Artykuły

Jestem jego pierwszym widzem...

Kolejną premierą Związku Artystów Scen Polskich Za Granicą, zapowiedzianą na 22 października w POSK-u, jest "To co najpiękniejsze" Mariana Hemara. Prezes ZASP-u Irena Delmar zaprosiła z kraju do reżyserii Jana Buchwalda, z którym z tej okazji przeprowadzono rozmowę.

Jan Buchwald - Wydział Reżyserii PWST w Warszawie ukończyłem w 1987 r., a moim przedstawieniem dyplomowym była adaptacja powieści Marka Hłasko "Nawrócony w Jaffie", zrealizowana w warszawskim Teatrze Powszechnym u dyr. Zygmunta Hübnera, u którego odbywałem asystencką praktykę przez cztery lata studiów. Zmarły w styczniu 1989 r. Hübner - reżyser, aktor, pedagog, dramaturg i dyr. teatru - był niezwykłą indywidualnością, której brak odczuwa cały teatr polski.

Tesa Ujazdowska - Co ma Pan na swym koncie reżyserskim?

J. B. - Między innymi "Don Juana" Moliera w Teatrze Współczesnym w Warszawie z Krzysztofem Wakulińskim w roli tytułowej, "Niebezpieczne związki" Christophera Hamptona (wg powieści Choderlos de Laclos) w Teatrze Polskim we Wrocławiu, zrealizowałem też przedstawienia w Łodzi i w Poznaniu, a dla Teatru Telewizji m.in. - "Pokojówki" Geneta, "Grę o brzasku" wg opowiadania Schnitzlera. Reżyserowałem również "Powrót do domu" Pintera. Była to jedna z ostatnich ról Mariusza Dmochowskiego, który zmarł w ub. roku. Na emisję czekają jeszcze dwie moje najnowsze prace: "Śniadanie u Desdemony" Janusza Krasińskiego (akcja dzieje się w Polsce lat pięćdziesiątych) oraz groteskowa opowieść o Rosji i fałszywych podstawach rewolucji bolszewickiej - "Kiedyś w roku 1920" mieszkającego w USA Nauma Korżawina. Tę ostatnią pracę skończyłem tuż przed przyjazdem do Londynu.

- Kogo z polskich reżyserów ceni Pan najbardziej?

- To zawsze trudne pytanie, ale myślę, że dla mojego pokolenia reżyserskiego najbliższy chyba jest wciąż Konrad Swinarski - nie w sensie naśladowania, czy mierzenia się z nim - pewnie tak, jak dla wcześniejszego pokolenia Leon Schiller Schiller. Bardzo cenię też prace Jerzego Jarockiego, który w sposób precyzyjny umie głęboką interpretację tekstu przełożyć na język sceniczny. Jest to człowiek, który potrafi nauczyć aktorów rzeczy, o jakich nawet nie wiedzieli, że można je umieć.

- A propos, mówił Pan, że kocha Pan aktorów. Na czym ta miłość polega, bo jak wiadomo aktor potrafi być na próbach nieznośny, uparty, przemądrzały itd., itp?

- To trochę tak, jak z miłością do dzieci. Stosunek reżysera ma coś z uczuć ojcowskich czy matczynych. To tak jak kura wysiadująca kaczęta: wykluwają się i na którymś spacerze zobaczywszy wodę odpływają, a ona zostaje na brzegu. Reżyser jest właśnie w takiej sytuacji. Razem próbują, spierają się, kochają, nienawidzą, dochodzą wspólnie do pewnych rozwiązań, po czym następuje premiera, aktorzy wchodzą na scenę i odpływają. Reżyser nie może wejść do tej wody, bo nie umie pływać i zostaje samotny. I albo się to sprawdzi co ustalili na próbach, albo nie. Inwestuję w aktora wszystko co umiem i wiem, chcę mu pomóc, żeby później rozkwitał w tej swojej sadzawce. Jestem jego pierwszym widzem, wiem co robi dobrze a co źle i oceniam to z krytyczną aprobatą.

- Czy zdarza się Panu ustępować aktorowi?

- Oczywiście, jeżeli tylko ma rację. To nasza wspólna praca, a ja nie mam patentu na stuprocentową mądrość. Aktorzy mają intuicję i często lepiej czują co w ich stosunku do partnera, czy ruchu scenicznym jest prawdziwe i najlepsze dla zrealizowania mojej myśli. Słucham ich chętnie i jestem wdzięczny za pomoc.

- Z twórczością Hemara z pewnością zetknął się Pan już w Polsce?

- Przygotowywałem recital Ewy Dałkowskiej, która śpiewała parę piosenek Hemara, oglądałem - znane i tutaj - przedstawienie w Teatrze Ateneum, no i znam tę twórczość z czytania. Ale zbliżyłem się do niej dopiero teraz, przy okazji reżyserowania "Tego co najpiękniejsze".

- A co - po tylu latach istnienia żelaznej kurtyny - wiedział Pan o teatrze polskim w Londynie?

- Oczywiście wiedziałem że istnieje, że jest tu miejsce i instytucja wypełnione serdeczną i prawdziwą treścią artystyczną przez wiele, wiele lat. Różnie się układało, zależnie od tego jak pozwalały siły i środki, ale ta ciągłość istnienia przez ponad 50 lat jest fascynująca.

- Proszę powiedzieć coś o przygotowywanej sztuce.

- Mam nadzieję, że trafimy nią do widza choćby z racji tematu podjętego przez Hemara, który prawdziwie rozsmakowuje się w polskiej kulturze, historii i tradycji, z polskim poczuciem humoru i sentymentu dla wszystkiego co piękne, a już odległe i z typową dla niego mądrą ironią wobec polskich wad. Bohaterami obrazów sztuki "To co najpiękniejsze" są postacie historyczne: Jan Kochanowski, Ignacy Krasicki, Fryderyk Chopin, Cyprian Kamil Norwid, pokazane w dramatycznych, zaskakujących, lub paradoksalnych sytuacjach. Hemar nawiązał niezwykle bliski kontakt z językiem poetów, których uczynił bohaterami sztuki. Poznał ich wyobraźnię poetycką, sposób obrazowania i formę ich wiersza. Potrafił tę uwielbianą przez siebie poezję znakomicie naśladować i dodając swój żartobliwy komentarz do twórczości i życia przedstawianych postaci, zaprosić nas do przeżycia niezwykłego doświadczenia teatralnego.

- Jak wiem - po raz pierwszy kostiumy są sprowadzane z Warszawy?

- Tak, grają one tu wielką rolę i stąd dbałość o szczegół historyczny jest bardzo ważna. Opieramy się na kostiumerii Teatru Polskiego w Warszawie (dyr. Kazimierz Dejmek). Wraz z producentem spektaklu panią Ireną Delmar zapraszamy serdecznie do teatru, mając nadzieję, że będzie to dla Państwa okazja do spędzenia wzruszającego i nie pozbawionego humoru wieczoru.

- Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na scenie.

Rozmawiała Tesa Ujazdowska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji