Zapiski starucha
- Dawniej, za tzw. Związku Radzieckiego, przyjazd teatru z Polski był świętem. Przyjechał Zachód. Teraz nie wywołaliśmy większego zainteresowania. Owszem, było pełno. Przyjęcie uprzejme. Tradycyjne okrzyki bileterek - brawo! Oficjalne kwiaty. I tu jest największa różnica - pisze w "Teatrze" aktor i reżyser ANDRZEJ ŁAPICKI.
Sankt Petersburg
Z górą trzydzieści lat temu byłem w tym mieście, które się nazywało Leningrad. I żeby było śmieszniej, też z Teatrem Narodowym.
Pewne różnice są zauważalne.
To nieboszczyk Stalin, słynny również z trafnych określeń, powiedział Wandzie Wasilewskiej, że socjalizm pasuje Polsce jak siodło krowie. Myślałem o tym siodle, oglądając miasto Sankt Petersburg, odmalowane od frontu, oświetlone nocą, nawet ładne - ale coś mi tu nie pasowało. I ta młodzież w dżinsach i mini pod pomnikiem Lenina. Ciekawe.
A publiczność? To najciekawsze. Dawniej, za tzw. Związku Radzieckiego, przyjazd teatru z Polski był świętem. Przyjechał Zachód. Teraz nie wywołaliśmy większego zainteresowania. Owszem, było pełno. Przyjęcie uprzejme. Tradycyjne okrzyki bileterek - brawo! Oficjalne kwiaty. I tu jest największa różnica.
Kiedyś po przedstawieniu tłum publiczności napierał na scenę. Leciały bukieciki rzucane przez dziewczyny. Scena była cała w kwiatach. Czuło się ciepło, żeby nie powiedzieć entuzjazm.
Teraz trzy wyjścia, jak w Warszawie, i do domu, czyli do hotelu, zresztą bardzo eleganckiego.
Myślałem, że przypomnę sobie mój rosyjski, ale sprzątaczki mówiły do mnie po angielsku. Uważają nas za "tamtych". Pytają - co wy widzicie w tej Gruzji, po co wam ta tarcza, sprzedaliście się Ameryce, po co kręcicie "Katyń" - i zadają inne niezbyt miłe pytania.
Jedna tylko staruszka podeszła do mnie, podziękowała, ale nie za "Iwanowa", ale za "Lekarstwo na miłość", którego do dziś nie może zapomnieć.
A więc warto było choćby po to pojechać. A tak w ogóle, to było bardzo miło, gdyby nie tak potwornie drogo.
Okruchy nowojorskie
Siedzę sobie z córeczką na ławce w Rockefeller Center. Słońce przygrzewa, "Indian Sumer" - indiańskie lato - babie lato. Dookoła ludzie. Przeróżni, każdy inny, życzliwi, uśmiechnięci - przepraszam, ale nic nie szkodzi, czy mogę, proszę bardzo - i uśmiech. Gdzie tam do naszej ponurości. Na drugi dzień po przylocie do ojczyzny miałem małą scysję z gburowatą ekspedientką w sklepie spożywczym. Pozwoliłem sobie na mały wykładzik, jak obsługuje się klienta w Nowym Jorku. Zastanowiła się i powiedziała; "to się u nas nie przyjmie". I rzeczywiście.
Idę z córeczką na lunch. Obok siedzą dwie panie w wieku, no, dojrzałym. Oglądają jakieś projekty. Plastyczki. Każda inna, szczególnie jedna mnie zafascynowała. Czarna grzywka, reszta siwa, druciane okulary. Skreowana na indywidualność. Teatr Nowy Jork - Big Apple, czyli Wielkie Jabłko - jest teatrem. Wszyscy są inni, każdy jest sobą - nie ma uniformu. Na Piątej Alei znajomych, jak w domu. A to Zuzi rzuca się na szyję dawno nie widziany kuzyn, a to ja kłaniam się miłej pani - byłej rzeczniczce premiera. A nawet nieznajomi są znajomi. Nikt nie zagląda w oczy, czy jesteś Żydem, Homo czy Afro. Po prostu jesteś jednym z nas. Wiem, że to tylko w Nowym Jorku, że w Colorado czy Ohio jest inaczej, ale to mnie nie interesuje. Mój teatr to Nowy Jork.
W domu naszych przyjaciół, gościnnych milionerów, Witka i Moniki M. dzwoni telefon. Ela Czyżewska: "Podobno miałeś wrócić na scenę. Wiesz, ja grałam tę Żydówkę w Iwanowie, no, trzydzieści lat temu. Największy kłopot miałam w scenie z tobą, to znaczy hrabią. Nie potrafiłam prawidłowo wymówić słowa hrabia - count - mówiłam kant, co znaczy coś brzydkiego".
Wieczorem - główny cel podróży - kolacja u mojej wnuczki w nowym mieszkaniu w pięknej dzielnicy i w pięknym domu. Jest jej przyjaciółka, aktorka o urodzie z Czechowa. Zresztą grała Maszę - off, off. Szczęśliwa, bo wygrała casting na główną rolę w filmie, też off, off Nie jest łatwo być aktorem w Ameryce.
Zadowolony z wnuczki, jej mieszkania, powoli zbieram się do wyjazdu. Na granicy miły afro-strażnik stuknął w komputer i stwierdził: "Jesteś aktorem. Grałeś ostatnio księdza w Panu Tadeuszu". Moja córka podekscytowana, że jestem tak sławny, chce to komentować, że to tylko piętnaście sekund, że ja, itd. Uspokajam ją - przecież on tego nie widział, jestem w komputerze i to wystarczy. W każdym razie słowo "aktor" ma jednak znaczenie magiczne, bo żadnej dalszej kontroli nie przechodziłem.
Wracam w dzień Halloween - ulice pełne przebierańców, szkieletów, trupich czaszek, frankensteinów. Jeden wielki teatr. I jeszcze jeden okruch z mojej ulubionej szuflady - każdemu, na czym mu mniej zależy. W samolocie LOT-u steward prosi mnie o autograf "Wie pan - mówi - ze wszystkich pańskich ról najwięcej cenię <