Artykuły

Dojrzałość

Czy Grzegorz Jarzyna stał się abiturientem? - pyta w swoim pierwszym sobotnim felietonie dla e-teatru Paweł Sztarbowski

Właściwie każdego polskiego twórcę teatralnego dotyka w pewnym momencie szczególna przypadłość - okazuje się twórcą dojrzałym. Po spektaklu "T.E.O.R.E.M.A.T." - znakomitym zresztą - epitet ten dopadł Grzegorza Jarzynę. Okazało się, że krzykliwy buntownik i enfant terrible nagle przemówił szeptem "dojrzałego człowieka, usiłującego zrozumieć świat i nadać mu sens", "nabrał dojrzałości". Jako że samo pojęcie "dojrzałość" należy do dziedziny pedagogiki, można z ulgą rzec, że po czterdziestce stał się szczęśliwym abiturientem. Uff! Dokonało się. No bo, co to za artysta, który jest wiecznym buntownikiem, czy (nie daj boże!) wiecznym dzieckiem? Czy taki artysta ma coś do powiedzenia o świecie? Taki jest przecież nieposkładany i nieprzewidywalny. Dlatego przychodzi czas badań kontrolnych. Reżyser teatralny staje wtedy przed komisją, która stwierdza, czy nie wszystko jeszcze stracone. Przypomina to wizytę u szkolnej pielęgniarki, która stwierdzała predyspozycje zawodowe. Wypełnia się dziesiątki rubryczek - wzrost, waga, tętno, skolioza lub jej brak, tiki nerwowe i wreszcie owa upragniona, najważniejsza rubryczka dotycząca dojrzałości. I tu najłatwiej jest z tzw. typem "młodych-starych", co to już od podstawówki biegają w marynarkach w pepitkę i pod krawatem albo nawet, w skrajniejszych przypadkach, fularem, żeby pokazać, że tak naprawdę to są jeszcze przedwojenni, tylko pomyłkowo urodzili się za późno. Panie pielęgniarki i panowie pedagodzy patrzą przychylnym okiem na takich "dojrzałych" uczniów, choćby nawet nie mieli za grosz talentu. Dowód? Proszę popatrzeć na listę asystentów i młodych pracowników na warszawskiej Akademii Teatralnej. Większość z nich chce udowodnić, że są starsi i bardziej stateczni niż ich profesorowie. A jacyś dziwacy, buntownicy wstrętni muszą się jeszcze dużo nauczyć, napocić, żeby przynajmniej dojrzeć choć trochę i zmieścić się w granicach tolerancji.

Już kilka lat temu, głównie przy okazji premiery "Kruma", dojrzałym twórcą okrzyknięto Krzysztofa Warlikowskiego i w związku z tym od tamtej pory można z nim prowadzić "poważne" (czytaj: dojrzałe) rozmowy. A przecież jeszcze w 2000 roku te same osoby oburzały się, że polski teatr po '89 roku opiewa niedojrzałość, ironicznie przytaczano Shakespeare'a: "Dzieci na scenie? Kto je utrzymuje? Jak im się płaci? A co się dzieje, gdy już nie mogą śpiewać dyszkantem - pozostają wtedy w zawodzie?". O dojrzałość ociera się już Jan Klata. Co prawda nie wzbudza jeszcze pełnego zaufania, bo wiadomo - ta głośna muzyka rockowa, te sample i skrecze mentalne - popkulturowe to jakieś, więc oczywiście daje uproszczony obraz świata. Aha, i jeszcze ociera się o tanią publicystykę. No to już zarzut obezwładniający egzaminowanego! Musi jeszcze pracować, pracować, pracować... Ale już w oddali tli się szansa na dojrzałość, spowodowana głównie tym, że młodsi reżyserzy są jeszcze mniej dojrzali. Taki Zadara na przykład, czy taka Pęcikiewicz nawet nie mają co marzyć, by w ogóle pozwolono im zasiąść przed komisją. Podczas badań kontrolnych nawet się ich nie waży i nie mierzy. Wyrok jest krótki i natychmiastowy - "Niedojrzałość".

A co począć z Krystianem Lupą? Wszak artystę okrzyknięto dojrzałym już na okoliczność "Kalkwerku", a potem "Lunatycy" czy "Wymazywanie" potwierdzały tylko stan badań. A ukoronowaniem tego było "Na szczytach panuje cisza", gdzie, jak zauważyli niektórzy, artysta w swej dojrzałości posunął się do tego stopnia, że puścił w ruch dawno nieużywaną obrotówkę. I jeździła znakomicie, jak świeżo naoliwiona. To jasne, że tylko dojrzały Prospero ma taki dar władania przedmiotami martwymi. No, ale co ma znaczyć nagle takie "Factory 2"? Czy to jest dojrzały spektakl? Toż to prowokacja jakaś! Aktorzy udają, że improwizują, nic się nie dzieje przez prawie siedem godzin i jeszcze utwierdza się widza, że nic się nie wydarzy. Do tego sam Lupa ma czelność mówić: "Dojrzałość to trudny stan. Niebezpieczeństwa tego stanu poznajemy, patrząc na rozterki Trigorina. Czechow stworzył tę postać pod wpływem osobistych przeżyć. To właśnie przykład tego kompromisu, który przyjęto nazywać dojrzałością; zdrada swoich przekonań, marzeń".

Więc jak to jest z tą dojrzałością? Czy twórca okrzyknięty dojrzałym powinien się cieszyć, czy raczej żegnać z karierą? Być może wywrotowość sztuki właśnie na tym polega, że dojrzałość, tak pożądana w życiu, dla artysty okazuje się jedną z większych obelg? I tylko kilku zarozumiałych krytyków wciąż jak mantrę powtarza banialuki, żeby przykryć swoje lenistwo. Bo bardzo łatwo jest chwalić rzeczy już odkryte, dobrze znane, ucukrowane. Trudniej - szukać języka dla opisu zjawisk nowych, intrygujących, wykluwających się, "niedojrzałych". Swoją drogą, jestem ciekaw, co ci przemądrzali egzaminatorzy uznaliby za "dojrzałe" dzieło Pabla Picassa? "Kuglarzy" z okresu różowego, manifest kubistyczny, jakim były "Panny z Avignon", monumentalne "Kąpiące się", antywojenną "Masakrę w Korei"? Myślę, że gdyby im nie powiedziano, że to obrazy wielkiego artysty, to szczytem "dojrzałości" okrzyknęliby akademicką "Pierwszą komunię", którą namalował jako czternastolatek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji