Artykuły

To jest moja historia

- Widziałem w ich oczach: mały, masz przerąbane, ale skoro już jesteś w tym filmie, to zasuwaj do przodu. Bardzo mnie wspierali: Zbyszek Zamachowski, Joasia Szczepkowska, która gra swoją matkę Romę - mówi ADAM WORONOWICZ, odtwórca ks. Jerzego w filmie "Popiełuszko".

Tadeusz Sobolewski: Co ci najwięcej pomogło w przygotowaniu tej roli?

Adam Woronowicz: Wyjazdy do Okopów, na Podlasie. Spotkania z rodziną księdza Jerzego.

To twoje rodzinne strony?

- 40 km ode mnie.

O co pytałeś?

- O nic. Nie zadałem jego mamie żadnego pytania. Co chciała mi powiedzieć, to powiedziała. Bałem się, że spotkanie ze mną, aktorem rzekomo podobnym z twarzy do jej syna, wywoła wstrząs, ale ona szybko ucięła wątek. Ta rola - to było jak chodzenie po cienkim lodzie. Trzeba było uważać, żeby nie wypaść zbyt patetycznie, albo zbyt naiwnie. Stwierdziłem, że nie będę księdzem Jerzym, bo on był niepowtarzalny. Natomiast, przygotowując się do roli, zrobiłem sobie coś w rodzaju prywatnych rekolekcji. Pytałem siebie, jaki jestem w roli ojca, męża, kolegi - czy nie takim, co najpierw z kimś uprzejmie rozmawia, a potem obrabia mu tyłek? Pytałem wreszcie siebie, w jakiej Polsce żyję i co o niej myślę?

Z jakiego jesteś pokolenia?

- Z pokolenia Czterech Pancernych i psa. Pamiętam kartki na buty juniorki, bułgarską pastę do zębów. Zaliczyłem jakąś demonstrację: ganialiśmy się z ZOMO. Pod koniec lat 80. załapałem się na półlegalną bibułę. Jako ministrant pamiętam krzyż brzozowy przed kościołem z napisem "Katyń". Rok 1984. Białystok. Mam 11 lat. Przywieziono zwłoki ks. Jerzego do tamtejszego zakładu medycyny sądowej - miał być pochowany w Suchowoli. Graliśmy właśnie w piłkę na boisku koło parku. Nyska przejeżdżała powoli, ludzie zaczęli wychodzić z bloków i my też pobiegliśmy, nie można było się dopchać, nyska nas minęła. To była ta sama ulica, którą szliśmy w pochodach pierwszomajowych.

Może nie trzeba tych doświadczeń rozdzielać?

- Nie mam zamiaru. To jest moja historia, jesteśmy w niej zanurzeni. Myślę, że moje - nasze - zadanie polega właśnie na tym, żeby to wszystko jakoś połączyć. Z tą intencją grałem w "Popiełuszce".

Nasze opinie o przeszłości podszyte są lękiem, żeby broń Boże nas nie posądzono, że byliśmy po niewłaściwej stronie.

- Pod pomnik ofiar Grudnia'70 oddzielnie przychodzi Walentynowicz, a osobno Wałęsa. Oddzielnie prezydent, oddzielnie premier. Czy to nie chore? Ksiądz Popiełuszko, o którym władza mówiła, że "urządza seanse nienawiści", mimo swojej ewangelicznej bezkompromisowości, nie dzielił ludzi. Niektórzy mieli do niego żal, że w swoich kazaniach nie przejechał się po iluś nazwiskach. Nie mógł. Widział dramat w tym, że po obu stronach barykady są Polacy, skazani na jedną historię. Czy to była naiwność? On musiał naprawdę wierzyć, że dobro zwycięży, i że skoro sam jest otwarty na drugiego człowieka, nic nie może mu się stać. Nie miał w sobie nienawiści. A dziś - zarówno w polityce, jak w Kościele - mamy do czynienia z "seansami nienawiści".

Taki był cel filmu: pokazać, że kiedyś wszyscy stali razem?

- Mogę mówić tylko o swoim celu. Chciałbym, żeby przyszedł taki czas, że będziemy zbierać te kamienie, który kiedyś w siebie rzucaliśmy. Danuta Szaflarska opowiedziała mi pewien epizod z Mszy za Ojczyznę u św. Stanisława Kostki. Ksiądz Jerzy poprosił ją, żeby przeczytała jakiś wiersz. Szaflarska: "Proszę księdza ,ale ja jestem niewierząca". On: "To nic nie szkodzi". Ja się tego uchwyciłem: nic nie szkodzi. Nieważne, skąd przychodzisz, jakie są twoje poglądy. Trzeba przyjąć człowieka takim, jaki jest.

Przygotowując się do roli, musiałeś oglądać filmy dokumentalne z Mszy za Ojczyznę. Co było najbardziej uderzające?

- Obecność takich ludzi, jak Anna Walentynowicz, Jacek Kuroń, Adam Michnik. Ksiądz Jerzy wprowadzał ich przez zakrystię. Widać ich, skupionych, z pochylonymi głowami. Nie dowiemy się do końca, jak jest z ich wiarą. Mnie, jako aktora, dotyka bardzo ten moment, kiedy człowiek wchodzi w sferę sacrum poprzez formę, gest, ale pozostaje w tym autonomiczny, naturalny. Dzieje się tak, bo ktoś mu na to pozwala, otwiera przed nim taką możliwość, nie pytając o nic.

Czy sam miałeś w życiu takie formujące spotkania?

- Było kilka. W 1997 w Paryżu spotkanie z kardynałem Lustigerem - zjazd młodzieży na Polach Marsowych, pod wieżą Eiffla. Pozostał mi stamtąd obraz Kościoła otwartego, którego drzwi nie są zamknięte dla nikogo. Teraz to się zmienia. Spotkanie z Jeanem Vanier, który mówił o roli święta w życiu wspólnot zdrowych i niepełnosprawnych, które stworzył. Spotkanie z ks. Tischnerem, który mówił nam o wolności. Kolega powiedział po tym spotkaniu: nigdy się nie spowiadałem, ale u niego bym się wyspowiadał. Zrozumiałem wtedy, że kapłan, to jest ktoś z ludu, kto jest bardzo blisko ludzi. Ale takie święte, naznaczające spotkania można mieć nie tylko z duchownymi. Nie zapomnę spotkania w szkole teatralnej z wielkim mimem Marcelem Marceau. Miał przyjechać na chwilę, stary, zmęczony po występie. Ale został dwie godziny i pokazywał nam swoje największe rzeczy, opowiadał o spotkaniu z Chaplinem...

Dla osób, których spotkałem na planie "Popiełuszki" spotkanie z nim do dziś pozostaje czymś ważnym. 90-letnia aktorka, mająca siebie za niewierzącą, mówi mi: wiesz, ja się czasem do niego modlę, żeby mi pomógł.

Żyjemy między biegunami fundamentalizmu i ateizmu. Co dziś byłoby w kościele odwagą? Powiedzieć, jak pewien dominikanin, który zaczął kazanie w ten sposób: "jeśli wiara przetrwa, to w was, katolikach świeckich, a nie w tej warstwie, do której należę, czyli w księżach - urzędnikach kancelarii, sługach biznesu..." Nie wierzyłem, że słyszę to w kościele na własne uszy. To było budujące.

- Oglądałem w pewnym mieście gmach kurii: pozamykane drzwi, kamery, kraty w oknach. Symbol zamkniętego Kościoła. Banki były mniej strzeżone niż to miejsce.

Do księdza Jerzego każdy mógł wejść. Zamontowano mu kraty dopiero wtedy, kiedy esbecy zaczęli wrzucać mu do mieszkania kamienie i petardy. Jak bardzo wysoko ustawił sobie poprzeczkę ten prosty chłopak z Podlasia, który znalazł się w epicentrum historii.

Tak o nim myślę: chłopak. Ma poczucie humoru. Zachwyca się pierwszą płytą Oddziału Zamkniętego. Lubi samochody, choć równocześnie nie przywiązuje wagi do rzeczy materialnych. Jeździ na wakacje do "opozycyjnych" Dębek, do domku pani Branickiej - jest ten pokój, niewiele się zmienił. A ten charakterystyczny, nieśmiały uśmiech ks. Jerzego brał się podobno stąd, że nie chciał pokazywać zębów, żółtych od papierosów.

Nie dali ci przed kamerą zapalić papierosa.

- Raz tylko. Chciałem więcej. Ale mówili mi: on się z tym nie afiszował, nie palił w sutannie, tylko przy znajomych. Nie, nie było w nim żadnej autokreacji. On się poddał historii. Uruchamiał ludzi. Ale sam był kompletnie zwyczajny. Kiedy widzę teraz na ulicy swoją twarz na billboardach - zakładam kaptur, żeby mnie nie poznali. Boję się konfrontacji z wizerunkiem, choć przecież jako aktor nie powinienem się bać.

Jak zareagowałeś na plakat a la James Bond?

- Pomyślałem: ksiądz Jerzy by się uśmiał.

Jak zrecenzowali cię starsi koledzy aktorzy, którzy znali ks. Popiełuszkę?

- Widziałem w ich oczach: mały, masz przerąbane, ale skoro już jesteś w tym filmie, to zasuwaj do przodu. Bardzo mnie wspierali: Zbyszek Zamachowski, Joasia Szczepkowska, która gra swoją matkę Romę. Ciepło przyjęła moją rolę. Pewnie im wszystkim coś przypomniałem. Ale nie natrętnie, tylko tak delikatnie.

Adam Woronowicz

(ur. 1973) gra ks. Jerzego Popiełuszkę w filmie Rafała Wieczyńskiego "Popiełuszko. Wolność jest w nas", który wchodzi na ekrany 27 lutego. Jest aktorem Teatru Powszechnego w Warszawie. Laureat nagrody im. Aleksandra Zelwerowicza za rolę Mirona w spektaklu Teatru TVP " Pamiętnik z powstania Warszawskiego" wg Białoszewskiego w reż. Marii Zmarz-Koczanowicz (2004).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji