Artykuły

Pycha

Myślenie jest najniezdrowszą rzeczą na świecie: ludzie umierają na to, jak na każdą inną chorobę. Na szczęście nie jest ona zaraźliwa - przynajmniej u nas. (Oskar Wilde)

Przez sceny polskich teatrów przewala się "nowoczesność". Polega to mniej więcej na tym, iż bierze się wielkie teksty, na przykład Czechowa, Gombrowicza, Szekspira i wyprawia się z nimi cuda naj­dziwniejsze. A przecież - jak uczy nas historia teatru - najwybitniejsze spektakle powstawały z nowoczesnego i dogłębnego czytania wielkich autorów, a nie wywracania ich "na nice". Tak robił Swinarski i Strehler, tak robią Brook i Stein, Chereau i Ronconi... Cała ta sytuacja pomieszania po­jęć i kryteriów, osobliwy polski postmodernizm jest dla mnie przykry tym bardziej, gdy dotyczy on moich studentów, zarówno reżyserów jak i recen­zentów teatralnych. Uczę ich miłości do muzyki, do wielkich tekstów, wrażliwości i - pokory. Póki są na uniwersytecie czy w szkole teatralnej, jakoś niby wierzą, słuchają, rozumieją. Ale później zaczynają własne ka­riery i - zapominają o wszystkim. Stają się niebezpiecznie modni. Dobrym przykładem są dwa przedstawienia, o których ostatnio głośno: "Poskromienie złośnicy" Szekspira w warszawskim Teatrze Dramatycz­nym w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego i "Iwona" Gombrowicza w re­żyserii Horsta Leszczuka w Starym Teatrze. I nie porównuję tu metafizyczno-wschodnich pseudogłębi Leszczuka z piramidalnym głupstwem Warli­kowskiego. Pycha młodych reżyserów, którzy świat chcą zadziwić (a za­chwyceni dyrektorzy teatrów im na to pozwalają) i budują mniej lub bar­dziej udane obrazki, za nic mają sens dzieł wielkich autorów. Mogę zostać okrzyknięty dziewiętnastowiecznym zgredem, filologiem teatralnym, re­liktem przeszłości... Jest mi to obojętne, ponieważ moim obowiązkiem jest mówić głośno, że: Moim zdaniem ani Gombrowicz, ani Szekspir takich sztuk nie napisali. Niechże sobie młodzi twórcy (za przeproszeniem) reży­serują "Poskromienie feministki" lub "Iwonę, księżniczkę rosołu", czepiać się nie będę. Najwyżej ziewać, bo oba "dzieła" nudne przeokrutnie. Ale je­żeli na afiszu jest Szekspir i Gombrowicz, warto byłoby spróbować zrozu­mieć, co ci dwaj panowie mieli nam do powiedzenia. Wiem, wiem, teatr to nie muzeum, ale także nie miejsce, gdzie z autora robi się jatki.

A potem pojawiają się recenzje. Często entuzjastyczne. Celuje w nich "Ga­zeta Wyborcza". Łukasz Drewniak, Marek Mikos i Roman Pawłowski prze­ścigają się w zachwytach. Ten ostatni wymyślił sobie nawet, że będzie kryty­kiem pokolenia młodych i że będzie opisywał, jak to młode teatralne GŁUP­STWO jest pomostem dla młodzieżowej widowni i magicznym sposobem przyciągania jej do teatru. Ha! Wdaję się więc w rozmowy z młodymi ludźmi i okazuje się, że ten "pomost pokoleniowy" (przynajmniej u tych mądrzejszych i wrażliwszych) wcale nie funkcjonuje. Pawłowski pisze o Warlikowskim na przykład, że: "wyznacza on nowy styl grania Szekspira w polskim teatrze". No, no - mocno powiedziane. Bo w tym spektaklu dopisuje się nawet Szek­spirowi teksty (sic!). A przecież tak niedawno Pawłowski zachwycał się "Kró­lem Learem" w reżyserii Strehlera. Moim zdaniem można się zachwycać al­bo jednym, albo drugim. I myślę sobie, że gdyby ktoś wykonał IX Symfonię Beethovena od końca, a w środek wsadził piosenkę Edith Piaf, toby go zamor­dowali. Dlaczego więc - pytanie retoryczne - w teatrze wszystko można?

Stary mądry Szekspir patrzy pewnie na nas i powtarza sobie z ironicznym uśmiechem: "jedna kropla zła nasącza jadem całe nasze dobro".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji