Artykuły

Biedny Szekspir

Rozbawiła mnie zamieszczona w "Życiu Warszawy" recenzja Pawła Chynowskiego z "Kupca weneckiego" Szekspira, granego obecnie w warszawskim Teatrze Polskim w reżyserii Tadeusza Minca. Ale równocześnie trochę zasmuciła. I to wcale nie dlatego, że p. Chynowski mnie w niej zaczepia jako autora komentarza do nowego przekładu tej osobliwej "komedii", pisząc elegancko, że jej krakowskie wydanie "wlecze za sobą" ów "co najmniej kontrowersyjny" komentarz. To mnie właśnie raczej rozbawiło. Smuci mnie natomiast całkowicie nieuzasadniona pewność siebie, z jaką p. Chynowski wygłasza swoje szekspirologiczne sądy, oparte na... recenzji Boya z tegoż "Kupca weneckiego" (wystawionego, nawiasem mówiąc, w tym samym Teatrze Polskim w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego dokładnie 56 lat temu: w lutym 1934).

Wychowałem się na Boyu i nie przestaję go wielbić, z czego nie wynika żebym w tej jego recenzji nie dostrzegł zupełnie wyjątkowego - jak na Boya - myślowego zamętu, chwilami nawet przeczenie samemu sobie. Cóż, Boy także miewał chwile słabości. Nie miewa ich natomiast - jak się zdaje p. Chynowski, zdecydowanie potępiający - rzekomo za Boyem -"Żyda Shylocka", który "zionie nienawiścią" lecz "musi to końcu przegrać z chrześcijańską moralnością Wenecji, jak nienawiść i okrucieństwo muszą ostatecznie ulec miłości i miłosierdziu". Mocno powiedziane. Ale wystarczy po prostu uważnie i bez uprzedzeń przeczytać "Kupca weneckiego", żeby się przekonać, jak to wygląda owa "chrześcijańska moralność" oraz "miłość i miłosierdzie". I jak wygląda wspomniana przez Boya "pogoda" tej renesansowej "komedii".

Nie mam tu oczywiście zamiaru polemizować z p. Chynowskim; nawet najbardziej zwięzła polemiko musiałaby znacznie przekroczyć ramy felietonu. Co więcej zgadzam się z nim, że komentatorzy Szekspira często posuwają się zbyt daleko w swoich - jak pisze p. Chynowski - "myślowych spekulacjach". Jaskrawym na to dowodem jest choćby komentarz Jana Kotta do "Snu nocy letniej" w jego znanym szkicu pt. "Tytania i głowa osła". Sam wielokrotnie przy rozmaitych okazjach cytowałem zdanie Henri Pluchere'a, że "u Szekspira znaleziono wszystko, a nawet jeszcze więcej: znaleziono to, czego nie ma, czego poeta nigdy nie chciał powiedzieć..." a także zdanie Joyce'a, iż "Szekspir jest wdzięcznym polem łowów dla wielu umysłów, które utraciły równowagę". Jednakże nie znaczy to, że komentatorzy zachowujący ową równowagę umysłu, nie powinni uprzytomniać czytelnikowi - lub widzowi teatralnemu - spraw oczywistych, a tylko dotychczas niezbyt dostrzeganych lub błędnie interpretowanych. Przy czym warto pamiętać, że nie każda interpretacja bywa obiektywna.

Biedny Szekspir! Byli już przecież tacy, którzy odmawiali mu w ogóle autorstwa trzydziestu sześciu sztuk, wciąż od nowa niepokojących badaczy mniej lub więcej uczonych. I wciąż jeszcze tacy, którzy najlepiej wiedzą, co poeta chciał powiedzieć, pisząc "Hamleta" czy "Króla Leara", "Koriolana" czy "Burzę", lub choćby właśnie - "Kupca weneckiego". P. Chynowski np. wie najlepiej, jaki jest morał Kupca weneckiego, podkreślając równocześnie - rozstrzelonym drukiem - że przecież owa sztuka jest komedią! A Boy dodawał nawet, że "pogodną"...

Otóż chciałbym przypomnieć p. Chynowskiemu że - jak wszystkim wiadomo - sztuki Szekspira określone jako "komedie" nie są bynajmniej - oczywiście z pewnymi wyjątkami - sztukami, których zdaniem jest budzenie wyłącznie wesołości, czy też spokoju i wewnętrznego zadowolenia widza lub czytelnika. Do "komedii" zalicza się m. in. sztuki tak ponure, jak "Miarka za miarkę", czy "Wszystko dobre, co się dobrze kończy". Zalicza się do nich także "Burzę", ów dramat wspaniały, i pełen znaczeń rozmaitych.

Aż wstyd tłumaczyć, że "Kupiec wenecki' jest właśnie sztuką wyjątkowo ponurą. Od dawna już wiadomo, że nasi aktorzy - zwłaszcza młodzi - nie umieją mówić. Okazuje się, że nasi krytycy nie umieją także czytać. P. Chynowski nie umiał nie tylko przeczytać "Kupca weneckiego". Gdyby umiał, przekonałby się, że moja obrona Shylocka znajduje pełne uzasadnienie w tekście. Ale nie umiał także dokładnie przeczytać recenzji Boya, na którą się powołuje, zarzucając memu komentarzowi fantazjowanie, a reżyserowi Mincowi uleganie moim sugestiom. Gdyby miał, znalazłby w niej - obok wyraźnych błędów, czy nieporozumień - także niemało miejsc zgodnych z moim komentarzem (choćby charakterystyka Jessiki, czy niektóre rysy postaci Shylocka).

Nie widziałem dotychczas przedstawienia warszawskiego. Nie bardzo wiem, o czym p. Chynowski myśli, zalecając reżyserowi Mincowi, aby w swym przedstawieniu zajął się raczej "racjami miłości" niż "spekulacjami komentatorów". O jakie mianowicie "racje miłości" tu idzie? Jedyną miłością godną szacunku jest przecież w tej sztuce miłość Shylocka do swej wyrodnej córki (ów okrzyk: "wolałbym ja widzieć na marach..." itd. stanowi okrzyk bezradnej rozpaczy, a nie żadnej chciwości, jak sądzi - niestety - Boy, a za nim p. Chynowski). Natomiast jeśli reżyser Minc przejął się moimi "spekulacjami" na tyle, że ukazał Shylocka jako postać najbardziej w tej sztuce pokrzywdzoną, a zapewne też - na swój sposób - przyzwoitą, to mogę mu tylko pogratulować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji