Artykuły

Sekciarstwo

Czy mamy do czynienia z gnostycką sektą traktującą Grotowskiego jako proroka? - pyta w felietonie specjalnie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Przy okazji wystawy "Performer" Maciej Nowak z właściwym sobie radykalizmem postulował, aby wydobyć Jerzego Grotowskiego z kręgu refleksji teatrologicznej, czy nawet wyprowadzić go poza obszar teatru. Nie byłem zaskoczony, gdy krytycy plastyczni po obejrzeniu na warszawskiej wystawie dokumentacji performansów i śladów twórczości Grotowskiego dawali wyraz swej dezorientacji. A recenzentka "Gazety Wyborczej" stwierdziła, że jakoby mamy "trudność z dotarciem do rzeczywistego sensu spektakli Grotowskiego". W istocie zebrane w antologii "Misterium zgrozy i urzeczenia" opisy i analizy inscenizacji Grotowskiego są często stronnicze, hermetyczne lub niepełne. Dość, że w "Księciu Niezłomnym" ignorowana była konfrontacja narodowo-katolickiego fundamentalizmu z komunistycznym aparatem bezpieczeństwa oraz polemika z międzywojenną realizacją tego dramatu stworzoną przez Juliusza Osterwę w Reducie. Brakuje więc książki ukazującej dorobek reżyserski Grotowskiego na tle rodzimej, jak i europejskiej, w tym szczególnie rosyjskiej, tradycji teatralnej. Podobnie nie została dotąd scharakteryzowana szerząca się na scenach światowych, szczególnie po roku 1968, grotowszczyzna, czyli przedsięwzięcia współpracowników, naśladowców i epigonów autora "Ku teatrowi ubogiemu". (Jego związki z ruchem kontrkultury wydobył niedawno Wiktor Rubin wprowadzając do wrocławskiej adaptacji "Cząstek elementarnych" Michela Houellebecqa passus z "Jak żyć by można".) W tej sytuacji należałoby raczej w większym stopniu przełamać monopol dotychczasowych egzegetów twórczości Grotowskiego: Ludwika Flaszena, Zbigniewa Osińskiego, Leszka Kolankiewicza i ich uczniów. Są oni bowiem zbyt ortodoksyjni. Obawiają się poddania idei i dzieł Grotowskiego krytycznej refleksji. Utrudniają ich przedyskutowanie, a tym samym poznanie przez osoby spoza wąskiego grona znawców.

Miałem kilkanaście lat, gdy obejrzałem we Wrocławiu "Apocalypsis cum figuris". Bluźnierczy i drastyczny spektakl wywołał we mnie sprzeczne emocje, ale nie dawał spokoju. Dlatego powracałem wielokrotnie do czarnej sali Laboratorium i raz nawet oglądałem "Apocalypsis" w obecności Grotowskiego. Usiłowałem się też dostać na jeden ze staży, lecz Stanisław Ścierski - znany mi jako Jan z "Apocalypsis" - po krótkiej rozmowie zaproponował, abym się zgłosił, gdy już uzyskam pełnoletniość. W stanie wojennym byłem świadkiem, jak Zbigniew Cynkutis (Łazarz w "Apocalypsis") na zlecenie władz komunistycznych podjął żałosną próbę kontynuowania działalności Laboratorium po jego rozwiązaniu. Zorientowałem się wówczas, że w otoczeniu Grotowskiego panuje fanatyzm, strach i zakłamanie.

Dobitnie się o tym przekonałem, gdy na zamówienie "Didaskaliów" w 2001 omówiłem monograficzne zeszyty "Notatnika" i "Pamiętnika Teatralnego" poświecone Grotowskiemu. W "Grotowskim wśród tekstów i egzegetów" z pozycji historyka dwudziestowiecznego teatru zwróciłem uwagę na niedopuszczalne praktyki komentatorów jego twórczości, jak cenzurowanie źródeł oraz zasygnalizowałem przemilczane aspekty dziejów Laboratorium. Osiński, wówczas kierujący wrocławskim Ośrodkiem Badania Twórczości Jerzego Grotowskiego, na moją recenzję zareagował ze zdumiewającą agresją. W paszkwilu "Jak dołożyć Grotowskiemu" insynuował, że dałem upust swym resentymentom i fobiom, które tłumiłem czekając, aż ów twórca umrze, żeby nie mógł się bronić. Po równoczesnym wydrukowaniu mojej stanowczej repliki, w "Didaskaliach" ukazał się napastliwy list czytelniczki niegdyś związanej z Laboratorium oraz oświadczenie redakcji, która zapewniła, że nie podziela moich poglądów, a nadal ceni dorobek Grotowskiego, zupełnie jakbym usiłował go zakwestionować. Drobną satysfakcję sprawiła mi ostatnio lektura ogłaszanych również w "Didaskaliach" - już wydawanych przez wrocławski Ośrodek przekształcony w Instytut - fragmentów książki Osińskiego "Spotkania z Grotowskim". Musiało upłynąć blisko dziesięć lat od śmierci Grotowskiego, żeby Osiński uwolnił się od jego wpływu i zdobył na - skądinąd podyktowaną osobistymi urazami z okresu współpracy - negatywną ocenę jego niektórych zachowań.

Łudziłem się, że zmiana dyrekcji wrocławskiego Ośrodka w 2004, zastąpienie Stanisława Krotoskiego i Osińskiego, uformowanych w PRL i podlegających długotrwałej presji Grotowskiego, przez znacznie od nich młodszych, Jarosława Freta i Grzegorza Ziółkowskiego, spowoduje zmianę stylu myślenia i działania. Ale obecni dyrektorzy Instytutu starają się prześcignąć swych poprzedników w kontrolowaniu publikacji czy utrudnianiu dostępu do archiwum. (Doświadczyłem tych praktyk pisząc sylwetki Ścierskiego, Cynkutisa, Ryszarda Cieślaka i Antoniego Jahołkowskiego do "Słownika biograficznego teatru polskiego".) Instytut prowadzi statutową działalność organizując spotkania, konferencje czy festiwale oraz wydając książki i periodyk. Jednak czytając "Guślarza i eremitę" Ziółkowskiego, bądź autokomentarze Freta do spektaklu "Ewangelie dzieciństwa", nabieram podejrzenia, iż mam do czynienia raczej z gnostycką sektą traktującą Grotowskiego jako proroka, niż z instytutem powołanym w celu dokumentowania i propagowania jego twórczości. Wbrew konsekwentnemu postrzeganiu przez Grotowskiego Kościoła rzymskiego jako duchowego i politycznego przeciwnika, grono jego uczniów jakby usiłowało do niego przeniknąć. Dariusz Kosiński w "Polskim teatrze przemiany" w tym celu zacierał granicę między katolicyzmem a chrześcijańską gnozą stanowiącą źródło "Akcji". Sugerował wręcz, że ów rytuał powinien stać się inspiracją dla reformy liturgii katolickiej, na łamach "Didaskaliów" zaś wsparł go w tym zakresie były jezuita, Stanisław Obirek, przywołując rozważania amerykańskiego religioznawcy Rogera R. Repohla. Dlatego nie dziwię się, że w owym środowisku nie są dopuszczani do głosu sceptycy albo nawet laicy, którzy nie przeszli wtajemniczenia. Zastanawiam się tylko, czy nie dojdzie w nim do rozłamu śledząc - ujawniony z całą ostrością w epilogu "Guślarza i eremity" - spór dyrekcji Instytutu ze spadkobiercami Grotowskiego, Thomasem Richardsem i Mariem Biaginim, o prawo do dysponowania spuścizną "nauczyciela Performera", który zdaniem Ziółkowskiego popełnił kardynalny błąd wskazując w testamencie takich właśnie następców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji