Artykuły

Wygrali swoje życie

Można nakręcić optymistyczny film o stanie wojennym? - zastanawia się w poniedziałkowym felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Marta Cabianka

"Wolno się kręci powielacz" - śpiewa Przemysław Gintrowski. - "Drukujemy ulotki o tym, że jeszcze żyjemy". Gintrowski śpiewa, a głos mu się łamie. Krzysztof Kolberger deklamuje z patosem wiersz Miłosza "Który skrzywdziłeś...". Wrażenie robi dramatyczna pauza przed słowami: "Nie bądź bezpieczny". Maja Komorowska ekspresyjnie potrząsa głową, obrzuca publiczność niewidzącym wzrokiem: "Synku...". To są nagrania dokumentalne. Pochodzą z 1982 roku, rejestrują podziemne - czyli odbywające się bez zgody władz i bez cenzury - występy aktorów w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Bezpośrednie świadectwo, dokument, dowód. Na co? Jeśli czytać go bez wiedzy o tamtym czasie i bez świadomości kontekstu, to staje się dowodem na zużywanie się aktorskich środków, egzaltację i nadekspresję. Można go dzisiaj użyć, żeby aktorów ośmieszyć, a można wykorzystać w ogłupiającej martyrologicznej narracji. Dokument rzadko ma wartość bezwzględną i na ogół jest bezbronny, można nim dowolnie manipulować. Wielokrotnie mogliśmy się o tym ostatnio przekonać. Dokument broni się tylko kontekstem i w kontekście tłumaczy.

W tym przypadku się udało. Fragmenty nagrań archiwalnych wplecione w wypowiedzi aktorów opowiadających o stanie wojennym, o bojkocie telewizji i o podziemnych spektaklach, w których brali udział przekazują namiastkę klimatu tamtych czasów i opowiadają nie tyle o samych występach, ile o przeszłych wzruszeniach tych, co siedzieli wówczas na widowni. Film Niny Makowieckiej i Barbary Rogalskiej "Bojkot", mimo że wyprodukowała go telewizja publiczna, nie uprawia martyrologii, nie wykazuje lustracyjnych ciągot, nie jest obciążony ani heroizowaniem bohaterów, ani łatwością osądzania tych, co w filmie nie chcieli wystąpić, bo w tamtych czasach byli po przeciwnej stronie barykady. Co nie znaczy, że w filmie rozmywają się ówczesne podziały, neutralizują stanowiska, deprecjonują akty niewątpliwej odwagi. Wręcz przeciwnie. Nie ma tu odcieni szarości, bo świat był wówczas czarno-biały.

A jednak ci, co byli wówczas po właściwej stronie, nie zaperzają się w minionych sporach, nie ferują wyroków, nie używają wielkich słów. Aktorzy prowadzący w stanie wojennym, jak to ujął Maciej Rayzacher, "działalność recytacyjno-patriotyczną", opowiadają o tym, jak w tym "bardzo nieciekawym czasie" jeździli z występami po kraju i "trochę się bali". Anna Nehrebecka uśmiecha się: "To nie była zabawa, to były lęki, niepewność...". Opowiadają o bojkocie telewizji, który był dla nich wyborem etycznym, o mszach za ojczyznę, o ludziach, którzy udostępniali mieszkania na spektakle Teatru Domowego. Powściągliwie wyrażają się o kolegach, którzy byli wówczas "współpracownikami systemu". "Nie będę nikogo oceniał" - powiada Krzysztof Kolberger. Uważają przy tym, że mieli wielkie szczęście, bo mówili jednym głosem z publicznością, a to zdarza się raz na kilka pokoleń.

Nie do wiary. Można mówić o najnowszej historii bez zajadłości, bez poczucia krzywdy, bez kombatanckich póz? Można nakręcić optymistyczny film o stanie wojennym? Bez resentymentów, ale za to z jasnym przekazem moralnym? A w tym przekazie nie chodzi o to, że zdrajców się napiętnuje, a bohaterów odznaczy, tylko o to, że - jak powiada Maja Dłużewska - "wygraliśmy wówczas swoje życie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji