie tylko w Warszawie.