Artykuły

Trzy czwarte recenzji. Sceny weneckie.

Scena Teatru im. Horzycy zabudowana jest na kształt mola lub portowego nabrzeża, z dna morskiego, przebijając się przez imitujące wodę tafle pleksiglasu, sterczą drewniane pale. Poruszająca się wzdłuż rampy, na poziomie krzeseł parteru, łódka imituje ruch na weneckim kanale. Nad teatralnym horyzontem świeci księżyc, cykają cykady, a gdy sytuacja robi się dramatyczna - słychać odgłosy ulewy i wycie wichru. Obie części najnowszego przedstawienia w Teatrze Wilama Horzycy w Toruniu zaczynają się od żywego obrazu: na nabrzeżu kilka postaci wpatruje się, stojąc nieruchomo, w sinoniebieską morską dal. Gdy budzą się z zamyślenia - ujawniają tęsknotę za czymś nieokreślonym, co wyrwałoby je z weneckiego spleenu, z dziwnego przygnębienia, którego źródła leżeć mogą w znudzeniu powodzeniem finansowym albo w niedostatku uczuć. W dostrzeganiu banału związków towarzyskich lub w samotności. Jest 50 powodów, dla których "Kupiec wenecki" Williama Szekspira budzi dziś zaciekawienie większe niż inne komedie angielskiego klasyka. Niegdyś grywany często, w ostatnich latach jakby niepopularny - być może dlatego, że jeden z bohaterów "Kupca" jest Żydem (nie żydem - jak w programie teatralnym, bo żyd to fredrowski kleks lub Etiopczyk, który jest wyznawcą judaizmu). Może dlatego, że z komedii można wysnuć co najmniej dwuznaczne wnioski co do oceny postępowania chrześcijan i żydów teraz poprawnie - małą literą), a więc co do siły sprawczej zasad religijnych, co do kwestii tolerancji - nie tylko rasowej. Bohaterem komedii jest też pieniądz i jego relacje ze światem uczuć i światem wartości - a dziś temat to niezwykle nośny, by nie używać brzydkiego słowa aktualny. Brak wyraźnej ciągłości żywej tradycji teatralnej wzmaga ciekwość co do rozwiązań scenicznych i interpretacji.

Premierowe przedstawienie spełniło te oczekiwania tylko częściowo. Widzowie otrzymali kilkadziesiąt scen z "Kupca weneckiego". Urodzie teatralnej wielu z nich trudno się było oprzeć, choć wyczarowane zostały ze scenografii niejednorodnej, niejednoznacznej, akcentującej swą umowność przez odsłonięcie elementów machiny teatralnej, a z drugiej strony chwilami nieznośnie kiczowatej w swej dosłowności. Wiele scen robi wrażenie pokazanych jedynie dlatego, że znajdowały się w tekście sztuki. Inne znów zmuszają do śmiechu, odsłaniając połączenie niewątpliwie dobrych pomysłów inscenizacyjnych i sprawnego aktorstwa. Z jednym jest tylko kłopot: z odnalezieniem wspólnego klucza i powiązaniem kolejnych scen w spójną całość.

Niewątpliwie precyzyjnie poprowadzony został wątek kupca Shylocka. Postać ta, w dawnej tradycji scenicznej zdecydowanie farsowa, wykorzystywana nawet do swoistych demonstracji antysemickich, tu poprowadzona została na granicy tragifarsy, z wyraźnym jednak zaznaczeniem całkiem współcześnie rozumianego realizmu i dramatyzmu postaci. Włodzimierz Maciudzińskl potrafi grać takie role, dobrze się w nich czuje i jeśli tylko potrafi trzymać się bliżej dramatu niż farsy - efekt jest bardzo interesujący. Dobrze też ogląda się Michała Marka Ubysza w roli kupca Antonia - granej powściągliwie, spokojnie, z takim charakterystycznym dla młodego mężczyzny przyzwyczajonego do pieniędzy i sukcesu poczuciem pewności siebie. Ale bez nuty cwaniactwa - często przez aktora dotąd stosowanej, za to ze swoistą mieszaniną dojrzałego sceptycyzmu i pewnego poczucia godności. Nie bez przyjemności ogląda się też panie - znakomitą zwłaszcza w brawurowych scenach farsowych Jolantę Teskę (która potrafi cienką kreską zaznaczyć granice funkcjonujących w ramach jednej roli konwencji aktorskich) i Małgorzatę Chojnowską. Małgorzata Abramowicz ma może mniej okazji do popisu, za to w swoistej parodii Szekspirowskiej romantycznej sceny balkonowej dokonuje rzeczy odważnej i efektownej. Dalej jednak o podobną jednoznaczność ocen byłoby trudniej. Zresztą - teatr jest sztuką żywą i zmienną w czasie. Może następne przedstawienia będą nieco inne.

Opis powyższy nie wyczerpuje tematu. Bo skąd np. bierze się wniosek, że lepiej nie wdawać się w żadne komplikacje honorowo-ołtarzowo-pierścionkowe tylko porwać sobie dziewczynę i już?

PS. Recenzja, jak widać, została urwana. Nie w połowie, ale pod koniec tekstu. Wiadomo, ze psim obowiązkiem recenzenta jest obejrzeć sztukę od A do Z, choćby go nudziła śmiertelnie, a potem najrzetelniej jak potrafi przekazać o niej pogląd, nie pozbawiony elementów opisu i oceny. Obowiązkiem teatru jednak, który recenzenta z własnej woli na przedstawienie zaprasza, jest umożliwienie mu obejrzenia całości przedstawienia. Zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Do tej pory tak było, wyjąwszy sytuacje ekstremalne np. festiwalowe, gdy można się było pogodzić z miejscem nie dającym możliwości w miarę dobrego oglądu spektaklu. Po raz pierwszy jednak w Teatrze Horzycy ktoś postanowił wyreżyserować widownię i - może przypadkiem - piszących i mówiących o teatrze rozsadził tak, że nie wszyscy mogli wszystko zobaczyć. Piszący te słowa pozbawiony został widoku lewej strony przestrzeni scenicznej, stąd np. nie ma w tekście ani słowa o roli Doży w wykonaniu Jarosława Felczykowskiego. Z woli reżysera widowni pozbawiony też został widoku kilku innych smacznych scen. Na szczęście reżyserowi widowni nie udało się obsadzić wszystkich niezłych miejsc i piszący samowolnie zajął nieco lepsze, co w efekcie dało "trzy czwarte" recenzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji