Artykuły

Sens czy absurd życia

"Tragiczne dzieje doktora Fausta" Cnristophera Marlowe mają datę powstania: 1588. A więc dwa lata przed urodzeniem Szekspira. Marlowe był jego najwybitniejszym poprzednikiem w dramatopisarstwie angielskim. Tragedie Marlowe'a przy pewnym prymitywizmie mają cechy genialności. Bujność renesansowa - intelektualna i życiowa - miesza się w nich z obsesjami średniowiecznymi. Taka jest też w "Tragicznych dziejach". To dzieje człowieka, życia ludzkiego od początku naznaczonego tragicznym piętnem śmierci i do śmierci nieuchronnie zmierzającego. Zagadka sensu czy absurdalności życia. Doktor Faust Marlowe'a w pełni dojrzałych lat staje zadręczony i bezsilny wobec tej zagadki, cała zdobyta wiedza na nic mu się w tym nie zdała. Zaprzedaje więc duszę diabłu w zamian za pełnię władzy i używania życia w ciągu dwudziestu czterech lat, co może tajemnicę tę rozwikła.

Z możliwości zagwarantowanych diabelskim układem Doktor Faust korzysta nader skromnie. Ograniczają się one do płatania błazeńskich figlów na dworze papieskim i cesarskim. O reszcie bujnego życia tylko się mówi, widz musi uwierzyć na słowo i sam sobie dośpiewać w wyobraźni. Zresztą autor jakby lekceważy te sceny, z nieporównanie większą siłą ekspresji wraca do głównego nurtu filozoficznego. Nadchodzi dzień zapłaty, diabeł zgłasza się po duszę. Faust niczego nie zdziałał. Wizja utraconego raju potęguje jeszcze tragizm jego losu. Marlowe ateistą jakby przestraszył się swoich bluźnierstw, schodzi do średniowiecznego moralitetu o karze za grzechy, za zwątpienie w miłosierdzie Boskie. A może to w ogóle myśl o wiodącej do zagłady nieuchronności zła i grzechu, o piekle, jakim jest życie już tu na ziemi?

To wszystko przewija się przez "Tragiczne dzieje", ale w reżyserii Macieja Prusa wysuwa się szczególnie na plan pierwszy, skondensowane w znacznym nasileniu. Najważniejszy jest dyskurs Doktora Fausta z samym sobą i z Mefistofelesem przy akompaniamencie Anioła Dobrego i Złego. Przygody Fausta - mocno okrojone - stanowią tylko dość blade teatralne tło, jakby ilustrację do sprawy zasadniczej. Życie pokazane w tonach najbardziej ponurych. Pląsy siedmiu grzechów głównych to zło i ohyda bez żadnych uroków. Faust zapowiada, że "humorem przebije papiestwo", ale potem humoru tego zupełnie nie czujemy. Podobnie z dworem cesarskim. W piekle ziemskim ludziom nie do śmiechu.

To piekło sugeruje również scenografia Wacława Kuli - pusta scena w ciemnoczarnych barwach. Na niej Doktor Faust w czerni - Marek Walczewski. schylony przy nagim torsie męskim zastanawia się nad biologiczną zagadką życia. Potem z takim samym niepokojem będzie nasłuchiwał pierwszych odgłosów rodzącego się życia w łonie ciężarnej Księżnej Vanholt (Anna Ciepielewska). Ale biologia niczego mu nie wyjaśnia. A więc czarna magia, nekromancja czyli wywoływanie duchów za sprawą dwóch tajemniczych przyjaciół (Andrzej Mrowiec, Andrzej Seweryn) i pakt z Mefistofelesem. Walczewski gra mizernego uczonego, poza swą uczonością szarego człowieka, z marzeniami życiowymi na miarę tej szarości. Przejmująco pokazuje dramatyczny niepokój intelektualny Fausta, stopniowo narastający aż po wspaniały monolog końcowy - cierpienie, strach, rozpacz.

Roman Wilhelmi jest Mefistofelesem niezwykłym. Cichy, zrezygnowany, smutny, obolały przez swój los, współczujący obecnemu i przyszłemu losowi Fausta skazanego na potępienie. To bardzo przenikliwie ujęta rola - z mgiełką zadumy, tonem bolesnego doświadczenia. Aniołem Stróżem jest Ewa Milde. Ten tercet to główni soliści. Pozostali, bardzo liczni aktorzy to tylko orkiestra. Tak chciał reżyser tego ascetycznego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji